„W przedszkolu mojego syna uczył… przedszkolanek. Zawsze myślałam, że to >>kobieca
– No tak, widok faceta w przedszkolu nie jest u nas jeszcze zbyt popularny. W naszym kraju nadal panuje przekonanie, że robota dla prawdziwego mężczyzny musi być w jakiejś wielkiej korporacji. Na kierowniczym stanowisku ma się rozumieć.
- redakcja mamotoja.pl
Przyznaję, może jestem staroświecka, ale ten widok trochę mnie zaskoczył. Przystojny, wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w roli... pana przedszkolanka? To jest możliwe!
Pan Krzyś, wychowawca mojego synka, zrobił na nim duże wrażenie. Zresztą nie tylko na nim, na innych dzieciach też. No i... na mnie!
– Wiesz, mamusiu, mamy nowego pana przedszkolanka – wypalił Bartuś, mój czteroletni synek.
– Chciałeś chyba powiedzieć „panią przedszkolankę”? – próbowałam go poprawić, ale mi przerwał.
– Nie. To jest pan. Pan Krzyś.
Spojrzałam na Ewelinę, moją siostrę
Potaknęła z tajemniczym uśmiechem. Ewelina pełniła funkcję pełnoetatowej niani swojego siostrzeńca, ponieważ ja, samotna matka, „spełniałam się” zawodowo. W każdym razie tyrałam od rana do wieczora w małej, ale ambitnej agencji reklamowej, żeby związać koniec z końcem.
Bartusia widywałam dosłownie na chwilę przed położeniem go spać. Ewelina jeszcze studiuje. Wprowadziła się do mnie, kiedy zerwała z chłopakiem. Nie mogła się pozbierać, a zawsze byłyśmy sobie bardzo bliskie. Ja akurat właśnie zdążyłam się otrząsnąć po rozpadzie mojego związku z ojcem Bartka.
Nie byliśmy małżeństwem
Może to i dobrze, zaoszczędziliśmy sobie szarpaniny w sądach. Wystarczyło, że serce mocno mnie przy tym zabolało. Na szczęście Bartuś był wtedy malutki, a i tak nieczęsto widywał wcześniej Roberta. Nie mieszkaliśmy ze sobą zbyt długo.
Mam więc nadzieję, że tylko moje serce zostało zranione. Potem Robert odciął się od nas całkowicie. Miał już kogoś nowego, planował ślub.
Cóż, okazał się nic nie wartym gnojkiem. Trzeba było żyć dalej i jakoś sobie radzić. W sumie – musiałam to przyznać – prowadziłyśmy z Eweliną wzorcowe gospodarstwo domowe. Ja zarabiałam na dom, ona zajmowała się dzieckiem i gotowała.
No i kończyła psychologię. Jednym z plusów bycia samotną matką jest fakt, że łatwiej zapisać dziecko do państwowego przedszkola. Dobre i to. Ale poważnie, trafiłam na naprawdę świetne miejsce. Bardzo sympatyczna i kompetentna kadra wychowawców.
Ładne, przestronne sale i ciekawy program zajęć. Dość dawno tam się jednak nie pokazywałam. Przyjeżdżałam z pracy po siódmej, a czasem i później, Bartka odbierała więc Ewelina.
– Ty, co to za „przedszkolanek”? – zagadnęłam ją, gdy już wykąpałam i położyłam synka spać. – Bartuś nawija o nim cały czas.
Ewelina roześmiała się.
– Zabawny typ. Wygłupia się non stop, a dzieciaki to uwielbiają.
– Ale sensowny czy pajac?
– No wiesz, to zależy. W zasadzie to jeszcze nigdy nie rozmawiałam z nim na poważnie. Zawsze się wygłupia. Trochę jakby maskował tym nieśmiałość.
– No, no, pani psycholog, już, widzę, dokonałaś wstępnej analizy charakteru – zaczęłam się z nią droczyć.
– Odpuść sobie. Pytasz, to ci mówię – naburmuszyła się. – Zresztą sama się będziesz mogła przekonać w przyszłym tygodniu, bo zamierzam wyjechać na parę dni do Krakowa.
Kiedy w poniedziałek – spóźniona tylko kwadrans, co było sukcesem – odbierałam w przedszkolu Bartka, z sali wyszedł młody mężczyzna.
Miał na sobie dżinsy i bawełnianą koszulkę z krótkim rękawem, niby nic szczególnego, a jednak sposób, w jaki się poruszał przykuwał uwagę.
Miał niezwykle harmonijne ruchy. Chodził miękko jak kot
Widząc, jak Bartek rzuca się ku mnie z okrzykiem „mama”, podszedł do nas i przedstawił się: – Krzysztof, wychowawca „Pszczółek”. Miał przy tym tak poważną minę, że nie wytrzymałam i, podając mu rękę, parsknęłam śmiechem jak głupia nastolatka.
Na szczęście widziałam, że się uśmiechnął. Ale szybko się zreflektowałam.
– O rany, przepraszam. Ale, wie pan, jakoś tak to zabrzmiało…
– No tak, widok faceta w przedszkolu nie jest u nas jeszcze zbyt popularny. Szkoda. W naszym kochanym, staroświeckim kraju nadal panuje przekonanie, że robota dla prawdziwego mężczyzny – oczywiście jeśli nie jest drwalem – musi być w jakiejś wielkiej korporacji. Na kierowniczym stanowisku ma się rozumieć.
Poczułam się głupio. Wydawało mi się, że wyczuwam w jego głosie irytację. Pewnie ciągle spotyka się ze zdziwieniem mam i babć odbierających swoje pociechy.
Ile razy w końcu człowiek może się tłumaczyć, dlaczego robi to, co robi?
– Ma pan rację – powiedziałam. – Najważniejsze to kochać swój zawód. Dzieciaki są panem zachwycone.
– Poznały się na mnie – uśmiechnął się.
Wracając do domu, podpytałam moje dziecko o pana Krzysia.
– On umie na rękach chodzić, wiesz, i jeszcze... szpagat zrobić.
– Ojej, to jest bardzo zdolny!
– Tak. Szpagat to dziewczyny chciałyby robić, a mi się podoba chodzenie na rękach jak w cyrku.
– Ale wam chyba nie każe tego powtarzać, co? – zaniepokoiłam się.
– Nie, ale uczy nas właściwej postawy – powiedział poważnie mój synek.
– Jakiej znowu „postawy”? – zaniepokoiłam się, myśląc o jakimś religijnym fanatyku albo kimś w tym rodzaju.
– Żeby się nie garbić – powiedział syn.
To mnie rozbroiło. Ach, więc to o taką „postawę” chodzi!
Minął jakiś czas i dostałam zaproszenie na przedstawienie dla rodziców
Wręczał mi je mój synek.
– A z jakiej to okazji? – spytałam.
– Nie wiem – odparł szczerze Bartuś.
Przedstawienie było mieszanką wierszyków, piosenek i tańca. Dzieciaki wystąpiły w mini scenkach inspirowanych sławnymi przedstawieniami baletowymi. Wszyscy rodzice byli zachwyceni swoimi pociechami.
Później mieliśmy nawet bankiet. Był sok jabłkowy i malutkie kanapeczki przygotowane przez starsze dzieci. Rozmawiałam z jedną z pań, która przyznała, że całe to przedstawienie było pomysłem pana Krzysztofa, który miał za sobą kilka lat pracy w balecie.
– Jako choreograf? – spytałam.
– Nie, jako tancerz.
Nie chciałam wypytywać, co właściwie robi w przedszkolu, ale cały ten „pan Krzyś” zaczął mnie coraz bardziej interesować. Okazja, aby go lepiej poznać, wkrótce się nadarzyła, bo szykowali kolejne przedstawienie, tym razem taki niby musical.
Miało być dużo śpiewania i dużo tańca. Historia rozgrywała się w… kosmosie, a bohaterami miały być planety i gwiazdy. Przy tej okazji dzieci zainteresowały się astronomią.
A ponieważ Bartuś ciągle zadawał mi jakieś pytania, musiałam odświeżyć sobie wiedzę ze szkoły.
– No, to jak jest z tym białym olbrzymem, mamo? – męczył mnie synek. – A co to takiego czerwony karzeł?
Miałam akurat spokojniejszy czas w pracy, a Ewelina trudniejszy na uczelni, więc umówiłyśmy się, że przez kilka dni to ja będę odbierać Bartka z przedszkola.
Dość często spotykałam więc pana „przedszkolanka” i miło nam się rozmawiało
Powiedziałam mu, że podobało mi się przedstawienie i że ciekawa jestem, jakie będzie kolejne.
– Może mogłaby pani pomóc? – spytał.
– Ale ja nie jestem typem mamy szyjącej kostiumy. Mam dwie lewe ręce.
