Nie lubię kwiatów, a już najbardziej nie znoszę tych polnych. Kiedyś uwielbiałam chabry i maki, układałam z nich śliczne bukiety. Pomagała mi w tym moja kilkuletnia wtedy córeczka Patrycja. Uczyłam ją rozróżniać roślinki, wpajałam miłość do przyrody. Po zimie znów przyjdzie wiosna, a potem lato i widać będzie łany dojrzewających zbóż, w których ukryją się błękitne zdradzieckie chabry. Znów przypomni mi się tamto okropne lato, kiedy moje dziecko, spuszczone na chwilę z oczu, straciło zdrowie i sprawność. Z powodu mojego niedopilnowania i z powodu tych przeklętych chabrów. Gdybym wtedy nie zaczęła rozmawiać z sąsiadką, gdybym pilnowała córeczki...
Wystarczyła chwila nieuwagi. Nigdy sobie tego nie wybaczę, karą za moje gapiostwo jest fakt, że każdego dnia widzę moją ukochaną, cierpiącą niepełnosprawną córeczkę, widzę jej cierpienie i nie mogę jej pomóc. A ona tylko chciała zerwać kwiatki na bukiecik dla mnie.
Straciłam ją z oczu tylko na chwilę
To był upalny lipcowy dzień. – Gdzie jest tatuś? – spytała Patrycja. – Pracuje w polu. Chodź, pójdziemy na spacer, zaniesiemy tacie kanapki – powiedziałam, pakując śniadanie dla męża.
Wojtek jeździł ciągnikiem z doczepioną żniwiarką. Kosił zboże, nasze i okolicznych gospodarzy.
– Staniemy przy drodze i zaczekamy, aż tata podjedzie – powiedziałam do Patrycji, która zaczęła grzebać patykiem w piasku. Ja tymczasem zagadnęłam sąsiadkę, która wracała właśnie ze sklepu.
Nie wiem jak to się stało, że żadna z nas nie zauważyła tego momentu, jak mała podniosła się i weszła w środek wysokiego zboża. W ogóle nie było jej stamtąd widać. Słyszałam coraz głośniejszy stukot maszyny, która zbliżała się do nas, dyskutowałam nadal z sąsiadką, przekrzykując się przy tym. Nagle ciągnik zatrzymał się, a ja usłyszałam potworny wrzask mojego męża pomieszany z przeraźliwym płaczem córeczki.
– Ratunku ludzie! – krzyczał Wojtek – Boże, co ja narobiłem, niech ktoś dzwoni po karetkę, chyba rozjechałem swoje dziecko!
Wszystko co zdarzyło się potem, pamiętam ja przez mgłę. Przybiegli jacyś mężczyźni, delikatnie wyjęli małą spod maszyny. Miała zakrwawione ciałko, nóżka wisiała na samej skórze, wygięta pod nienaturalnym kątem... Jej przerażający płacz umilkł nagle – straciła przytomność. Jedyną w miarę przytomną wtedy osobą była moja teściowa, która mieszkała z nami. W czasie gdy czekaliśmy na karetkę, zebrała dokumenty, i wszystko co potrzebne w szpitalu. Pojechaliśmy samochodem za karetką pędzącą na sygnale. – Boże jak to mogło się stać – mówił zdruzgotany Wojtek – o mało jej nie zabiłem, gdybym chociaż dwie sekundy wcześniej się zatrzymał, co ona robiła w tym życie?! – Nie wiem. Była obok mnie i nagle znikła – tłumaczyłam.
– Wiesz jak ona jest, wszędzie jej pełno, nie usiedzi chwilę w jednym miejscu, jak mogłaś spuścić ją z oczu! – krzyczał.
– Wiem, to moja wina, jeśli ona, jeśli ona... – bałam się skończyć to zdanie – to ja już nie mam po co żyć – rozpaczałam.
Zobacz także: Prawdziwe historie: zawsze trzeba mieć nadzieję