Reklama

Czułam się samotna, tak potwornie samotna. Chciałam wreszcie mieć kogoś do kochania. Moi rodzice wyjechali za granicę, kiedy miałam zaledwie osiem lat, zostawiając mnie pod opieką babci. To ona dawała mi poczucie bezpieczeństwa i zaoferowała bliskość.

Reklama

Mama i tata tylko przysyłali prezenty i pieniądze na moje utrzymanie. Babcia zmarła na wylew krótko po moich dwudziestych pierwszych urodzinach. Świat mi się wtedy zawalił. Rodzice zaproponowali, żebym przeprowadziła się do nich do Niemiec, ale stanowczo odmówiłam. Za późno! Powinni mnie do siebie zabrać, kiedy byłam jeszcze mała. Jako dorosła kobieta, nawet tak młoda, nie potrzebowałam już od nich niczego oprócz pieniędzy. Na przykład na studia, kursy czy szkolenia.

Nie zamierzałam odnawiać ani tym bardziej zacieśniać relacji z rodzicami, ale chciałam mieć kogoś bliskiego. Dlatego rzuciłam się w wir romansów. Przyjaciółki myślały, że u przypadkowych partnerów szukałam miłości, intymności czy ciepła. A ja chciałam tylko jednego. Pragnęłam, by jeden z nich dał mi dziecko, które byłoby moje i tylko moje. Niech mnie zapłodni, a potem sobie zniknie.

Specjalnie tak to załatwiałam, żeby się nie wiązać, nie robić im żadnych nadziei. Kiedy wreszcie test ciążowy pokazał dwie kreski, skakałam pod sufit z radości. One pokazały mi, że mam dla kogo żyć i teraz wszystko nabierze sensu. Dlaczego uznałam, że najlepszym lekiem na samotność będzie macierzyństwo, a nie związek z mężczyzną? Nie mam pojęcia. Po prostu tak czułam. Pragnęłam trzymać w ramionach swojego synka albo córeczkę, a nie swojego mężczyznę. Może to wina tego, że nie miałam w dzieciństwie odpowiednich wzorców? Jako mała dziewczynka nie mogłam obserwować mamy i taty, w roli kochającej się pary, i uczyć się przez przykład.

Miałam obok siebie tylko kochającą babcię. Być może dlatego właśnie uznałam, że rodzina to dziecko i opiekun. Miłość to odpowiedzialność i pragnienie dobra ukochanej osoby. Tylko tyle i aż tyle. Ja kocham Amelkę zawsze, nawet wtedy, kiedy jest niegrzeczna, kiedy doprowadza mnie do wściekłości, szaleństwa lub płaczu. Przysparza mi mnóstwo radości, ale jest też źródłem nieustannych lęków.

– Jak ją utrzymam, na kogo wyrośnie, czy sobie poradzi w życiu... – zamartwiam się po kilka razy dziennie.

Miłość to gotowość do poświęceń. Mogę z powodu dziecka zrezygnować ze studiów, stracić okazję na zdobycie satysfakcjonującej pracy, odpuścić sobie facetów. Byle tylko moja córka dostała ode mnie maksimum czasu i uwagi, i była szczęśliwa. Zdaję sobie sprawę, że to błędne myślenie. Specjaliści twierdzą, że spełniona mama to automatycznie lepsza mama. No i niby dziecko nie jest przeszkodą w samorealizacji.

Niby tak, ale… czasem naprawdę ciężko mi ciągnąć studia. Z jednej strony, zajęcia na uczelni stanowią fajną odskocznię od pieluszkowo-kaszkowego maratonu. Z drugiej, czy to wykład, czy ćwiczenia, tęsknię za Amelcią i w kółko się zastanawiam, co teraz robi, jak się czuje i czy wszystko z nią okej. Z kolei nauka w domu to czysta farsa. Teoretycznie możliwa, kiedy mała śpi, ale na Boga, nie jestem robotem, więc jak tylko trafi mi się chwila luzu, wykorzystuję ją na sen, relaksującą kąpiel albo czytanie i to bynajmniej nie naukowych dzieł.

Życie samotnej matki to zapieprz od rana do nocy

Muszę wziąć chłodny prysznic, a potem wypić podwójną kawę, zanim padnę na twarz. Byłam z Amelią w galerii handlowej bite dwie godziny. Okropne miejsce – gorąco, duchota i komercja. Dostaję tam mdłości i zawrotów głowy. No ale mała się uparła. Chciała, żeby jej kupić supermodne buciki z kotkiem. Kapryśnica.

Po kim ona jest taka modnisia? Ja tam noszę ciuchy z lumpeksu i wyglądam w nich fajnie. Nie zawracam sobie głowy głupimi metkami. Uległam jednak prośbom i groźbom córki. Gdyby nie dostała wymarzonych adidasków, gotowa była chodzić boso albo kazałaby się nosić na rękach. Tylko teraz naprawdę nie wiem, co będziemy jeść do końca miesiąca.

Kiedy w galerii przechodziłyśmy obok fontanny, Amelka zatrzymała się i aż rozdziawiła buzię z zachwytu.

– Mama, pacz! – zawołała. – Plac zabaw dla wody! Popacz!

Śmieszne to moje dziecko. Każdego dnia potrafi mnie zaskoczyć, rozśmieszyć, wzruszyć albo zezłościć. Każdego wieczoru, kiedy zasypiam, dziękuję Bogu za to, że ją urodziłam i jest ze mną. Wczoraj budowała kolorową wieżę z klocków ponad godzinę! Skupiona, cichutka, mój mądry aniołek.

Kim jest jej ojciec? Nie wiem

Kiedy już postanowiłam, że muszę mieć dziecko, zrealizowanie tego zamiaru wcale nie było łatwe. Znam te wszystkie historie nieplanowanych ciąż. Podstępnie pękające gumki, przeterminowane tabletki antykoncepcyjne sprzedane przez diaboliczną aptekarkę albo wymioty, które zakłóciły cykl, kalendarzyk małżeński, w którym poprzestawiały się dni… Wypadki i wpadki chodzą po ludziach.

Ja tymczasem musiałam się porządnie napracować, żeby zajść w ciążę. Nie zawracałam sobie głowy obliczaniem dni płodnych. Postawiłam na liczbę stosunków, przekonana, że im więcej prób, tym większe prawdopodobieństwo zapłodnienia. Wiem, że to brzmi niefajnie, technicznie i puszczalsko zarazem. Ale taka prawda. Prawda rzadko bywa ładna. Gdzie znajdowałam kandydatów na samców rozpłodowych? Różnie. No forach internetowych, na dyskotekach. Jak skłaniałam ich do stosunku bez zabezpieczenia? Też różnie. Czasem ściemniałam, że jestem dziewicą. Tę wersję sprzedałam sześciu facetom: sześć razy traciłam cnotę, to chyba rekord!

Czasem mówiłam, że byłam tylko z jednym chłopakiem, który właśnie mnie zostawił i muszę odreagować. Przekonywałam, że mam uczulenie na prezerwatywy albo biorę tabletki. Bla, bla, bla… Większość chętnie to łykała, widać popęd był u nich silniejszy niż rozsądek.

Trwało to pół roku. I umówmy się, nie było specjalnie przykre, w końcu ich wybierałam, a nie brałam z łapanki, zanim w końcu osiągnęłam swój cel. Owszem, ryzykowałam. Niby pytałam, czy są zdrowi, ale mogli kłamać. Po wszystkim się przebadałam się i na szczęście niczym się nie zaraziłam. Grałam o najwyższą stawkę, o kogoś do kochania, byłam gotowa poświęcić wiele, nawet zdrowie. I życie. Ktoś powie, że brak mi moralności i rozumu. W porządku, jego prawo. Jednak kiedy patrzę na kudłaty łepek córki, na jej drobne rączki, zmrużone niebieskie oczka… Wiem, że było warto i że zrobiłabym to raz jeszcze.

Co z nami dalej będzie? Na razie radzimy sobie dobrze. Studiuję, starzy przysyłają kasę. Może tak zostać. A jednak nie. Wygląda na to, że nadchodzi czas zmian, choć wcale ich nie oczekiwałam, nie pragnęłam… Przed chwilą dzwoniła mama. Namawiała, żebym do nich przyjechała, obiecywała, że mi załatwią pracę, pomogą przy Amelce i z nauką.

Mówiła, że rodzina powinna być razem. Jaka rodzina, k…? Co mnie łączy z tymi ludźmi? Nazwisko? DNA? Moja rodzina to Amelka i przyjaciółki.

Ale skąd moja matka miałaby o tym wiedzieć? W ogóle mnie nie zna. To była ich decyzja, nie moja. Chyba po raz pierwszy porozmawiałam z nią szczerze do bólu. Wykrzyczałam, że mnie opuścili i że są dla mnie obcy. Do tej pory panowała między nami fałszywie pogodna uprzejmość.

– Co u ciebie? Jak na studiach? Czy pieniądze doszły? – pytała mama.

– Dziękuję, doszły. Wszystko okej.

Sztywno, oficjalnie, bezpiecznie. Ale tym razem coś we mnie pękło. Przestałam udawać i wykrzyczałam, co myślę.

– Przecież ty nawet nie widziałaś Amelki! Nie byłaś dla mnie matką i nie jesteś dla niej babcią!

– Widziałam ją… – zaprotestowała bez przekonania.

– Na zdjęciach i filmikach. To się nie liczy!

– Zapraszałam was do nas! Nie chciałaś przyjechać...

– Zapraszałaś, ale sama nigdy nie przyjechałaś. Ani tata. Nigdy! Dlaczego?

– Bo… bo było mi wstyd. Bo się bałam! – jęknęła.

– Niby czego?

– Spojrzeć ci w twarz. Wyczytać w twoich oczach: nienawidzę cię i nigdy ci nie wybaczę. Wiem, że cię porzuciliśmy!

– Dlaczego? Powiedz mi wreszcie: dlaczego? Chyba tyle jesteś mi winna.

– Bo nie chcieliśmy być rodzicami. Nie byłaś planowanym dzieckiem. Przepraszam, Beatko. Po prostu nas to przerosło i wykorzystaliśmy pierwszą okazję, by uciec od odpowiedzialności. Ja potem żałowałam, bardzo żałowałam, ale… im więcej czasu mijało, tym trudniej było mi się przełamać i zrobić krok w twoją stronę. Teraz jest już za późno, prawda?

Chciałam odpowiedzieć: tak, jest już za późno, chciałam matkę ukarać, sprawić, by cierpiała, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język. W chwili olśnienia zrozumiałam, że muszę spróbować naprawić z nią stosunki. Może z tatą też. Muszę to zrobić, nie dla nich, ani nawet nie dla siebie, ale dla mojej Amelki. Muszę uporać się z traumami i problemami po to, by zyskać siłę i wychować córkę na szczęśliwą kobietę.

Wzięłam głęboki oddech.

– Nie jest za późno, mamo – powiedziałam. – Nigdy nie jest za późno, by odnaleźć drogę do drugiego człowieka. Zwłaszcza jeśli ten drugi człowiek jest twoim dzieckiem. Przyjedź, pogadamy, poznamy się.

Mama zjawi się u nas jutro. Boję się tego spotkania jak cholera. Jakbym znalazła się na życiowym zakręcie. Nie mam pojęcia, co mnie za nim czeka.

Beata, 26 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „Mama bez słowa porzuciła mnie jak bezpańskiego psa. Po latach dowiedziałam się, że uciekła ze swoją wielką miłością”
  • „Straciłam syna i nikt mi nie współczuł, a teściowa oskarżyła o potworne rzeczy”
  • „Z dobrej woli pomogłam synowi przy wychowaniu wnuka. Z czasem stałam się ich służbą, a oni zaczęli mnie wyśmiewać”
Reklama
Reklama
Reklama