„Wystarczył jeden kłamliwy zarzut, że znęcamy się nad dziećmi i odebrali nam je. Przez rok walczyliśmy o ich powrót”
Wystarczyło, że sfrustrowany nastolatek opowiedział brednie o tym, jak głodzimy i źle traktujemy swoje dzieci. Z dnia na dzień odebrano nam wszystkie, aż do wyjaśnienia sprawy. Trwało to rok.
- redakcja mamotoja.pl
Zawsze chcieliśmy mieć z mężem dużą rodzinę. Dlatego już rok po ślubie zaszłam w ciążę. Kiedy nosiłam pod sercem naszą córeczkę Anię, sądziliśmy, że nie pozostanie ona długo jedynaczką. Niestety, los postanowił inaczej…
Ogromne problemy, które wystąpiły podczas porodu spowodowały, że straciłam bezpowrotnie szansę na kolejną ciążę.
– Bardzo mi przykro… – w oczach lekarza widziałam współczucie.
Płakałam, ale łzy nie koiły mojego bólu
Pokochałam moją córkę od pierwszego wejrzenia, ale zawsze, ilekroć na nią patrzyłam, myślałam też o tych wszystkich nienarodzonych dzieciach, które – tego byłam pewna – gdzieś tam na mnie czekają. Co się z nimi teraz stanie? Czy Pan Bóg podaruje je jakiejś innej mamie?
Ta myśl, że inna kobieta będzie wychowywała moje dzieci, których nie zdołałam urodzić, zaczęła mnie prześladować, stała się wręcz moją obsesją. Kiedy mijałam na spacerze jakąś matkę prowadzącą wózek, nie mogłam się powstrzymać, aby do niego nie zajrzeć, nie sprawdzić, czy dziecko, które w nim leży, nie ma przypadkiem rysów moich albo Sławka, mojego męża.
Mijały lata, nasza córeczka rosła jak na drożdżach, zaczęła przyprowadzać do domu koleżanki. To było nieuchronne, że w końcu zada pytanie: dlaczego nie ma brata albo siostry? No i zadała...
– Bo mamusia już nie może urodzić dzidziusia, kochanie – powiedziałam jej zgodnie z prawdą.
– A to trzeba go urodzić, żeby mieć? – zapytała naiwnie.
Miała wtedy zaledwie 6 lat i nie wiedziała nic o prokreacji. Na jej pytanie w pierwszym momencie tylko się uśmiechnęłam. Pewnie ktoś jej powiedział, że dzieci przynosi bocian, albo kupuje się je w specjalnym sklepie. Ale potem w mojej głowie zaczęła kiełkować pewna myśl: „A może pytanie Ani wcale nie było takie bezsensowne?”.
Faktycznie, czy musiałam urodzić dziecko, aby je mieć?
A może moja córeczka miała rację? W końcu jeśli tkwiło we mnie silne przekonanie, że jakaś obca kobieta urodziła maleństwa, które ja powinnam urodzić, to one gdzieś tam są i być może czekają na mnie? One, albo inne dzieci, które Bóg mi przeznaczył? I właśnie wtedy po raz pierwszy pomyślałam poważnie o adopcji.
Sławek, kiedy mu o tym powiedziałam, spojrzał na mnie, westchnął ciężko i stwierdził:
– Wiesz, kochanie, że to jest bardzo poważna decyzja? Ale przyznam ci się, że już o tym myślałem.
– Naprawdę? – byłam zaskoczona stwierdzeniem męża.
– Mój znajomy z pracy adoptował ostatnio chłopczyka. Dawno nie widziałem go tak szczęśliwego, bo starali się z żoną wiele lat o dziecko, bezskutecznie. Widziałem, że już jest bardzo zmęczony tą walką, wręcz zrezygnowany. A teraz odżył, potrafi godzinami opowiadać o swoim synku! Widać, że go kocha, chociaż to nie jest krew z jego krwi.
– Bo to przecież nie ma znaczenia… – wtrąciłam.
– Tak, to nie ma znaczenia. Dziecko jest najważniejsze – pokiwał głową mąż.
I tak, po tej jednej krótkiej rozmowie, zaczęliśmy się rozglądać za możliwością adopcji. Nie było łatwo… Na dzieci w Polsce czeka tak wiele małżeństw i prawie wszyscy chcą niemowlaki. My początkowo także byliśmy pewni, że chcemy adoptować jakieś maleństwo, ale po miesiącach starań zmieniliśmy zdanie.
– Może być starsze, takie w wieku naszej Ani, żeby od razu mogła się zaprzyjaźnić – stwierdziliśmy i okazało się, że to nam znacznie ułatwia sprawę.
Już po kilku tygodniach zadzwoniła do nas pani z ośrodka adopcyjnego
– Mam dla państwa dziewczynkę. Tylko jest pewien problem..
– Jaki? – chcieliśmy od razu wiedzieć. – Czy to jakieś kłopoty ze zdrowiem, jest niepełnosprawna?
– Nic z tych rzeczy… Dziecko jest zdrowe, tyle że ma starszego braciszka – padło stwierdzenie.
I to miał być problem?
– Bierzemy oboje! – zadecydowaliśmy od razu ze Sławkiem. – Za nic nie wolno przecież rozdzielić rodzeństwa! Wystarczy, że te dzieci straciły rodziców, nie powinny jeszcze stracić siebie nawzajem.
– Ale czy na pewno państwo sobie poradzicie z dwójką? To przecież duża odpowiedzialność… – badała jeszcze nasze nastroje pani z ośrodka adopcyjnego.
– Poradzimy sobie – byliśmy pewni.
W końcu kiedyś, zanim jeszcze okazało się, że nie mogę mieć więcej dzieci, rozmawialiśmy z mężem nawet o trójce. I oto wreszcie mieliśmy mieć taką dużą rodzinę. Trochę się obawialiśmy, jak informację o dwójce nowych dzieci w domu przyjmie nasza córeczka, ale ona potraktowała to jako prezent.
– Braciszek i siostrzyczka? Od razu? Dla mnie? – była tym zachwycona. pewnego pięknego słonecznego dnia pojawili się w naszym domu Asia i Krzysio.
Początkowo nieufni, jak dwa przestraszone zwierzątka, trzymali się razem. Asia, chociaż młodsza, bo miała osiem lat (czyli tyle, ile nasza córeczka) ośmieliła się pierwsza.
Może dlatego, że szybciej złapała wspólny język z Anią
Chodziły razem do szkoły i moja córka wszystkim z dumą przedstawiała ją jako swoją siostrzyczkę. Jedenastoletni Krzysio przekonywał się do nas z większym trudem. Był nieufny, stwarzał dystans. A poza tym, jakby nas sprawdzał. Czasami robił rzeczy, za które zdecydowanie powinniśmy go ukarać i czekał na naszą reakcję.
Tak było na przykład wtedy, gdy został przyłapany w szkole na paleniu papierosów, które wcześniej musiał ukraść naszemu znajomemu. Bo u nas w domu nikt nie pali, tylko czasami przychodzi przyjaciel męża, który zawsze ma przy sobie papierosy. Ostatnio dziwił się głośno, że nie wie, gdzie je zostawił i oczywiście nikomu z nas nie przyszło do głowy, że „zaopiekował” się nimi Krzysio, aby je potem wykorzystać w swojej prowokacji.
Podeszliśmy do sprawy spokojnie. Rozmawialiśmy z chłopcem, tłumaczyliśmy mu, jak zła jest kradzież i jak bardzo szkodzi zdrowiu palenie papierosów. Krzyś został wprawdzie ukarany, ale sam sobie wybrał tę karę – miał zmywać przez tydzień naczynia, sam, zamiast robić to na zmianę z dziewczynkami.
– A nie zbijecie mnie? – zapytał zdziwiony.
– Nie uznajemy bicia – wyjaśniliśmy mu.
