Reklama

Pochodzę z domu, w którym poza miłością, panowała dyscyplina. Kiedy byłam dzieckiem, mama nie pozwalała mi się bawić z koleżankami, które uważała za „nie dość dobre” dla mnie. Mówiła, że zasługuję na wszystko, co najlepsze. Wyręczała mnie w wykonywaniu prostych czynności.

Reklama

Kiedyś tata chciał mi pokazać, jak powinnam składać ubrania. Mama mówiła, że mam jeszcze dużo czasu, by się tego nauczyć. Nawet kiedy dorosłam, musiała znać wszystkie moje koleżanki (te, których nie lubiła, często krytykowała). Kazała mi meldować się w domu najpóźniej o 22:00. Mówiła, że dziewczynki z dobrych domów „nie szlajają się po nocach”.

Najpierw mnie denerwowała, później ją zrozumiałam

Przyznaję, że kiedyś bardzo mnie to denerwowało. Miałam dość życia z matką, która śledzi każdy mój krok. Kiedyś powiedziałam jej nawet, że nie ma swojego życia, tylko non stop jest na mnie „uwieszona”. To ją zabolało. Widziałam, jak ciągle kłóci się o mnie z ojcem. Wtedy mnie to nie obchodziło, dzisiaj już wiem, że też nie było jej łatwo.

Tak naprawdę zrozumiałam ją, dopiero gdy założyłam własną rodzinę. Bardzo długo staraliśmy się z Marcinem o Marysię. Udało się dopiero przy czwartej próbie in vitro. To było jak cud, już prawie straciłam nadzieję, że kiedykolwiek zostanę matką. Tuż po porodzie pojawiły się pewne komplikacje zdrowotne, do których nie chcę już w tej chwili wracać. Znowu przeżywałam bardzo trudne chwile, a kiedy koszmar się skończył, znowu poczułam, że doświadczam cudu.

Marysia była naszym oczkiem w głowie. Z każdym dniem kochaliśmy ją coraz bardziej. Ani ja, ani mój mąż nie wyobrażaliśmy sobie bez niej dalszego życia. Rozwijała się prawidłowo i rzadko chorowała. Ale ja i tak żyłam w ciągłej gotowości. Było tak pięknie, że tylko czekałam, aż przydarzy się w końcu coś złego. Bardzo się o nią martwiłam.

Chcę spędzać z nią jak najwięcej czasu!

Z biegiem czasu trochę wyluzowałam. Marysia miała fantastyczne wyniki badań, więc naprawdę nie miałam się czym przejmować. A że czasem rozbiła sobie kolano albo się przeziębiła? Zdarza się każdemu dziecku. Miałam jednak inny problem. Coraz częściej kłóciliśmy się z mężem, w zasadzie o wszystko. Od kiedy Marysia skończyła 9 lat, nie ma dnia bez awantury w domu.

Skupiłam się więc na moim dziecku. Spędzam z nią w zasadzie cały mój wolny czas. Czasem namawiam Marysię, żeby odpuściła sobie spotkanie z koleżankami (które w moim odczuciu nie są tak dojrzałe, jak moja córka) i została ze mną. Czasem mi się udaje, a czasem nie. Kiedy śpi, sprzątam jej pokój, ale to dlatego, że chcę, byśmy miały dla siebie w dzień więcej czasu! Nie puszczam jej na dwór, gdy jest zimno, bo boję się, że się przeziębi. Kiedy choruje, jest taka bezbronna. O spaniu u koleżanek też nie ma mowy! Nie mogę mieć pewności, jak się nią tam zaopiekują.

Marcin, moi rodzice i przyjaciele mówią mi, że zaczynam przesadzać. Twierdzą, że jestem nadopiekuńcza, a ja po prostu chcę spędzać z córką jak najwięcej czasu. I dbam o jej dobro, jak każdy rodzic! Nie jestem jak moja matka. Moje zachowania są racjonalne. Prawda?

Kasia

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama