Wojtuś, dokąd się wybierasz? – spytałam.

Reklama

Była północ. Mój czternastoletni syn kucał w przedpokoju, próbując rozplątać sznurówki. Obok stał jego szkolny plecak. Dopiero po chwili zauważyłam, że kurtkę włożył wprost na piżamę. Działo się coś niedobrego. Wojtek spojrzał na mnie i już wiedziałem, że moje podejrzenia są zasadne. Łzy spływały po jego zaczerwienionej twarzy.

– Co się stało?! – dopadłam do niego, złapałam za ramiona.

Wyrwał mi się z wściekłością. Zacisnął pięści. Nigdy go takim nie widziałam. Założył trampki, zarzucił plecak na ramię i wstał.

– Nie będę mieszkać z tym gnojem! – warknął przez łzy. – Przenoszę się do babci.

Zobacz także

Byłam w szoku. Jego słowa, zachowanie...

– Synku, nie wychodź – błagałam. – Porozmawiajmy.

Wyciągnęłam rękę, żeby go zatrzymać, ale złapał już za klamkę.

– Zrób z nim porządek – wykrztusił na koniec i wyszedł, trzaskając drzwiami.

Oniemiałam. Poczucie klęski było paraliżujące, osunęłam się po ścianie. Moi kochani synkowie. Wojtek... Janek... Co się tutaj działo?

– Janek!

Zerwałam się na równe nogi i pobiegłam do pokoju chłopców. Zapaliłam światło. Zdębiałam. Mój starszy syn siedział na kanapie wpatrzony w przestrzeń. Coś mówił.

– I co ty sobie myślisz w ogóle? Taki jesteś mądry? – powtarzał jak katarynka.

Rozmawiał z powietrzem, jakby miał halucynacje. Wzięłam kilka głębokich wdechów, żeby opanować narastającą panikę, usiadłam obok niego i delikatnie wzięłam go za rękę.

– Janku, wszystko w porządku? Tu nikogo nie ma.

Zamilkł i obrócił głowę w moją stronę. Patrzył przekrwionymi oczami tak, jakby mnie nie widział, ale po chwili zamrugał kilkakrotnie i wrócił do rzeczywistości.

– Mama? – sprawiał wrażenie zdziwionego. – U mnie okej. Szczyl się wyprowadził. Super. Mam pokój dla siebie – wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Nie mów tak – żachnęłam się. – To twój brat. Obaj dawno powinniście spać, a on uciekł. Natychmiast mi powiedz, co się stało.

Zamieniłam się w słuch. Janek tymczasem odgarnął kołdrę i jakby nigdy nic położył się spać. Potrząsnęłam nim kilka razy, ale ani myślał otworzyć oczu. Odwrócił się do ściany i zaczął chrapać.

Jak mogłam nie widzieć, co się z nim dzieje?!

Wstałam. Zostawiłam uchylone drzwi i przeszłam do salonu. Odczekałam piętnaście minut, w trakcie których Wojtek powinien dotrzeć do domu mojej matki. Na szczęście mieszkała niedaleko. Wzięłam telefon i wybrałam numer.

– Tak, Wojtuś przyszedł do nas przed chwilą. Jest w toalecie. Rozkładam mu kanapę w pokoju gościnnym. Pogadamy jutro, dobrze? Spróbuj się nie martwić.

Łatwo powiedzieć, trudnej wykonać. Najważniejsze, że obaj moi synowie byli bezpieczni. Następnego ranka Janek wyskoczył z pokoju ubrany, gotowy do wyjścia na uczelnię, uśmiechnięty, rzucił w przelocie „cześć, pa” i tyle go widziałam.

Zadzwoniłam do mamy. Wojtek był już w szkole. Mamie udało się z niego wydobyć tylko tyle, że nie chce mieszkać w pokoju razem z bratem. Nie chciał powiedzieć dlaczego.

Stwierdził, że to moja rola, by zrobić z Jankiem porządek. Problem w tym, że nie wiedziałam, o co chodzi. Mama też była skołowana, bo do tej pory chłopcy się uwielbiali. Cichy, spokojny, rozsądny Wojtek był zapatrzony w wesołego, pełnego energii, wygadanego Janka. Żadna z nas nie zauważyła wcześniej zmian w relacjach między nimi. Janek zadzwonił wieczorem. Powiedział, że pomaga koledze w malowaniu pokoju, więc zostanie u niego na noc. Nie miałam innego wyjścia, jak odłożyć rozmowę do czasu jego powrotu.

Wrócił nad ranem i poszedł prosto do pokoju. Ruszyłam za nim.

– Jestem zmęczony – wyjęczał, padając na łóżko. – Beznadziejnie zmęczony. Cały świat jest beznadziejny.

Zdawał się otępiały, przybity. Nawet pociągał nosem, jakby płakał. Niemniej zasnął błyskawicznie. To była sobota. Zabrałam klucz Janka, zamknęłam drzwi mieszkania od zewnątrz i poszłam do mamy. Musiałam przepytać Wojtka.

Siedział na kanapie. Przywitał się, ale zaraz stwierdził:

– Idę na podwórko. Porozmawiaj z babcią.

Mama zrobiła herbatę.

– To nie będzie łatwa rozmowa, Marzenko, ale sprawa jest poważna. Musimy coś zrobić – zaczęła z grobową miną. – Janek bierze jakieś prochy.

Zakręciło mi się w głowie.

– Mój Janek? To jakiś absurd! Kto ci tak powiedział?!

– Wojtek – wyjaśniła. – Namówiłam go do zwierzeń i jest pewien tego, co mówi. Przyłapał Janka. To poważny problem. Jakiś chłopak z jego szkoły zapadł po nich w śpiączkę. Wie, jakie są objawy i nieraz widział je u Janka.

– Mój Boże… – szepnęłam.

„A może to nieprawda”, łudziłam się. „Może Wojtuś przesadza, pokłócił się o coś z bratem i teraz…”

Mama wręczyła mi plik kartek.

– Zobacz, tu są wszystkie najważniejsze informacje.

Skoncentrowałam wzrok na wydrukach. Im więcej czytałam, tym bardziej docierało do mnie, że to niestety nie jest pomyłka. Osoba zażywająca dopalacze może dużo spać, mieć przekrwione, napuchnięte oczy. Opis idealnie pasował do Janka. A ja głupia myślałam, że to ze zmęczenia, bo łączył studia z pracą. Uzależniony od dopalaczy może mieć też urojenia albo stany depresyjne. Znów wszystko pasowało do Janka.

Spojrzałam znad kartek na mamę.

– Piszą tu, że to mieszanka trucizn groźnych jak muchomory. Mogą prowadzić do zawału serca, udaru mózgu, niewydolności nerek lub samobójstwa. Chryste! Muszę go ratować!

Zerwałam się z kanapy.

– Marzenko, spokojnie – mitygowała mama. – Janek jest na razie cały i zdrowy. Niech śpi. Niech się wyśpi, otrzeźwieje. Ale potem bez poważnej rozmowy i konkretnych ustaleń się nie obędzie.

– Jak mogłam być tak ślepa?

Mama objęła mnie mocno.

– Nie jesteś w stanie kontrolować wszystkiego – powiedziała. – Ale teraz już wiesz i musisz zareagować.

Przed wyjściem przytuliłam Wojtka, przeprosiłam, podziękowałam za powiedzenie prawdy o Janku. Obiecałam, że jeszcze dziś to załatwię, tak by mógł wrócić do domu. Rozstaliśmy się w zgodzie. Teraz czekało mnie najtrudniejsze zadanie.

Nie mogę pozwolić mu zniszczyć naszej rodziny!

Gdy wróciłam do mieszkania Janek siedział w kuchni. Wyglądał na przytomnego i odprężonego. Chyba nic nie brał. Bez zbędnych wstępów powiedziałam, co wiem. Zablefowałam, że znalazłam w jego spodniach pustą torebkę po dopalaczach. Musiałam trafić, bo się przyznał.

– Twoja przygoda z dopalaczami właśnie się skończyła – oświadczyłam.

Obiecał, że już nigdy nie weźmie. Ja obiecałam, że będę go wspierać, ale ostrzegłam też, że będę konsekwentna w sprawowaniu kontroli. Od tej pory miał dzwonić codziennie w południe, wracać od razu po zajęciach, wieczory spędzać w domu. Jeśli chciał się spotkać z kolegą, to tylko w mojej obecności. Zmusiłam go, by zadzwonił na telefon zaufania. Wypytaliśmy o radzenie sobie ze skutkami uzależnień. Dostaliśmy numer do poradni. Janek zobowiązał się, że tam pójdzie. To była bardzo szczera, długa i bolesna rozmowa, ale czułam, że złapałam z synem kontakt.

Jeszcze tego samego dnia przeniosłam swoje rzeczy z sypialni do salonu. Wojtek dostał oddzielny pokój i zgodził się wrócić. Gdy przekładał ciuchy na opróżnione przeze mnie półki, byłam szczęśliwa jak nigdy. Miałam z powrotem swoich synów.

Niestety sielanka nie trwała długo.

Pewnego wieczoru do Janka przyszedł kolega. Syn odzyskał moje zaufanie – bo bardzo chciałam mu ufać – więc pozwoliłam im zamknąć drzwi. Po jakimś czasie włączyli muzykę. Głośno. Akurat oglądaliśmy z Wojtkiem film. Spojrzeliśmy na siebie – on był wściekły, ja przerażona i zawiedziona. Oboje wiedzieliśmy, co jest grane. Dotarły do nas pokrzykiwania Janka

i jego kumpla, wybuchy radości, hałas przewracanych krzeseł.

Wojtek wstał z zaciętą miną.

– Poczekaj – złapałam go za rękę.

Zrozumiałam, że jeśli znów odejdzie, tym razem nie wróci. Nie mogłam na to pozwolić. Nie mogłam stracić ich obu!

Gdy wdrażałam się w temat uzależnień, zaznajomiłam się z opowieściami rodziców. Współuzależnionych z powodu swoich dzieci, równie zagubionych i nieszczęśliwych jak one, czasem nawet bardziej, bo ich nic nie znieczulało. Brnęli w mrok, pozwalali się okradać, oszukiwać, dręczyć, bo wciąż mieli nadzieję, wciąż wybaczali, dawali kolejne szanse, a dzieciak pogrążał się coraz bardziej, ciągnąc całą rodzinę za sobą. Nie chciałam tak…

Wparowałam do pokoju Janka. Chłopcy szaleli. Obijali się o ściany jak trafione bombowce. Zahaczali o różne przedmioty, zrzucając je na podłogę. Torebki po dopalaczach leżały na biurku. Nawet się nie kryli.

– Wynocha! – wrzasnęłam do kumpla syna.

Z radością zabrał kurtkę i pognał do drzwi. Wyłączyłam muzykę. Kazałam Jankowi się uspokoić.

– Matka, wyluzuj – zachichotał. – Mam tylko jedno życie, co nie?

Trzasnęłam go w twarz. To był niekontrolowany odruch, silniejszy ode mnie, ale odniósł skutek. Janek zatrzymał się z rozdziawionymi ustami.

– Nie pozwolę ci zniszczyć tej rodziny! – powiedziałam twardo.

To był moment, w którym podjęłam decyzję. Z pomocą Wojtka wsadziłam Janka do auta i zawiozłam go do szpitala. Zabrali go na odtrucie, kazali wrócić nad ranem. Miałam całą noc, by wszystko dokładnie przemyśleć i nie znalazłam innego wyjścia. Musiałam ratować jednego syna przed drugim.

Kiedy Janek wyszedł ze szpitala, załatwiłam mu pokój na stancji, który opłaciłam za trzy miesiące z góry. Zaprowadziłam go do psychologa. Powiedziałam, że zawsze może do mnie dzwonić, ale póki się nie opamięta, ma się trzymać od nas z daleka.

Rozmawiamy codziennie. Twierdzi, że regularnie chodzi na terapię. Na razie Wojtek nie chce z nim gadać, ale nic na siłę. Najważniejsze, że mój młodszy syn odzyskał spokój; znów się uśmiecha i czuje się bezpieczny we własnym domu. Mój uśmiech zaprawiony jest goryczą. Martwię się o Janka. Chyba już nigdy nie przestanę. Pozostaje mi nadzieja, iż mój pierworodny nauczy się cieszyć życiem jak kiedyś – naturalnie, prawdziwie, bez zabójczych wspomagaczy.

Marzena, 44 lata

Czytaj także:

Reklama
  • „Z dobrej woli pomogłam synowi przy wychowaniu wnuka. Z czasem stałam się ich służbą, a oni zaczęli mnie wyśmiewać”
  • „Córka po stracie babci ma okropną traumę. Widziała śmierć na własne oczy, zamknęła się w sobie i przestała mówić”
  • „Przyłapałam syna i jego kolegów na oglądaniu sprośnych zdjęć. Okazało się, że byli na nich rodzice jednego z chłopców”
Reklama
Reklama
Reklama