„Wbrew wszystkim urodziłam drugie dziecko, choć pierwsze było chore. Nie wiedziałam wtedy, co młodszy brat zrobi starszemu”
Nasz starszy syn jest niepełnosprawny. I choć nieustannie go rehabilitujemy, to największe postępy zrobił dzięki swojemu bratu.
- redakcja mamotoja.pl
Rzadko udaje nam się razem wyjść, zwykle jedno z nas musi zostać w domu z chłopcami. Młodszy, Tadzik, jest samodzielny i rozsądny, a starszy, Jędruś, mógłby dawać korepetycje, jak kochać całym sercem, zwłaszcza brata. Jednak to on właśnie wymaga stałej uwagi i opieki.
– Idźcie, ja z nimi zostanę – wygoniła nas mama Cezarego, która przyjechała do nas na tydzień.
Nie byliśmy pewni, czy wie, co ją czeka. Nie była zżyta z wnukami, a reakcje, do których my byliśmy przyzwyczajeni, ją mogły zaskoczyć. No, ale kto powie mamie czy teściowej, że nie ma kwalifikacji, by zająć się wnukami? My nie byliśmy tacy odważni…
Kiedy wróciliśmy, babcia Ania wyszła nam na spotkanie, mocno zdenerwowana. W mieszkaniu panowała podejrzana cisza, ale ona i tak przytknęła palec do ust, po czym, jakby tego jeszcze było mało, zaczęła szeptać. Zostawiłam ją Cezaremu i zaniepokojona pobiegłam w głąb korytarza.
Bała się, że zrobią mu krzywdę
– Jędrek?! Tadzik?
Otworzyłam drzwi pokoju młodszego syna i zobaczyłam sielski obrazek. Tadek w słuchawkach, zamiast odrabiać lekcje, grał na komputerze a jego starszy brat, również w słuchawkach, leżał na podłodze, cicho do siebie mamrocząc. Zachowywał się tak, gdy słuchał bajki, widać Tadzik włączył mu ulubionego audiobooka. Obaj mnie nie słyszeli, ale wyglądało na to, że wszystko jest w porządku.
Zobacz także
Wróciłam do teściowej dowiedzieć się, co ją tak wzburzyło.
– Do Tadzika przyszli znajomi. Nie macie pojęcia, co tu się działo! Myślałam, że oni na Jędrusia tak krzyczą, nie chcą się z nim bawić i wyrzucają go z pokoju – opowiadała, już mocniejszym głosem, patrząc, jak Cezary rozkłada przyniesione zakupy.
– Koledzy Tadzia akceptują Jędrka, na pewno nie zrobiliby mu krzywdy – powiedział Cezary.
– Ach, ty tego nie słyszałeś! Przyszła ich cała gromada, podobno tylko na chwilę. Jędrek zaraz do nich podreptał, chociaż próbowałam go zatrzymać. On nie nadaje się do towarzystwa.
– Dlaczego? Towarzystwo innych dzieci jest dla niego bezcenne – odparł niewzruszony Cezary.
– Ale tam się kotłowało, jeden wrzeszczał, drugi ryczał, inny się śmiał, hałas był nieziemski, a Jędruś przecież jest wrażliwy na nagłe sygnały dźwiękowe.
– Owszem, z wyjątkiem tych, które wydają koledzy Tadzika.
– Potem któryś wrzasnął do Jędrka: „Weź się, to moje!”, więc pobiegłam na pomoc.
– I okazało się, że Jędruś siedzi w środku tego galimatiasu, zadowolony jak nie wiem co, chociaż nikt się nim specjalnie nie zajmuje – odgadł Cezary.
– Tak było, ale czy on cokolwiek rozumie, biedne dziecko? – użaliła się teściowa.
– Zabierzemy mamę na mecz. Tadzik dostał się do szkolnej drużyny siatkówki, a Jędrek mu kibicuje. Zobaczy mama, jak świetnie daje sobie radę wśród rówieśników. To niebywałe, ale przystosował się, dzieciaki traktują go jak swojego, nie zwracają uwagi na jego niepełnosprawność. Nie certolą się z nim, a jemu to pasuje, jest jednym z nich.
– Słyszysz, co mówisz? Nie oszukuj się, Jędruś ma porażenie mózgowe, nigdy nie będzie taki jak inne dzieci. Wymaga starania, opieki, rehabilitacji… I specjalnego traktowania.
– Ma mama rację, ale nie do końca, potrzebuje też towarzystwa i przyjaźni rówieśników – powiedziałam szybko, widząc, jak Cezary czerwienieje na twarzy.
Nie znosił, kiedy ktokolwiek, nawet jego własna matka, wątpił w Jędrka i jego możliwości. Wierzył, że nasz syn może przystosować się na tyle, by czerpać radość z życia. Jak dotąd wszystko potwierdzało tę tezę, głównie dzięki Tadziowi.
Nasz młodszy syn urodził się z wielkim, wspaniałomyślnym sercem. Od początku ciągnął za sobą zapatrzonego w niego Jędrka, był dla niego wyrocznią. Kiedy raczkował, ładnie chodzący już Jędruś także opadł na czworaki i wstał dopiero wtedy, gdy Tadzik zrobił pierwszy krok. Robił wszystko to, co brat, a młodszemu to wcale nie przeszkadzało.