I chyba wtedy, po raz pierwszy zobaczyliśmy w jego oczach cień prawdziwej sympatii. O dziwo, mieliśmy potem z nim o wiele mniej kłopotów niż z początkowo lgnącą do nas Asią. Kiedy dziewczynka się zadomowiła, zaczęła rywalizować z Anią o nasze względy.
Uwielbiała sprawdzać, którą z nich bardziej kochamy, czy przypadkiem nie będziemy faworyzowali swojej rodzonej córki. Robiła Ani większe czy mniejsze złośliwości, nastawiała przeciwko niej koleżanki w szkole.
Rozpowiadała na przykład, że to nie ona jest adoptowana, tylko Ania
Wymyślała całe rozbudowane historie o tym, dlaczego tak się stało, że to ona mieszkała przez jakiś czas w domu dziecka, a nie nasza córka.
Widzieliśmy, że Ani jest czasami ciężko, że jest zdziwiona zachowaniem Asi. Chciała przecież mieć ukochaną siostrzyczkę i nastawiła się na to, że wszystko będzie cudownie, a tymczasem nie było. Nie rozumiała, co się dzieje i dlaczego Asia najwyraźniej jej nie lubi.
– To nie jest tak… – tłumaczyliśmy córce, prosząc ją, aby wytrzymała, bo na pewno wszystko się odmieni.
Fakt, trochę to trwało, ale w końcu jakoś, krok po kroku, nasza powiększona rodzina się scalała. Adoptowane dzieci nabrały do nas zaufania, zaczęły nam mówić o wielu sprawach. Okazało się jednak, że nie o wszystkich…
Pewnego dnia doszły bowiem do nas słuchy, że Asia spotyka się po szkole z jakimś chłopcem.
– Jest od niej dużo starszy, nie wiadomo, czego chce. Może sprzedaje jej narkotyki? – sąsiadka, która ich widziała, zasiała w nas niepokój.
Ania nic nie potrafiła nam powiedzieć, oprócz tego, że przybrana siostra ucieka jej po lekcjach.
– Powiedziała, że chce ode mnie odpocząć, że nie możemy wszędzie chodzić razem – Ania była wyraźnie rozżalona.
Szykowaliśmy się do poważnej rozmowy z Asią na temat tego chłopaka, kiedy okazało się, że spotyka się z nim również Krzysio. Wzięliśmy więc oboje „na dywanik”. Po krótkiej próbie kręcenia, w końcu nam wyznali, że… to ich starszy brat!
– Brat? Niemożliwe! To wy macie jeszcze brata? – oboje z mężem byliśmy w szoku. Dlaczego w ośrodku adopcyjnym nikt nam nie powiedział, że jest troje rodzeństwa, a nie dwoje? Od razu tam zadzwoniliśmy.
– No cóż… Troje tobyście państwo pewnie nie wzięli – usłyszeliśmy lakoniczną odpowiedź.
– Ale może trzeba było to najpierw sprawdzić, a nie decydować za nas – byliśmy z mężem naprawdę wściekli na urzędników, którzy od tak sobie zadecydowali o losie rodzeństwa, rozdzielając je bezdusznie.
– Zaproście go koniecznie do domu, zamiast chodzić z nim po mieście. Chętnie go poznamy – zadecydowałam natychmiast.
Asia z Krzysiem byli po prostu wniebowzięci
Kilka dni później w naszych progach stanął Rafał, nieco zagubiony, ale butny piętnastolatek. Widzieliśmy, że zmieszanie pokrywa tupetem, ale w jego oczach był głód tego, aby być komuś potrzebnym, dla kogoś ważnym… W nocy, po tym jak Rafał przyszedł do nas po raz pierwszy, podjęliśmy z mężem decyzję, że będziemy się starali, aby on także zamieszkał z nami.
Jestem pewna, że żadne z tych dzieci się tego po nas nie spodziewało. Były zaskoczone i bardzo szczęśliwe. Trochę nas kosztowało przekonanie urzędników, że damy sobie radę z całą trójką rodzeństwa. Uprzedzano nas, że Rafał do tej pory sprawiał pewne kłopoty wychowawcze.