– Nie o tym myślałem. Może mogłaby pani coś doradzić w kwestii samego pomysłu. Wiem, że pani pracuje w agencji reklamowej jako copywriter. A nam przydałby się jakiś scenariusz. Z tymi planetami to nie do końca wiem, co zrobić.
– Hm, a muszą być planety?
– No tak, bo wtedy i chłopcy chętnie wezmą udział. A tak tylko dziewczynki paliły się do tańca. Chciałbym przemycić ten taniec i udowodnić im, że to fajna zabawa, nawet dla chłopaków. Zresztą kosmos to pomysł samych dzieci.
Przez tydzień zbierałam pomysły. Wreszcie usiadłam i napisałam zarys scenariusza. Była sobota wieczorem. Bartuś już spał, Ewelina na imprezie u znajomych. Miałam numer komórki pana Krzysztofa, bo umawialiśmy się że dam mu znać, jak mi idzie, postanowiłam więc zadzwonić .
„Jeśli jest zajęty, to po prostu nie odbierze i już” – pomyślałam.
Odebrał. Zrelacjonowałam mu pokrótce to, co napisałam, a jemu najwyraźniej się spodobało. Miał kilka uwag technicznych. Zastanawialiśmy się, jak można by się umówić, żeby je nanieść. Jednak w tygodniu odpadało, ja byłam zajęta, on też miał jakieś zajęcia po pracy.
– A może wpadłby pan… teraz? – wyrwało mi się. – Mówił pan, że mieszka niedaleko? A ja – obawiam się – nieprędko będę miała chwilę wolną.
Zgodził się i powiedział, że będzie za pół godziny. Kiedy odkładałam słuchawkę, pomyślałam, że to pierwsze spotkanie z facetem w „wieczornych okolicznościach przyrody” od czasów Roberta.
„No ale to będzie w sumie spotkanie służbowe” – pomyślałam jeszcze.
Spotkanie okazało się bardzo miłe, ale też i twórcze
Najpierw przeszliśmy na „ty”, później dopracowaliśmy scenariusz, a następnie pokrzepiliśmy się nalewką. Zagadnęłam go o balet. Powiedział, że miał kontuzję na samym początku kariery, podobno obiecującej. Miał kontrakt z teatrem i wielkie plany na przyszłość.
– Kiedy dotarło do mnie, że nie będę już mógł być tancerzem, myślałem, że zwariuję. Ale jednocześnie odkryłem, że są inni, którzy mają większe problemy. Jeszcze podczas moich występów spotykałem się z dziećmi chorymi, które przychodziły na spektakle dzięki staraniom różnych fundacji. Po zakończeniu kariery pracowałem przez jakiś czas jako wolontariusz w hospicjum dziecięcym, a później w szpitalach i przedszkolach jako „czytacz bajek”. I odkryłem świat dzieci. Postanowiłem zrobić studia pedagogiczne. Widziałem, jak wiele ciekawych i twórczych projektów można zrobić nie tylko w teatrze, ale właśnie w przedszkolu. I teraz naprawdę jestem zadowolony, nie mam już żalu do losu, że tak wyszło z baletem. Zresztą tak totalnie się nie poddałem. Myślę o założeniu szkoły tańca dla dzieci. Ale nie takiej ze sztywnymi baletowymi regułami tylko coś na kształt akademii twórczego i radosnego ruchu.
– To cudny pomysł, szczególnie teraz, kiedy dzieci tak wiele czasu spędzają przed komputerem – zapaliłam się.
Czułam się coraz lepiej w jego towarzystwie. Jakbym spotkała bratnią duszę. Tęskniłam do faceta wrażliwego, takiego, który nie boi się mówić o emocjach, a jednocześnie nie jest „ciepłą kluchą”. Kiedy Ewelina wróciła do domu o trzeciej nad ranem, znalazła swoją rozsądną, starszą siostrę, jak, chichocząc, ćwiczyła stanie na głowie przy asekuracji pana przedszkolanka. A cztery miesiące później… była świadkiem na naszym ślubie.
Weronika, lat 32
Czytaj także:
- „Nowa opiekunka w przedszkolu była wulkanem energii, dzieci ją kochały. W życiu bym nie pomyślała, że jest ciężko chora”
- „Nasz synek trafił do szpitala. Żona obwiniła mnie o ten wypadek, a przecież to mogło się zdarzyć także jej...”
- „Moja 6-letnia córka jest zdruzgotana. Zakochała się w koledze z przedszkola, a on złamał jej serce. Nie mam pojęcia co robić”