
Dziś są dziesiąte urodziny Agatki. To nasza pierwsza od dłuższego czasu radosna rodzinna uroczystość. Jutro wszyscy jedziemy na wakacje. Moja córka śpi spokojnie i mam nadzieję, że tak będzie już zawsze, że wyrzuci z pamięci wspomnienie czasu, gdy choroba poddała ją najtrudniejszej w życiu próbie. Wierzę też, że nigdy się nie dowie o burzy, która przeszła obok niej w chwili, gdy była bezbronna i na szpitalnej sali walczyła o życie...
Jak poznałem moją żonę
Anię poznałem u mojego przyjaciela Andrzeja. Wpadała czasem by poplotkować z jego mamą. Mówiła do niej "ciociu", a do Andrzeja "braciszku", choć ich pokrewieństwo nie było aż tak bliskie. Spodobała mi się od pierwszego spotkania.
– Odpuść sobie, to niedojrzała dzierlatka – radził mi Andrzej, widząc jak na nią patrzę. – I ma chłopaka. Taki osiedlowa łajza. Ma na imię Robert. Ciągle go widzę jak przesiaduje z kumplami na ławce. Mam nadzieję, że to tylko przelotny kaprys małolaty, bo jeśli jest inaczej to się to może źle skończyć...
Nie brałem do głowy tego gadania, bo urokowi Ani trudno było się oprzeć. Ona chyba też mnie lubiła, bo ożywiała się wyraźnie, zawsze gdy przychodziłem. Długo, bardzo długo, była jednak tylko moją dobrą znajomą.
Aż do tego dnia, gdy dostrzegłem ją na przystanku przy mojej ulicy. Siedziała tam mimo deszczu i przenikliwego zimna. Podszedłem i zobaczyłem, że płacze.
– Aniu, co się stało – zagadnąłem.
Popatrzyła na mnie i spuściła wzrok.
-– Robert ze mną zerwał, bo... – urwała nagle i ukryła twarz w dłoniach.
– To jeszcze nie powód żeby siedzieć na deszczu i płakać – powiedziałem stanowczo. – Musisz się wysuszyć i napić gorącej herbaty. Zapraszam do siebie – rzuciłem obejmując ja delikatnie ramieniem. Nie protestowała. Była w niej jakaś dziwna rezygnacja.
Jak wszystko zaczęło się "sypać"
Przyszła do mnie i już została – najpierw na jedną noc, a później na stałe. Tuż przed gwiazdką dowiedziałem się, że jest w ciąży. W styczniu wzięliśmy ślub. Agatka urodziła się w końcu lipca. Była śliczna. Oszalałem na jej punkcie. Wstawałem w nocy, prałem pieluszki, chodziłem na spacery. Nie mogłem się doczekać kiedy zacznie gaworzyć i stawiać pierwsze kroki. Potem odbierałem z przedszkola, uczyłem jeździć na rowerze, zabierałem do kina, czytałem bajki albo siedziałem godzinami na placu zabaw, patrząc jak szaleje na huśtawce. Dzięki niej moje życie nabrało sensu.
– Rozpieszczasz ją – strofowała mnie Ania. Ale czułem jej akceptację. Byliśmy szczęśliwą rodziną przez ponad osiem lat. Aż do dnia, gdy po raz pierwszy zauważyłem ciemnoczerwone wybroczyny na skórze Agatki. Zaniepokoiło mnie to, ale jeszcze nie na tyle, by wszczynać alarm. Dopiero gdy zaczęły się regularne krwawienia z nosa i dziąseł podczas porannego mycia zębów, poszliśmy do lekarza. A ten skierował nas na badania hematologiczne. Diagnoza brzmiała jak wyrok: ostra białaczka szpikowa. Ania była załamana.
– Spokojnie, z tego się wychodzi, to można wyleczyć – uspokajałem ją. – Zawsze przecież można zrobić przeszczep szpiku... choćby mojego.
Zobacz też: Krew pępowinowa może uratować życie dziecka!