– Jest krnąbrny, ma tendencję do brawury – wyjaśniano nam, cokolwiek to miało znaczyć.
Dowiedzieliśmy się, że pobił w szkole kolegę, ale sprawę, która trafiła na policję, umorzono.
– To on zaczął, przezywał mnie od znajd i gadał bzdury o moich zmarłych rodzicach – usłyszeliśmy od Rafała i to nam wystarczyło.
Dla nas już był naszym kolejnym synem. Mieliśmy nadzieję, że skoro jego rodzeństwo mieszka z nami i jest im dobrze, to i on szybko się do nas przekona i zaaklimatyzuje.
Niestety, nie było znowu tak różowo…
Rafał okazał się niepokornym i niespokojnych duchem. Jak wszystkie nastolatki, a szczególnie te, które dotąd były traktowane jak zło konieczne, chciał chodzić własnymi drogami. Uważał, że skoro ma piętnaście lat, to jest już całkiem dorosły i może sam o sobie decydować.
Małymi kroczkami musieliśmy przekonywać go, że jednak nadal nas potrzebuje i, że jesteśmy po jego stronie. Nie robiliśmy tego jednak w głupi sposób, za wszelką cenę. Kiedy Rafał wagarował, nie dawaliśmy mu usprawiedliwień tylko po to, aby miał frekwencję. Gdy jego wychowawczyni dawała mu wyraźnie do zrozumienia, że za chwilę nie zda, bo opuścił zbyt wiele lekcji, przyszedł do nas i próbował wymusić, abyśmy go kryli.
– Nie zrobimy tego, ale zawsze możesz przecież zacząć chodzić do szkoły regularnie. Jeszcze nie jest na to za późno – stworzyliśmy z mężem jeden front.
Zdołaliśmy Rafała przekonać, że naprawdę nie opłaca mu się zawalić roku. Zmobilizował się i zdał, a potem nam za to szczerze podziękował.
– Gdyby nie wy, tobym nie dał rady – powiedział.
– Zawsze możesz na nas liczyć – zapewniliśmy go.
Od początku uważaliśmy Rafała za wartościowego młodego człowieka, który pokazuje rogi, bo życie go do tej pory nie rozpieszczało. Liczyliśmy na to, że będąc u nas, ze swoim rodzeństwem, poczuje się wreszcie jak w rodzinie. I doceni dom, który im wszystkim stworzyliśmy.
Mieliśmy podstawy sądzić, że wszystko się ułoży
Rafał na przykład złapał od razu doskonały kontakt z Anią i traktował ją na równi ze swoją siostrzyczką, a nasza rodzona córka była nim zachwycona. Wyraźnie imponowało jej, że ma tak dużego już brata. Przyszedł czas, że w naszym życiu zapanowały spokojne miesiące. Dzieciaki rosły zdrowo, uczyły się całkiem dobrze i nie przeczuwaliśmy żadnej nadciągającej burzy.
Nawet, kiedy Rafał zakochał się pierwszą chłopięcą miłością, sądziliśmy, że to dobrze. Pojawiało się jednak coraz więcej „ale”… Rafał chciał cały swój czas spędzać z ukochaną. Znowu zaczął uciekać ze szkoły, do domu wracał późno, a pewnego dnia nie wrócił wcale.
Okazało się, że został u Kasi na noc, bo jej rodzice wyjechali
Byliśmy z mężem wściekli. Uważaliśmy, że powinien nas przynajmniej poinformować o swoich planach.
– Po co? Żebyście mi zabronili? – zapytał, po czym dodał. – Nie jesteście moimi rodzicami!
– Ale ich zastępujemy! – uświadomiliśmy mu.
– Wcale was nie potrzebuję! – padły po tym ciężkie słowa.
Ciężkie i brzemienne w skutkach, bowiem jeszcze z mężem nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co nas czeka, co nam Rafał szykuje. Kiedy wezwano nas do jego szkoły, byliśmy pewni, że nawywijał coś standardowego. Może pokłócił się z nauczycielem, palił papierosy albo pobił z jakimś kolegą. Tymczasem czekała na nas cała komisja, prawdziwy sąd!
