Reklama

Kiedy czternaście lat temu urodziłam Emilkę, moje rówieśnice były na etapie wyboru gimnazjum dla swoich pociech. Wraz z mężem bardzo długo staraliśmy się o dziecko i nasze wysiłki wreszcie zostały uwieńczone sukcesem. Nasza córeczka stanowiła dla nas prawdziwy dar niebios – pogodna, mądra i bardzo nam oddana. Przynajmniej tak było przez jakieś trzynaście lat, bo ostatni rok spędziliśmy głównie na kłótniach, dyskusjach i awanturach o każdą drobnostkę.

Reklama

– Idę do Kaśki się pouczyć – powiedziała Emilka, wstając od stołu.

– Dzisiaj? – uniosłam brwi. – Miałaś odkurzyć i sprzątnąć swój pokój.

– Nauka jest chyba ważniejsza? – rzuciła, nie wkładając nawet talerza do zlewu. – Nie rób scen, mamo, jutro mam sprawdzian z geometrii.

Potem jak zwykle zaczęłam ją wypytywać, od kiedy wie o klasówce i dlaczego nie przygotowała się wcześniej. Zabroniłam jej iść do koleżanki i kazałam uczyć się u siebie. Ona krzyczała, że nie mam prawa jej więzić, a na koniec rozpłakała się i zamknęła w łazience. Trzy dni później z triumfalną miną położyła przede mną pracę klasową z wielką czerwoną jedynką.

– Widzisz? Przez ciebie mam pałę, bo nie pozwoliłaś mi uczyć się z Kaśką! – krzyknęła oskarżycielskim tonem.

– Tak, a co dostała Kasia? – zapytałam, siląc się na spokój.

Moja córka chwilę coś kręciła, aż w końcu przyznała, że jej przyjaciółka złapała z kolei dwóję.

– Więc może to nie jest najlepsza partnerka do nauki? – wycedziłam. – Wiesz co? Załatwimy ci korepetycje.

Następne tygodnie upłynęły pod znakiem walki o to, żeby Emilka chodziła na „korki”, odrabiała prace domowe, pomagała w sprzątaniu i nie spędzała aż tylu godzin przed komputerem. To ostatnie szczególnie irytowało Sławka, mojego męża.

– Kupiliśmy jej tego laptopa do nauki, a nie marnowania czasu – psioczył. – Powinna mieć limity czasowe!

Niestety rozmowa o limitach skończyła się histerią Emilii, stanem przedzawałowym Sławka i moją chęcią zamordowania obojga. Coraz wyraźniej docierało do mnie, że straciliśmy dobry kontakt z córką, z którego byliśmy tacy dumni przez te wszystkie lata.

Nie nadążaliśmy za tymi wszystkimi nowinkami technologicznymi, portalami społecznościowymi czy jak to się tam nazywa, gadżetami i trendami w życiu młodych ludzi. My w tym wieku muzyki słuchaliśmy na płytach winylowych, a szczytowym osiągnięciem techniki były dla nas walkmany na kasety. Emilia wszystkie najnowsze technologie miała w małym palcu i niecierpliwiła się, kiedy nie rozumieliśmy, co właściwie robi w tym internecie.

– Rozmawiam, nie widzisz? – burczała, a ja kręciłam głową, bo dobrze wiedziałam, że od dwóch godzin nie wypowiedziała ani słowa.

W końcu stało się to, co nieuniknione w życiu każdej nastolatki

Emilia się zakochała. Jej wybrańcem był niejaki Tymon, chłopak z równoległej klasy, który po szkolnej dyskotece zaczął często bywać u nas w domu.

Bałam się myśleć, co on i moje maleństwo robią w jej zamkniętym pokoju, lecz starałam się robić dobrą minę do złej gry. Tymon był, jak dla mnie, dziwnym chłopcem. Wszystkie ubrania, które miał na sobie były w czarnym kolorze, nosił ułożoną na bok grzywkę zasłaniającą połowę twarzy i zawsze wyglądał, jakby przed chwilą spotkała go jakaś osobista tragedia.