Kiedy Tadzik poszedł do szkoły, staraliśmy się dać mu trochę przestrzeni, żeby odpoczął od brata, ale okazało się, że on tego nie chce. Jędrek był prawie zawsze tam gdzie on, a koledzy Tadzika uznali to za całkiem normalne.
Patrzyłam na to jak na cud i przypominałam sobie o „dobrych radach”, których udzielali nam bliscy, gdy zdecydowaliśmy się na drugie dziecko. Wszyscy, a szczególnie obie babcie, byli zaniepokojeni, nie rozumieli naszej decyzji i wylewali nam na głowy swój lęk.
– Mało macie roboty przy Jędrusiu? – pytali. – On potrzebuje rodziców na sto procent, nie poradzicie sobie z dwojgiem dzieci. Chłopcy będą o siebie zazdrośni, młodszy o czas poświęcony starszemu, starszy o waszą miłość, bo przecież łatwiej kochać „normalne” dziecko.
Przyznam, że też się nad tym zastanawiałam, ale teraz nie mam już wątpliwości. Miłości wystarcza nam dla obu chłopców i jeszcze coś zostaje.
Usłyszałam, że płacze
Szkolny mecz siatkówki był wielkim wydarzeniem, bo w drużynie grał nasz Tadzik. Poszliśmy do szkoły w rozszerzonym składzie, zabierając ze sobą babcię Anię, co bardzo uradowało Jędrusia. Poczuł się ważny, siadł obok babci i starał się pokazać jej salę gimnastyczną, którą doskonale znał. Machał rękoma, robił hałas jak zwykle, gdy był podekscytowany. Babcia, nieprzyzwyczajona do takiej ekspresji, nie wiedziała, gdzie oczy podziać, ale wkrótce w ławki wlał się strumień dzieci i Jędrek zajął się czym innym. Zrobiło się ciasno i głośno. Najbliżej siedzący witali się z Jędrkiem, ten walnął go lekko między łopatki, tamten zrobił żółwika, a nasz syn skrupulatnie odpowiadał tym samym. Stracił zainteresowanie babcią i przestawił się na rówieśników. Klaskał, skandował hasło drużyny, wstawał, gdy kibice robili falę. Szło mu świetnie, ale to nic dziwnego, bo przecież wszystkich doskonale znał, to byli jego koledzy.
Babcia Ania wróciła z meczu dziwnie cicha, a wieczorem usłyszałam, że płacze. Spytałam, co się stało, i usłyszałam, że nic.
– No to czemu mama chlipie? – usiadłam obok niej na łóżku.
– Chyba ze szczęścia – wytarła nos.
– Niewiele człowiekowi potrzeba. Zobaczyłam, jak Jędruś sobie radzi wśród dzieci, i nie wytrzymałam. Dobrze mu zrobiła rehabilitacja.
– To nie rehabilitacja, to Tadzik. Wciągnął go do grona swoich znajomych i stało się coś wspaniałego. Koledzy „kupili” jego dziwnie zachowującego się starszego brata, intuicyjnie potrafili znaleźć sposób, żeby do niego dotrzeć. Jędrek stał się ich kolegą, innym, ale kolegą. Patrzę na to z podziwem i zastanawiam się, jak to robią. Nawet się nie starają, po prostu przekazują Jędrkowi, co myślą i jak ma być, a on to łapie w lot – powiedziałam. – Powinien zobaczyć to terapeuta Jędrka. Żadna nauka nie odzwierciedli tej niewymuszonej więzi, jaka wytworzyła się między dziećmi, a mogła powstać tylko dlatego, że Jędrek nie siedzi w domu z dorosłymi opiekunami, lecz został wciągnięty w świat młodszego brata. Ma szansę być dzieckiem, mieć kolegów, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Nikt specjalnie się z nim nie patyczkuje i to też jest dobre. Jędrek uczy się, że nie jest pępkiem świata.
– Widziałam go na meczu, był bardzo zadowolony, towarzystwo dzieci mu służy. Ale jaka przyszłość go czeka?
– Jest szczęśliwy i to jest najważniejsze – odparłam. – Idziemy do przodu małymi krokami, wierząc, że będzie dobrze.
– Tadzik jest wyjątkowym dzieckiem, udał się wam. Miałam wątpliwości, czy dobrze robicie, decydując się na drugie dziecko, ale teraz… Przepraszam.
Teściowa znowu zaczęła płakać, więc podałam jej całe pudło chusteczek.
– Tadzik czuje się potrzebny. Starszy brat wodzi za nim oczami, słucha jego poleceń, naszych nie zawsze, ale brat to jego idol. Nasz młodszy syn ma wielkie serce, dorośli wiele mogliby się od niego nauczyć.
Karolina, 36 lat
Zobacz też:
- "Majka nie płakała po śmierci mamy. W piątą noc po pogrzebie zrozumiałem, dlaczego. I poczułem, że tracę rozum"
- „Dopiero po jakimś czasie od adopcji zrozumiałam, jak straszne rzeczy przeszedł Kacper. Najgorsze traumy miał jednak przed sobą”
- „Karolinka odeszła, a lekarz powiedział, że więcej dzieci mieć nie będę. Byłam zrozpaczona, ale wtedy zdarzył się cud. Nie, nie zaszłam w ciążę…”