Największym szczęściem, jakie mnie w życiu spotkało, było przyjście na świat synka, Jasia. Wychowywałam go sama, ponieważ z jego ojcem przestało mnie cokolwiek łączyć. Norbert okazał się lekkoduchem, nie miał nawet stałej pracy.
Kiedy zdecydowałam się odejść, okazało się, że jestem w ciąży
Na początku naszego związku naiwnie sądziłam, że może przy mnie się zmieni. Niestety. Zaczęłam więc myśleć o rozstaniu i wtedy okazało się, że spodziewam się dziecka. Najpierw przestraszyłam się odpowiedzialności za tę małą istotkę, ale potem... Postanowiłam jednak, że sama wychowam dziecko, a Norbert o niczym się nie dowie. Zerwałam z nim.
Mama, z którą zamieszkałam, we wszystkim mnie popierała i obiecała pomóc. Przez całą ciążę czułam się doskonale! A kiedy przyszedł na świat Jasio, mama zajęła się moim synkiem. Była emerytowaną nauczycielką i mały wnusio zupełnie przysłonił jej świat. Życie upływało spokojnie, bez większych kłopotów czy zmartwień.
Nigdy nie żałowałam, że moje dziecko nie ma ojca. Tak było lepiej i bezpieczniej, a Norbert nie stanowił dobrego materiału na tatusia. Od momentu rozstania nie widziałam go, ponoć wyjechał z naszego miasta. Jasio był nieco podobny do ojca, miał jego oczy i śniadą karnację.
Kiedy skończył cztery latka, kupiłam mu rowerek. Którejś niedzieli wyszliśmy z synkiem na spacer. Przed bramą kamienicy siedział żebrak. Zawołałam do Jasia, żeby chwilę poczekał i zaczęłam szukać po kieszeniach drobnych. Nagle usłyszałam pisk opon i jakiś krzyk!
Kiedy spojrzałam, zobaczyłam Jasia leżącego na chodniku, a o kilka metrów dalej przewrócony rowerek. W ułamku sekundy znalazłam się przy synku, a okrzyk przerażenia uwiązł mi w gardle. Patrzyłam na Jasia, który leżał i nie ruszał się. Świat nagle zawirował i straciłam przytomność.
Świat migał mi przed oczyma...
Ocknęłam się w karetce pogotowia, kiedy lekarz mocno poklepywał mnie po twarzy.
– Co się stało? – wykrztusiłam z wysiłkiem. – Gdzie jest mój synek?
– Wszystko w porządku. Nic mu nie jest… – usłyszałam głos lekarza.
– Ale… on leżał na ulicy… – byłam roztrzęsiona. – Chcę go zobaczyć…
– Mamusiu… – doleciał do mnie głosik Jasia i znowu zapadłam w ciemność. Dopiero w szpitalu doszłam do siebie, kiedy zaaplikowano mi zastrzyk. Otworzyłam oczy, Jaś przycupnął obok na łóżku i trzymał mnie kurczowo za rękę.
– Rowerek się popsuł, mamusiu…
– Nic nie szkodzi, synku – powiedziałam. – To nic takiego…
Okazało się, że jakieś auto mocno przyhamowało, kiedy Jaś spadł z rowerka, tuż przed ulicznym krawężnikiem. Ale rowerek stoczył się dalej, na ulicę i samochód w niego uderzył, a nie w moje dziecko. Synek trochę się poturbował, ale badania w szpitalu wykazały, że nic groźnego mu się nie stało…
Byłam w szoku, gdy zobaczyłam Norberta w szpitalu
Gdy opuściliśmy z Jasiem szpital, zobaczyłam... Norberta, nerwowo spacerującego po parkingu! Podbiegł do nas.
– Nic wam nie jest, Marysiu? – zapytał troskliwie. – Wszystko w porządku?
– Norbert?! – wykrzyknęłam zdziwiona jego widokiem. – Ale co ty tutaj robisz?
– No, to ja przecież jechałem tym samochodem… – odetchnął z jakąś ulgą. – Już z daleka dostrzegłem tego małego, jak niebezpiecznie zbliżał się do ulicy… Od razu nacisnąłem mocno na pedał hamulca, aż auto prawie stanęło mi dęba.
– Jakie to szczęście, że zauważyłeś Jasia! – wykrzyknęłam po chwili, gdy przeszedł mi szok.
Podeszłam do niego i pocałowałam w policzek, a łzy kapały mi z oczu.
– Mój synek… On jest dla mnie wszystkim…
– Już dobrze, Marysiu… – powiedział Norbert. – Już wszystko jest dobrze…
Ten uspokajający ton i ciepłe spojrzenie ciemnych oczu podziałały na mnie kojąco. Nagle poczułam okropne zmęczenie. Chciałam, byśmy z Jasiem jak najprędzej znaleźli się w domu. Norbert objął mnie ramieniem i poprowadził do auta.
– Odwiozę was…
Zobacz także: Prawdziwe historie: Podwójne szczęście.