Reklama

Pamiętam pierwszy raz, kiedy zobaczyłam panią Lidię. Siedziała w ogródku na ławce, wystawiała pomarszczoną twarz do słońca. Gęste siwe włosy, lekko kręcone, tworzyły srebrzystą, połyskującą w promieniach słońca aureolę. Na twarzy miała lekki uśmiech. Wtem staruszka przechyliła lekko głowę na bok, jakby czegoś nasłuchiwała. Potem uśmiechnęła się szeroko i coś odpowiedziała.

Reklama

A na ławce siedziała sama… Nieco później spytałam pielęgniarkę o srebrzystowłosą staruszkę.
– To pani Lidia – powiedziała Zosia. – Twierdzi, że rozmawia ze swoją córką, która jest przy niej cały czas. Tyle tylko, że ona nie ma córki. Ale poza tym to rozsądna kobieta.
– Skoro nie ma córki, to jak pani myśli, dlaczego z nią rozmawia?
– Na starość ludzie często zanurzają się w światy swoich niespełnionych marzeń i pragnień. Albo przeszłości, za którą tęsknią. Żal i tęsknota potrafią nieźle namieszać w słabych umysłach, które tkwią już w poczekalni…

Poczekalnia. Nie lubiłam tego sformułowania. Zabierało nadzieję na zmianę. Na coś jeszcze poza rutyną dnia codziennego.

Zaprzyjaźniłyśmy się

Dom „Pogodna Jesień” stał na niewysokim wzgórzu zaraz za południowymi rogatkami miasta. Po miesiącu od zatrudnienia się tam znałam już wszystkich, a z panią Lidią nawet zaczynałam się zaprzyjaźniać. Przeważnie była normalnie myślącą kobietą, z całkiem niezłą pamięcią. Ale kiedy zostawała sama, wtedy zaczynała swoje drugie życie, jak to nazywałam.

Bywało, że kiedy przechodziłam obok drzwi do jej pokoju, słyszałam, jak z kimś rozmawia. Pewnego dnia przywiozłam jej z miasta świeżą napoleonkę, bo słyszałam, że lubi.

Pani Lidia bardzo się ucieszyła i zrobiła mi kawę. Gdy zjadła, spojrzała na mnie ciepło i powiedziała:
– To ulubione ciastko mojej córki.
To była okazja, na którą czekałam. Również użyłam czasu teraźniejszego.
– Jak ma na imię?
– Magda – odpowiedziała pani Lidka i spojrzała w bok, jakby tam, na krześle przy stole, siedziała jej córka.
– A… ile ma lat? – nagle nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Prawie czterdzieści. Choć miałaby piętnaście lat więcej, gdyby żyła. Ale liczymy czas od dnia, gdy wróciła. To było wtedy, gdy chciałam się zabić.

Staruszka musiała zauważyć moje osłupienie, bo zachichotała cichutko.
– Tak, wiem, wszyscy myślą, że stara Lidka ma kuku na muniu….

Nachyliła się do mnie i położyła dłoń na mojej dłoni.
– Lubię cię, Danusiu. Przypominasz mi mnie samą, wtedy, gdy byłam na krawędzi. Próbujesz na nowo znaleźć swoje miejsce, ale ciągle cię coś uwiera. Miej ufność, a wszystko się ułoży. Nie wierzysz? Wyciągnij z tamtej szuflady złotą kopertę – wskazała mi głową szafkę w kącie. – A opowiem ci o mojej córce.

W złotej kopercie były stare zdjęcia. Widziałam na nich młodą panią Lidię i uśmiechniętą dziewczynkę.

Na jednych były razem, na kilku innych dziewczynka była sama, bawiła się z psem, huśtała na huśtawce w parku. Na dwóch była jeszcze malutka, na rękach matki i uśmiechniętego młodego mężczyzny.
– To mój mąż, jej ojciec – wyjaśniła pani Lidia. – Bardzo się kochaliśmy. Ale nasza miłość nie przetrwała…
– Co się stało? – wyszeptałam.
– Cóż… to moja wina. Tylko moja.

Przesunęła palcem po twarzach męża i dwuletniej córeczki.
– Widzisz, kiedy byłam młoda, marzyłam o wspaniałym życiu w wielkim mieście. Mieszkałam tutaj, w tym miasteczku, które wtedy, na początku lat sześćdziesiątych, było jeszcze większą dziurą niż teraz… Teraz przynajmniej macie internet. Wtedy była tylko nuda i beznadzieja. I partia. W moim przypadku partia była wielkim hamulcem życiowym ze względu na mojego ojca, który nie ukrywał swojego zdania o ówczesnym systemie i władzy. Wiadomo było, że nie dostanę się na żadne studia, i jedyne, co mnie czeka, to kariera dojarki. A ja bardzo chciałam być scenografką filmową.
– I była pani, o ile wiem.
– Tak. To marzenie się spełniło.

Spojrzała na mnie badawczo.
– Słyszałaś o Starobogu? W moich czasach była taka legenda. Jeśli pragnąłeś czegoś tak bardzo, że byłeś w stanie zapłacić najwyższą cenę, szedłeś na moczary przy ruinach klasztoru i w kamiennym kręgu wzywałeś Staroboga. Obiecywałeś mu, że zapłacisz, ile trzeba, a on spełni marzenia. Miałam wtedy piętnaście lat… Wiedziałam, że jeśli nie dostanę się do liceum w województwie, to mogę zapomnieć o studiach. Więc pozbierałam skrawki informacji od dorosłych. Nie rozumiałam, dlaczego mnie ostrzegają, bym w to nie wchodziła. Że pożałuję. Byłam młoda, głupia, i nie rozumiałam. Oślepiła mnie wizja wspaniałego życia. No więc spędziłam noc w kręgu. Miałam sen…

Twarz pani Lidii spochmurniała.
– W tym śnie obiecałam oddać najdroższą mi rzecz w zamian za sukces. Kiedy się obudziłam, stałam na brzegu lasu. I nie wiedziałam, co tam robię. Zapomniałam, rozumiesz? On to sprawił. No i stało się tak, że dostałam się do liceum, a potem na studia. Zostałam scenografką teatralną, potem filmową.

Ktoś zamknął jej oczy

– Wyszłam za mąż. Byłam zadowolona ze swojego życia. Ale naprawdę szczęśliwa poczułam się, gdy urodziłam Madzię. Miałam wtedy dwadzieścia dziewięć lat. Dziecko okazało się tym, czego mi w życiu najbardziej brakowało, a o czym nie wiedziałam. Znasz takie powiedzenie, żeby nie prosić Pana o to, czego pragniesz, tylko o to, czego potrzebujesz? Sama mądrość. Byłam szczęśliwa przez sześć lat. A potem…

Madzia wpadła pod samochód i umarła.
– Och, Boże – wyrwało mi się z ust.
– Właśnie… ale to nie była sprawka Najwyższego. Widzisz, nie było mnie przy tym. Ale w chwili, gdy umierała na ulicy, ja nagle, ni stąd ni zowąd, w nagłym olśnieniu, przypomniałam sobie swój układ ze Starobogiem. I swoją obietnicę, że gdy przyjdzie czas, oddam mu to, co jest mi najdroższe. I już wiedziałam, że to on zabrał mi córkę. Rozpaczałam. Oczywiście, że rozpaczałam. Mało nie oszalałam! Mąż załatwił mi psychoterapeutkę, która starała się przeprowadzić mnie przez okres żałoby. Ale to nie miało sensu, bo u korzeni mojej rozpaczy tkwiło poczucie winy. Tak wielkie, że po kilku latach zabiło moje małżeństwo.

A kiedy mąż odszedł, uznałam, że czas na mnie. Wróciłam tu, i poszłam na uroczysko, do kręgu. Chyba z pół dnia w szale wykopywałam te kamienie, krzycząc z nienawiści…

Pani Lidka zaśmiała się cicho, kręcąc głową nad swoim szaleństwem. Ja tam doskonale ją rozumiałam.
– A na koniec usiadłam i chciałam popełnić samobójstwo. Byłam przygotowana. Miałam cyjanek potasu.
Zamilkła. A ja mało się nie udusiłam, bo zatrzymałam powietrze w płucach z przejęcia.
– I co? – ponagliłam ją.

Pani Lidka spojrzała w bok, na puste krzesło, i uśmiechnęła się z miłością i czułością.
– I wtedy Magda pojawiła się na polanie. Ocaliła mnie. I od tamtej pory jest ze mną. Wróciłam do pracy, po latach przeszłam na emeryturę. A gdy już nie mogłam być sama, załatwiłam sobie ten dom, w moim mieście. A ona cały czas jest przy mnie. Jestem szczęśliwa, bo ona mi wybaczyła. Choć ja wciąż nie mogę tak do końca wybaczyć sama sobie. No co…? – pani Lidka spojrzała w bok, jakby reagowała na czyjeś słowa.

– Taka jest prawda, kochanie. Ale dzięki temu mocniej odczuwam ten cud.
Poklepała powietrze nad siedzeniem krzesła. Jakby klepała czyjąś nogę.

Jakiś czas później rozmawiałam o pani Lidce z psychiatrą, który przyjechał do jednego z pensjonariuszy.
– To łagodna postać schizofrenii wywołana potworną traumą – powiedział. – Takie szczęście w nieszczęściu. Mogło być gorzej. Jak u tego biedaka – wskazał głową pana Janka, który znów zmagał się z przykrymi wizjami z czasów pobytu w więzieniu.

Uznałabym, że lekarz ma rację, gdyby nie pewne wydarzenie.

Trzy lata po mojej rozmowie z panią Lidką znów zobaczyłam ją w ogrodzie. Siedziała w fotelu i wystawiała twarz na promienie słońca. Ale jej ręka zwisała poza fotel, a twarz, obrócona w moją stronę, miała otwarte oczy o martwym spojrzeniu.

Nie żyła. Już chciałam zawołać pielęgniarkę, gdy nagle powieki pani Lidki opadły na oczy, jakby przymknęła je czyjaś ręka. A w świetle słońca dostrzegłam jakby zgęstnienie powietrza, przestrzeni – jakby było tam coś niewidzialnego o kształcie człowieka, który pochylał się nad martwą staruszką i całował ją w czoło.

Danuta

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama