Reklama

Kolejny raz sięgnęłam po telefon, by zadzwonić się do mojej córki, Dagmary. Niestety, znowu zgłosiła się automatyczna sekretarka.

Reklama

– Gdzie ty jesteś?! – krzyknęłam w przypływie desperacji.

Spojrzałam na zegarek. Było już grubo po północy. Z każdą minutą bardziej się martwiłam o tę dziewuchę. Tyle się teraz słyszy o różnych wypadkach, nieszczęśliwych zdarzeniach, młodzieżowych wygłupach, których skutki bywają tragiczne. A Daga była jedną z tych, które uważają, że świat należy do nich i trzeba z tego korzystać.

Co gorsza, ostatnio moja córka przekraczała wszelkie możliwe granice, przyzwoitości również. Czułam, że to się źle skończy.

Chodziłam z kąta w kąt, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. A jeśli tej durnej smarkuli coś się stało? A jeśli leży gdzieś pijana i ktoś to wykorzystuje? To wcale niewykluczone.

Dagmara aniołem nie jest…

Odetchnęłam z ulgą, gdy usłyszałam chrobot przy zamku. Pewnie nie mogła trafić kluczem do dziurki. Pobiegłam do przedpokoju i szybko otworzyłam drzwi.

– Znowu jesteś pijana! – warknęłam na widok chwiejącej się córki.

– Moszee jessstem, a moszee nie! – odpyskowała bełkotliwie i wtoczyła się do środka.

Potknęła się o szafkę z butami, zaklęła i ruszyła niepewnie w stronę swojego pokoju. Podążyłam za nią.

– Może raczysz mi powiedzieć, gdzie byłaś, co robiłaś!

Wyglądała na pijaną, ale nie czułam od niej alkoholu. Czyli znowu coś brała. Jeszcze gorzej.

– Nie raczę. Zmęszona jessstem.

Zamknęła mi drzwi przed nosem.

Stałam chwilę, nasłuchując. Dopiero kiedy ucichły odgłosy rozkładania łóżka, ostrożnie uchyliłam drzwi. Moja córka spała, pochrapując lekko. „Porozmawiam sobie z nią rano, przed wyjściem do pracy albo zaraz po powrocie – pomyślałam. – Nie, lepiej rano. Po południu może jej nie być w domu, bo umówi się ze znajomymi na kolejną imprezę”.

Czy jestem złą matką? Czy to wszystko moja wina?

Od kiedy Jarek odszedł, zrobiła się naprawdę nieznośna. W stosunku do mnie, w stosunku do niego, w stosunku do ludzi z naszego najbliższego otoczenia. Wszystko kwestionowała. Miałam wrażenie, że robi na złość mnie, swojemu ojcu i całemu światu. Brakowało jej doświadczenia, by dostrzec, że tym wszystkim szkodzi głównie sobie.

– Chyba wciąż nie umie pogodzić się z naszym rozwodem – stwierdził odkrywczo Jarek, z którym spotkałam się nazajutrz na kawie.

– Ano nie może – westchnęłam.

Nie czułam złości ani żalu do Jarka. Uczucie między nami wypaliło się dawno temu. Łączyła nas tylko córka. Kiedy więc Jarek zakochał się w innej i poprosił o rozwód, zgodziłam się i nie robiłam trudności. Dagmara zareagowała dużo gwałtowniej. Tyle że jej młodzieńczy bunt mógł mieć fatalne skutki.

Siedzieliśmy nad kawą i zastanawialiśmy się, co zrobić.

– Porozmawiam z nią – obiecał Jarek. – Może to coś da.

– Myślisz, że nie próbowałam rozmawiać? – wzruszyłam ramionami. – Wiele razy. Bez sensu.

Odnosiłam przykre wrażenie, że jestem złą matką. Moja siedemnastoletnia córka piła, paliła, zażywała nie wiadomo co, zadawała się z Bóg wie kim, a ja nie umiałam jej powstrzymać. Nie wiedziałam, jak jej pomóc, jak ją ochronić.

– Jeszcze zajdzie w ciążę i dopiero będzie – snuł ponure wizje Jarek.

Powiedziałam mu, że Dagmara prowadzi dosyć bujne życie erotyczne i wcale się z tym nie kryje.

– Seks jest dla ludzi – mówiła, gdy przestrzegałam ją przed konsekwencjami. – Dlaczego mam sobie odmawiać przyjemności?

– Seks jest jedynie dodatkiem do miłości – próbowałam tłumaczyć. – Ważne jest zaufanie, przyjaźń,

bliskość, intymność…

– Matka, straszne głupoty gadasz – przerywała mi niegrzecznie. – To już nie te czasy, kiedy kobieta musiała być świętą dziewicą, by wyjść za mąż – zachichotała.

Nie wytrzymałam

– A myślisz, że mężczyźni chcą się żenić z dziwkami? – syknęłam.

Dagmara się obraziła i wyszła z domu, jak zwykle nie informując mnie, dokąd ani o której wróci. Było źle. Nie taką przyszłość planowałam dla swojego dziecka. Chciałam, żeby Daga zdała maturę, poszła na studia, zdobyła zawód, znalazła dobrą pracę. Chciałam, by założyła rodzinę i była szczęśliwa.

Tymczasem Dagmara zrezygnowała ze szkoły, wybierając imprezy i podejrzane towarzystwo. Coraz częściej wracała pod wpływem różnych używek. Czy to alkoholu, czy tajemniczych substancji, które miały uczynić świat lepszym. Wielokrotnie znajdowałam w jej pokoju niedopałki, jakieś dziwne buteleczki czy małe woreczki.

Jarek, tak jak obiecał, próbował rozmawiać z naszą córką. Niestety, jego działania przynosiły taki sam efekt jak moje starania, czyli żaden.

– Jestem już prawie dorosła! – argumentowała Dagmara. – Mogę robić, co chcę i z kim chcę.

– Może skończysz niedługo osiemnaście lat, ale rozumu masz tyle co dwulatek! – wytykałam jej. – Nie widzisz, że niszczysz swoje zdrowie? Że marnujesz sobie życie?

– Nie będę żyła jak zakonnica! To moje życie, zdrowie i zrobię z nimi, co mi się podoba! – pyskowała.

– Doigrasz się, zobaczysz!

– No i świetnie! Będziesz mogła triumfować! – prychnęła.

Triumfować…? Głupie dziecko. I głupia matka, która wykrakała nieszczęście, zamiast mu zapobiec.

Tamtego wieczoru nie doczekałam się powrotu córki. Minęła północ, potem pierwsza w nocy, druga, a Dagmary wciąż nie było. Martwiłam się o nią coraz mocniej. Stałam w oknie, wpatrując się w pustą ulicę.

– Dziecko kochane, wróć już do domu – błagałam półgłosem.

Miałam okropne przeczucie, że stało się coś bardzo złego

Musiałam się zdrzemnąć, bo ocknęłam się na dźwięk melodyjki dobywającej się z mojej komórki.

– Pani Jadwiga? Mama Dagi? – usłyszałam dziewczęcy głos.

W tle rozbrzmiewała głośna muzyka i jakieś okrzyki.

– Tak to ja!

– Dagę zabrała karetka.

– Co…? Ale jak to? – poczułam, że robi mi się słabo. – Co się stało?!

– Nie wiem. Chyba przesadziła z alkoholem. Ja tylko informuję.

– Do którego szpitala ją zabrali?

– Chyba do tego na Kalinowskiej – dziewczyna szybko się rozłączyła, jakby kłopoty były zaraźliwe.

Prędko odszukałam w necie numer do szpitala i dowiedziałam się, że nie przyjęli w ciągu ostatnich paru godzin pacjentki w wieku Dagmary. Serce waliło mi jak młotem, pot wystąpił na czoło, z trudem oddychałam. Coś stało się mojej córce, a ja nie wiedziałam, gdzie jest ani co z nią się właściwie dzieje!

Zamierzałam obdzwonić wszystkie pobliskie szpitale i pogotowia, gdy odezwała się moja komórka.

– Dzwonili do mnie ze szpitala! Jadę po ciebie! – zawołał mój były.

Roztrzęsiona zeszłam na dół i czekając na Jarka, paliłam jednego papierosa za drugim. Z paczki, którą schowałam kilka lat temu, gdy rzuciłam palenie. „Dobrze, że jednak jej nie wyrzuciłam” – myślałam.

Pojechaliśmy do szpitala na Fiołkowej. Okazało się, że Dagmara przesadziła z alkoholem i prochami. Po pijaku nałykała się jakichś tabletek, gdy jej chłopak zaczął na imprezie całować się z inną dziewczyną. Czy chciała popełnić samobójstwo? Z powodu odrzucenia? Zawiedzionej miłości? Tego nie wiedzieliśmy.

Lekarze byli zajęci ratowaniem życia naszego dziecka. My zaś siedzieliśmy z Jarkiem w poczekalni pełni strachu. Modliłam się o uratowanie córki. Robiłam targi z Bogiem, byle tylko pozwolił jej przeżyć. Czas dłużył nam się niemiłosiernie.

Lekarz przekazał nam straszną wiadomość

Kiedy wreszcie pielęgniarka nas zawołała, oboje zerwaliśmy z ławki.

– Co z naszą córką? – spytał Jarek.

– Zaraz przyjdzie lekarz – pielęgniarka popatrzyła na nas ze współczuciem. – Prosił, by państwa zawołać.

Chwilę później zjawił się starszy mężczyzna w kitlu lekarskim.

– Na razie udało nam się odratować państwa córkę – przyglądał nam się uważnie zza okularów. – Połączyła alkohol z dopalaczami. I to nie pierwszy raz. Truje się tak już od jakiegoś czasu. Podejrzewamy uszkodzenie wątroby i żołądka. Jedna z nerek też nie pracuje tak, jak powinna. Czy wiedzieli państwo o ciąży? Niestety, córka poroniła…

Siedzieliśmy sztywno, bojąc się na siebie spojrzeć, bojąc się choćby odetchnąć. Każde słowo lekarza było jak uderzenie kamieniem.

– Co z nią? – wydusił Jarek.

– Pozbyliśmy się z organizmu części toksyn, ustabilizowaliśmy pracę serca. Co będzie dalej, zobaczymy. To młody organizm, chociaż już mocno zniszczony, jednak w jego sile należy pokładać nadzieję.

Dagmara spędziła dłuższy czas w szpitalu. Oboje odwiedzaliśmy ją codziennie, staraliśmy się z nią rozmawiać, wspierać ją, ale prawie się nie odzywała. Kiedy wreszcie została wypisana i wróciliśmy do domu, sprawiała wrażenie innej osoby.

– Przepraszam – szepnęła cicho, przez łzy. – Byłam głupia. Nie chciałam ciąży, ale zabić dziecka też nie…

Przytuliłam ją bez słowa.

– Wszystko będzie dobrze – Jarek dołączył, obejmując nas obie.

Czy będzie dobrze? Czas pokaże.

Jadwiga, 44 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „Mój syn zachorował na białaczkę. Musiałam odnaleźć wakacyjną miłość, bo tylko on mógł uratować moje dziecko"
  • „Po poronieniu byłam wrakiem, potrzebowałam wsparcia. Narzeczony potrafił tylko mnie zdradzać"
  • „Nie planowałam dzieci, ale kiedy dowiedziałam się, że nie mogę ich mieć, wpadłam w rozpacz"
Reklama
Reklama
Reklama