– On jest Emo – oświadczyła mi Emilia tonem pełnym wyższości. – Ty nigdy nie zrozumiesz jego bólu egzystencjalnego i filozofii życia…

Trochę się zdziwiłam, że 14-latek cierpi na jakiś ból egzystencjalny, ale szybko musiałam bardziej zainteresować się Emo, bo córka wyraźnie zafascynowała się tą subkulturą.

Niedługo potem ufarbowała włosy na fioletowo i wystrzygła je w jakieś koszmarne pazury. Zaczęła się też mocno malować, przez co wyglądała jak świeżo powstały z grobu zombie i całymi dniami słuchała ciężkiej, depresyjnej muzyki, „rozmyślając o bezsensie istnienia”, jak wywnioskowałam z jej rozmów telefonicznych.

Oczywiście w najmniejszym stopniu nie pomogło to w ociepleniu naszych wzajemnych relacji. Trudno nam było zrozumieć, dlaczego Emilka ze słodkiego, pogodnego dziecka zmieniła się w ponurą, zamkniętą, odpowiadającą monosylabami nastolatkę.

Nie przestaliśmy jednak mieć nadziei na poprawę sytuacji. Starałam się być miła dla tego dziwnego chłopca, przynosiłam im ciastka do pokoju. Pozwoliłam nawet córce jechać z nim na koncert, choć omal nie umarłam ze strachu, że coś się stanie.

A potem ten cały Tymon ją rzucił

– Nie chcę dłużej żyć! – wyła moja córka z twarzą w poduszce. – Życie bez miłości nie ma żadnego sensu!

Pocieszałam ją, jak umiałam, ale na moje słowa reagowała jeszcze głośniejszym szlochem. W końcu powiedziała, że chce zostać sama, i z twarzą zalaną łzami usiadła przed laptopem.

– Może powinniśmy ją gdzieś zabrać? – zapytał szeptem mąż, szczerze przejęty katastrofą w życiu osobistym Emilki. – Na jakąś komedię albo na kręgle? Potem lody z polewą czekoladową. Jak sądzisz, to może jej pomóc?

– Dobry pomysł, ale jest już późno – wskazałam palcem na zegar. – Niech się prześpi, a jutro coś wymyślimy.

– Chyba raczej nie pośpi – mruknął Sławek, patrząc na migoczącą niebieskawym światłem szczelinę pod drzwiami pokoju Emilii. – Znowu siedzi przed komputerem. Powiem jej, żeby już gasiła i szła spać!

– Zostawmy ją – poprosiłam, odciągając go delikatnie. – Pewnie z kimś rozmawia, może jej to pomoże…

– Te jej „rozmowy” przez internet! Kto to słyszał o takich bzdurach! – sarknął mąż, ale poszedł za mną.

Zasnęliśmy szybko dość twardym snem. Kiedy więc w środku nocy ktoś zaczął dobijać się do drzwi, chwilę nam zajęło, żeby się w pełni rozbudzić.

– Co się dzieje? – zdenerwował się Sławek. – Jest czwarta rano!

Natarczywe dzwonienie i łomotanie nie ustawało. Spiętym głosem, zapytałam: „Kto tam?” i usłyszałam:

– Policja! Proszę otworzyć!

– Co się dzieje? – zdumiony Sławek uchylił drzwi na długość łańcucha.

Na klatce stali mundurowi.

– Dostaliśmy zgłoszenie, że w tym lokalu przebywa nieprzytomna nastolatka – powiedział pierwszy mężczyzna, pokazując swoją odznakę. – Czy mają państwo córkę?

– Tak, jest u siebie. Śpi. To pomyłka.

– Możemy z nią porozmawiać? – domagał się policjant. – Są ze mną ratownicy medyczni. Proszę nas wpuścić.

Zdenerwowałam się tym najściem, ale nadal byłam przekonana, że to pomyłka. My przecież nie wzywaliśmy policji ani pogotowia. Policjant pchnął drzwi do pokoju Emilii, przez kilka sekund coś do niej mówił, a potem rozpętało się prawdziwe piekło.

Zobaczyłam jak lekarka pogotowia świeci mojej córeczce w oczy malutką latarką, i jak błyskają wywrócone białka jej oczu. Słuchałam, jak ratownicy coś wykrzykują, kładą Emilię na nosze i wynoszą ją z mieszkania, w biegu robiąc zastrzyk. Byłam przerażona!

Potem jechałam obok mojego maleństwa w karetce, wciąż w koszuli nocnej i szlafroku, i w oszołomieniu patrzyłam na szalejące wskazania na monitorach, do których była podpięta jakimiś kabelkami. Dopiero godzinę później usłyszałam od lekarza dyżurnego uspokajające wieści:

– Zrobiliśmy jej płukanie żołądka. Na szczęście zdążyliśmy, zanim leki uszkodziły wątrobę i mózg. Poleży u nas na obserwacji, ale nic jej nie będzie. Godzinę później córka byłaby już w śpiączce. Rano by już nie żyła…

Dopiero wtedy się rozpłakałam. Lekarka, ta z pogotowia ratunkowego, dała mi gorącą herbatę w plastikowym kubku, usiadła obok mnie i opowiedziała mi, co się wydarzyło.

– Państwa córka połknęła ogromną ilość środków nasennych. Dzieciaki handlują nimi w szkołach… – westchnęła ciężko. – Najpierw je zażyła, a potem weszła na czat…

– Czat? – zapytałam, nie rozumiejąc.

– Taka strona w internecie, gdzie można, pisząc, rozmawiać z ludźmi z każdego zakątka globu – wyjaśniła. – Ona akurat pisała z kimś ze Szczecina i powiedziała mu, że właśnie popełniła samobójstwo, bo rzucił ją chłopak. Ten internauta zdołał wyciągnąć od niej adres i zadzwonił na policję. Policja dostaje kilka takich zgłoszeń w miesiącu na terenie całej Polski, więc mają stosowną procedurę. Zadzwonili po nas i radiowóz pojechał z nami do państwa. Resztę pani wie…

Wtedy mało z tego rozumiałam, poza tym, że omal nie straciłam córki. „Rano by już nie żyła” – brzmiało mi w uszach jeszcze przez długie miesiące. Nigdy nie zdołałam podziękować anonimowemu internaucie, który zawiadomił służby o tym, co zrobiła Emilia. Na czat ludzie wchodzą i z niego wychodzą kiedy chcą, nie zostaje po nich ślad. Wiem tylko, że on uratował jej życie… dzięki internetowi.

– Może pokażesz mi, jak założyć konto mejlowe – poprosiłam córkę później, gdy już było po wszystkim.

Zgodziła się i to był wstęp do odzyskania porozumienia

Nauczyła mnie jak szukać informacji i robić zakupy w sklepach internetowych. Kiedy szwagier dał mi swojego starego laptopa, Emilka założyła mi konto na komunikatorze i nauczyła z niego korzystać. Nieraz jest tak, że siedzi za ścianą i pisze coś do szkoły, a ja u siebie w sypialni buszuję po sieci, kiedy nagle otwiera się okno z jej zdjęciem.

Emilia123: Idę spać. Dobranoc.

BasiaBasia: Słodkich snów, kochanie. Pamiętaj, że jutro jedziemy na rowery, więc wyśpij się porządnie, bo musisz mieć dużo energii.

Emilia123: Pamiętam. Buziak dla taty! PS. Pójdziemy na pizzę?

BasiaBasia: Obowiązkowo!!! Pa pa.

Barbara, 49 lat

Reklama

Czytaj także:
„Koleżanka płaci teściowej za opiekę nad własnym wnukiem. Przecież to jego babcia. Powinna to robić z miłości"
„Nienawidziłam ojca za to, że mnie porzucił. Po latach okazało się, że to mama go ode mnie odcięła”
„Kiedy rodziłam, mąż był u kochanki. Okazało się, że… obydwie byłyśmy w ciąży w tym samym czasie”

Reklama
Reklama
Reklama