„Wspólne konto z mężem to porażka. Wydaję większość tych pieniędzy na dom i dzieci, a on na siebie. Niewiele zostaje” [LIST DO REDAKCJI]
Myślałam, że w rodzinie wszystko ma być wspólne, ale nie o taką wspólnotę mi chodziło. Jest jedna kasa, więc bierzemy z mężem, ile chcemy i kiedy potrzebujemy. Tylko dlaczego nie starcza już na moje przyjemności?
Zarządzam domowym budżetem, bo po prostu lepiej to ogarniam, opłacam przedszkole, rachunki, zajęcia i zakupy dla dzieci. Wiem, kiedy trzeba zapłacić za warsztaty syna, jaki mamy rachunek za internet, przeglądam faktury i robię przelewy. Nie ukrywam, że też więcej od męża zarabiam. Mam głowę do finansów. Ale szlag mnie trafia, jak ze wspólnego konta znikają kolejne stówki, bo mężuś kupuje sobie nowy ciuch albo wiertarkę.
Przez wspólne konto czuję się jak kozioł ofiarny
Tomek zawsze trzymał się od pieniędzy z daleka, nie umie się nimi zająć i zarobić, szczerze mówiąc, też nie bardzo. Ale wydawać to już chętnie.
Do rzeczy – od początku naszego wspólnego życia ustaliliśmy, że kasa jest wspólna, wspólne wydatki, więc i wspólne konto. Chodziło o to, żeby było łatwiej no i tak po bożemu, jak to w rodzinie. Zresztą chyba większość małżeństw tak robi. Ja zajmowałam się rachunkami, bo jestem ekonomistką, więcej zarabiam i lubię mieć wszystko pod kontrolą. A jak się urodziły dzieci, to całkowicie przejęłam opiekę nad domowym budżetem. Lepiej wiem, co kupić, za ile, gdzie taniej. Bez problemu pamiętam o wszystkich opłatach.
Oczywiście wszystkie przelewy idą z naszego wspólnego konta. Tam też wpłacamy swoje pensje. Ja pilnuję wydatków, oszczędzam i dbam o to, żeby kasa się zgadzała. Ale Tomek na to nie patrzy. Potrzebuje, to kupuje. Z naszego konta wydaje na własne przyjemności, gadżety, wyjazdy. Ja mu tego nie bronię, ale żeby się chociaż zainteresował, ile już wydaliśmy w tym miesiącu na spożywkę, leki albo balet naszej córki. Na to wszystko naprawdę idą grube pieniądze. Ja się ze wszystkim szczypię, kontroluję, a on lekką ręką wydaje 5 stów na zegarek. Na koniec miesiąca już niewiele zostaje, ale na moje uwagi mąż rzuca mi tylko, że na pewno wszystko ogarnę, bo mam łeb finansisty. Zaczyna mi to strasznie przeszkadzać.
Mam wrażenie, że wspólne konto w małżeństwie to przeżytek. Czy nie powinno być tak, że na wspólne gospodarstwo składamy się mniej więcej po równo, a z resztą swojej pensji każdy robi, co uważa?
Adrianna
Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.
Zobacz też: