„Wsiadłem na motor z zamiarem rzucenia Sylwii. To był błąd, zrozumiałem, gdy wyciągali ją z rowu”
Ja czuję się świetnie, nic mnie nie boli, nic mi nie trzeba. Lepiej odnajdźcie moją narzeczoną – myślałem gorączkowo.
- redakcja mamotoja.pl
Znowu się pokłóciliśmy. Nie poznawałem Sylwii, zmieniła się w rozdrażnioną, kapryśną dziewczynę, której nic nie pasowało. Czepiała się o wszystko, o rozrzucone skarpetki, które przecież za moment bym sprzątnął, o nieumyślnie rozlaną wodę w łazience, o nie taki wyraz twarzy. Nie mogłem zrozumieć, co się dzieje, płakała albo wściekała się, sam nie wiem, co było gorsze. Miałem wrażenie, że ją drażnię, że przestała mnie kochać, tylko nie umie się do tego przyznać.
Po kolejnej zażartej sprzeczce wybiegłem z domu, jak stałem, uciekłem od niej i wsiadłem na motor, najlepszego przyjaciela, od lat dzielącego ze mną pęd i poczucie wolności, jakiego nie zaznasz w żadnym związku.
Uspokoiłem się, dopiero kiedy wyjechałem na pustą o tej porze szosę. Dodałem gazu, prawie uniosłem się nad ziemią i poczułem, że lada chwila wyrosną mi skrzydła.
Uwielbiałem takie momenty, warto było dla nich żyć. Euforia nie zdołała przyćmić ciężkich myśli o Sylwii, nie mogłem się z nią dogadać, brakowało mi cierpliwości do jej fochów, nasz związek zamienił się w domowe piekiełko. Nie była już tą dziewczyną, którą pokochałem, zacząłem myśleć, że ślub, do którego szykowaliśmy się od kilku miesięcy, to zły pomysł, jeśli teraz jest źle, to co będzie później? Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, odwidziało się jej.
Pora się rozstać
Wierny motor jechał sam, pozwalając mi na swobodne snucie rozważań. Wniosek nasuwał się sam – musimy się rozstać, powiem jej to, jak tylko wrócę, ona też się ze mną męczy, to widać. Ktoś musi odważnie przerwać zaklęty krąg przyzwyczajenia i powiedzieć prawdę. Trudno, będę to ja. Zwrócimy sobie wolność i zobaczymy, co dalej. Poczułem ulgę, tak, to było właściwe rozwiązanie.
Pogrążony w niewesołych myślach nie zauważyłem ciemnego kształtu wyłaniającego się z mroku, kiedy zorientowałem się, że widzę przed sobą nieoświetlony tył furmanki, było za późno na hamowanie. Jednak spróbowałem się ratować, chciałem żyć.
Motocyklem zarzuciło, poczułem uderzenie, miękkie, jakbym wjechał w poduszkę, przygotowałem się na ból, który jednak nie nadszedł. Miałem szczęście, z takiego wypadku rzadko wychodzi się cało.
Stanąłem na szosie, oszołomiony, ale przytomny i w jednym kawałku. Było spokojnie, wiejska cisza dźwięczała głosami pasikoników, ktoś pokrzykiwał, ale nie zwracałem na niego uwagi, bo nagle ciemność rozdarł blask potężnych reflektorów, tak silny, że odruchowo zasłoniłem oczy.
Pomyślałem, że nadjeżdża karetka, czyżby ktoś był ranny?
Moje myśli natychmiast poszybowały do niej. Sylwia! Była ze mną? Na pewno! Gdzie ona jest?
Światło reflektorów ogarnęło mnie, było widno jak w dzień, ale ja przecież nigdzie nie zamierzałem jechać. Dokładnie wiedziałem, czego chcę, musiałem zostać, czułem, że jestem jej potrzebny. Myśl była tak nagląca, że zignorowałem światła, odwróciłem się od nich i zacząłem gorączkowo przeszukiwać pobocze.
Światło przygasło, zrobiło się ciemniej niż przedtem, poruszałem się po omacku, ale wiedziałem, co mam przed sobą.
Nie pamiętałem momentu, kiedy Sylwia wsiadła na motor, nie wiedziałem, dokąd jechaliśmy, byłem w szoku, ale jedno kołatało mi w głowie. Jej bezpieczeństwo jest najważniejsze, ona jest ważna, muszę ją odnaleźć, zaopiekować się nią. Ona mnie potrzebuje. Dlaczego? Nie wiedziałem, nie miało to znaczenia.
Było ciemno, poczułem się samotny, wokół mnie nie było nikogo. Gdzie się podziali ratownicy z ambulansu? Wołałem Sylwię, krzyczałem o pomoc, ale nikt się nie pojawiał. Dopiero po jakimś czasie usłyszałem sygnał pogotowia i na szosie zaroiło się od ludzi.