Okazało się bowiem, że Rafał nagadał wychowawczyni i dyrektorowi, że bardzo źle go traktujemy. A także jego rodzeństwo.
Opowiadał brednie o tym, jak ich głodzimy i się nad nimi znęcamy
Byliśmy jednak z mężem pewni, że komisja, w tym ludzie z ośrodka adopcyjnego, nie dadzą wiary jego słowom. A tymczasem… Postanowiono, że zabiorą nam dzieci! Wszystkie. Całą trójkę!
– To na czas postępowania sprawdzającego. A potem się zobaczy… – usłyszeliśmy.
Byliśmy w szoku. Jak to: mamy stracić nasze dzieci, chociaż jeszcze nie postawiono nam żadnych oficjalnych zarzutów, nie skazano za nic? Niestety, była to prawda. Przyjechały dwie panie i kazały się spakować całej trójce.
– Nie dajcie nas! – płakała Asia, wtórowała jej nasza rodzona córka, a Krzysio tylko milczał z kamienną twarzą.
Jedynie na twarzy Rafała malował się ironiczny uśmieszek, który mówił: „Widzicie, wygrałem, teraz ja jestem górą!”. I co niby wygrał? To, że trafił z powrotem do domu dziecka, gdzie nikt na niego nie zwracał uwagi, w związku z tym mógł spokojnie spędzać cały czas z Kasią, tak jak chciał?
Przestał chodzić do szkoły i oczywiście nie zdał do kolejnej klasy. Tak wyglądało właśnie jego rzekome zwycięstwo. A że przy okazji zniszczył życie swojemu rodzeństwu? Nie, o nich w ogóle nie pomyślał…
Rok trwało zanim odzyskaliśmy z mężem Asię i Krzysia
Rok upokarzającego dla nas postępowania, przesłuchań przez policję, która sprawdzała, czy nasze dzieci nie były przez nas bite i krzywdzone. Przez psychologów, którzy badali, czy pobyt w naszym domu nie odbił się niekorzystnie na ich psychice.
Wszystkie badania wypadły na naszą korzyść. W domu dziecka, do którego trafili Asia i Krzysio także widzieli, jak dzieci za nami tęsknią. Kiedy pozwolono nam je zabrać do domu, płakaliśmy wszyscy ze szczęścia. Wiedzieliśmy jednak, że czeka nas znowu ciężka praca, aby przekonać Asię i Krzysia, że życie nie jest pasmem dramatów.
Wielomiesięczna banicja przekonała ich bowiem o tym, że są dla dorosłych niczym, że ich zdanie się nie liczy, a ich szczęście nikogo nie interesuje. Oboje boleśnie przeżyli też zdradę Rafała, bo tak odebrali jego zachowanie.
Nie potrafią mu wybaczyć tego, co im zrobił
A my z mężem? Staramy się nie żywić do niego urazy… Dla nas był i jest po prostu zagubionym chłopcem, który się miota w życiu. I mamy nadzieję, iż przyjdzie dzień, w którym stanie na naszym progu i powie, że potrzebuje rodziny. Teraz Rafał od kilku tygodni jest pełnoletni. Pracuje jako pomocnik murarza, wynajmuje mieszkanie. Z Kasią, dla której wywrócił nasze życie do góry nogami, dawno się rozstał. Czy żałuje tego, co zrobił nam, rodzeństwu i sobie? Może się o tym kiedyś przekonamy…
Magdalena, lat 41
Czytaj także:
- „Marzyłam o drugim wnuku, ale nie sądziłam, że już go mam. Córka ukryła, że urodziła bliźniaki i jednego oddała do adopcji”
- „Syn mając 17 lat zaliczył >>wpadkę
- „Mój synek nie może spać, odkąd mąż zaprowadził go do trumny dziadka. Czy dziecko powinno oglądać takie rzeczy?”