Chodziłem za nimi, prosząc, by ktoś zechciał poszukać mojej narzeczonej, zapewniałem, że nic mi nie jest, to ona potrzebuje uwagi i opieki, ale nikt mnie nie słuchał. Coś jednak robili, bo zauważyłem, że z rowu wyszło dwóch ratowników, niosąc kogoś na noszach. Znaleźli ją!
Jak się tu znalazłem?
Zastąpiłem im drogę, ale nie chcieli ze mną rozmawiać, spieszyli się. Włożyli nosze do ambulansu, wskoczyłem za nimi i pojechaliśmy do szpitala.
Kuliłem się w kącie, żeby nie przeszkadzać w akcji reanimacyjnej, ratownicy zasłaniali nosze, padały komendy, ktoś wołał „no dalej, wracaj do nas”, nie widziałem, co tam się działo. Myślałem o Sylwii, o tym, że muszę ją ochronić, tylko dlatego zostałem.
Podczas wysiadania z karetki powstało małe zamieszanie, w którym całkiem się pogubiłem. Zadziałał opóźniony szok, nie mogłem się pozbierać, nie wiedziałem, gdzie jestem ani dokąd iść. Stałem na parkingu pod szpitalem i wpatrywałem się w oświetlone okna, próbując odgadnąć, co za nimi jest. Wtedy usłyszałem cichy płacz Sylwii i po chwili już wiedziałem.
Nie pamiętam, jak dostałem się do budynku, ale trafiłem bez pudła. Była tam. Siedziała w korytarzu, zapuchnięta od płaczu, i miętosiła mokrą od łez chusteczkę. Była bezpieczna! Poczułem ulgę nie do opisania. Stanąłem koło niej, napawając się tym uczuciem, a kiedy się już nacieszyłem jej obecnością, zainteresowałem się, na co patrzy. Spojrzałem tam, gdzie ona, zobaczyłem przez szybę leżący na łóżku podłużny kształt, wokół niego uwijali się lekarze. Zaciekawiłem się, co się tam dzieje i… poczułem ogromny ból.
Jęknąłem i otworzyłem oczy, nade mną była tylko biel, z trudem skojarzyłem, że widzę sufit.
– Sylwia? – wymamrotałem najwyraźniej jak potrafiłem; po chwili zobaczyłem jej twarz.
– Kochany – załkała, rzucając się na mnie; zabolało, ale co tam. – Jesteś w szpitalu, miałeś wypadek, reanimowali cię w ambulansie – Sylwia zakryła usta, jakby powiedziała za dużo.
Zdziwiłem się. Mnie? Chyba ją, ja siedziałem obok. Myśli plątały się, ale jedno było jasne. Przedtem nic mnie nie bolało, teraz czułem całe ciało.
– Wróciłem – wychrypiałem.
Kiedy poczułem się lepiej, Sylwia powiedziała mi, że będę ojcem. Nowina była świeża, dowiedziała się niedawno, chciała mi powiedzieć, ale pokłóciliśmy się i wybiegłem z domu. Mozolnie układałem w całość to, co wiem. Uderzenie w furmankę, ja cały i zdrowy na szosie, natrętna myśl o Sylwii, która mnie potrzebuje. Miałem wypadek i byłem… Gdzie? Po drugiej stronie? Raczej na pograniczu, nie zdecydowałem się skorzystać ze światła, czułem, że muszę wracać. Do Sylwii i dziecka, o którym wtedy nie powinienem wiedzieć. A jednak wiedziałem, czułem, że nie mogę ich zostawić.
Moja decyzja została uszanowana, wróciłem do swoich dziewczyn. Urodziła nam się córka, to z jej powodu nie chciałem odejść. Teraz wiem, po co żyję, a właściwie dla kogo.
Czasem Sylwia pyta, co widziałem w świetle, które wziąłem za reflektory ambulansu. Odpowiadam, że nic nie widziałem, bo szukałem jej, wydawała mi się ważniejsza. Sylwia i mała przysłoniły mi wejście na tamten świat, dlatego nie mam pojęcia, jak tam jest. Pewnie kiedyś się dowiem, ale mam nadzieję, że nie za szybko, bo chcę wychować dzieci. Teraz czekamy na drugiego potomka, już wiem, że będzie druga córka. Sylwia znowu ma huśtawkę nastrojów, tym razem oboje lepiej to znosimy, kiedy się wie, o co chodzi, jest łatwiej.
Poza tym Sylwia wyraźnie stara się mnie oszczędzać, co bardzo mnie wzrusza. Ale w sumie, czy mężczyzna, któremu troska o żonę i mające się urodzić dziecko przysłoniła bramy raju, nie zasługuje na trochę względów?
Andrzej, 30 lat
Zobacz też:
- "Mąż osiwiał w jedną noc, od tamtej pory nie mógł sobie wybaczyć. Aż Jaśminka przyniosła mu tamtą dziwną muszlę"
- "Majka nie płakała po śmierci mamy. W piątą noc po pogrzebie zrozumiałem, dlaczego. I poczułem, że tracę rozum"
- "To niewiarygodne, ale przecież też widziałam tego chłopca. A potem mój mąż został uratowany"