Reklama

Przez całe życie byłam przedszkolanką. Kochałam swoją pracę, chociaż nie płacili mi zbyt dużo. Mąż też nie zarabiał kokosów, więc przez większość życia klepaliśmy biedę. Nie żałowałam jednak nigdy, że wybrałam taki, a nie inny zawód, bo praca z dziećmi przynosiła mi ogromną satysfakcję. A fakt, że przez te wszystkie lata pomogłam w wychowaniu tysięcy ludzi, do teraz napawa mnie dumą.

Reklama

Nie chciałam prosić dzieci i wzięłam pożyczkę

Ta myśl pociesza mnie również, kiedy przychodzi do płacenia rachunków. A nie jest mi łatwo, bo mąż zmarł już dziesięć lat temu i od tego czasu muszę żyć z jednej emerytury. Ledwo daję sobie radę, ale ostatnio mi zabrakło. I to dużo.

Akurat złożyło się tak, że musiałam wykupić bardzo drogie leki na serce, a jednocześnie z kilkudniową wizytą zapowiedziała się kuzynka znad morza, której nie widziałam już dwa lata. Musiałam się więc jakoś na jej przyjęcie przygotować. Chciała zostać u mnie trzy dni, więc wstyd byłoby jej porządnie nie nakarmić, nie ugościć.

Potrzebowałam dodatkowych pieniędzy, bo miesiąc w miesiąc wydawałam calutką emeryturę. Nie mogłam pójść do dzieci po pożyczkę – im też się przecież nie przelewało. Postanowiłam więc zrobić coś, co wszyscy zawsze odradzają. Zadzwoniłam do firmy pożyczkowej.

Wiem, że to szaleństwo, ale nie miałam wyjścia. Poza tym kwota, którą chciałam pożyczyć, nie była aż tak duża. Przeliczyłam sobie domowy budżet i wyszło mi, że jak zacisnę pasa, to w ciągu kilku miesięcy spłacę tę sumę. Plus jakieś tam odsetki.

Ich przedstawiciel przyjechał już na drugi dzień po moim telefonie. Młody, całkiem przystojny i bardzo elegancki mężczyzna. Do tego energiczny, wręcz żywiołowy.

– Dzień dobry – ukłonił się nisko w drzwiach. – To pani do nas dzwoniła?

– Tak, tak, to ja…

– Bardzo mi miło. Jarek M. – przedstawił się, ale jakoś umknęło mi jego nazwisko.

– Możemy załatwić formalności?

– Zapraszam do środka, niech pan wejdzie – otworzyłam szerzej drzwi.

– Dziękuję, chętnie. Tym bardziej, że pieniążki dla pani mam tutaj – z uśmiechem klepnął dłonią w swoją skórzaną torbę.

Posadziłam go w stołowym, a sama poszłam zagotować wodę na herbatę i przynieść ciastka. Kiedy wróciłam, wszystkie papiery już leżały na stole. Podziękował grzecznie za herbatę, skubnął jedno ciastko i zaraz zaczął mi tłumaczyć zasady tej pożyczki.

Wertował papiery, zakreślał na ulotkach jakieś marże, odsetki, koszty kredytu, a ja czułam się coraz bardziej skołowana. Nic z tego wszystkiego nie rozumiałam. W końcu zapytałam go wprost, ile będę musiała oddać, jeśli pożyczę tę sumę, o którą prosiłam.

– Pyta pani o koszt kredytu?

– No tak, chyba o to, nie wiem…

– Już pani mówię. Odsetki u nas są takie, że za każde sto złotych oddaje nam pani jedynie sto dziesięć złotych.

– To sporo – westchnęłam.

– O, nie, nie. Proszę mi wierzyć, to naprawdę nie jest dużo. Każda stówka kosztuje panią tylko dychę – przekonywał z zapałem, więc mu uwierzyłam.

Był zresztą taki miły! Od razu zapałałam do niego sympatią, tym bardziej że wydał mi się znajomy. Jakbym go już gdzieś spotkała. Są ludzie, którzy robią na nas właśnie takie wrażenie. Tak życzliwi, otwarci, że mamy przekonanie, jakbyśmy znali ich od lat.

Dałam się nabrać jak dziecko

Podpisałam więc, co trzeba, i dostałam pieniądze. Miły chłopak wziął jeszcze mój numer telefonu i powiedział, że za miesiąc zadzwoni, by umówić się ze mną na odbiór pierwszej raty. Zdziwiłam się trochę. „Jak to tak, sami po pieniądze przyjeżdżają?” – pomyślałam, ale potem stwierdziłam, że to nawet dobrze, wygodnie. Tymczasem to nie była z ich strony żadna grzeczność, a jedynie kolejny sposób na okradanie ludzi.

Za pieniądze, które dostałam, wykupiłam leki, ugościłam kuzynkę, a gdy nadszedł termin pierwszej spłaty, odłożyłam sto dziesięć złotych. Bo przecież na tyle się umówiłam.

Nie wiedziałam, że czeka na mnie wielkie rozczarowanie. Dowiedziałam się o tym dopiero, kiedy zadzwonił do mnie przedstawiciel firmy i zapowiedział swoją wizytę.

– Proszę przyjeżdżać, pieniądze czekają – powiedziałam do słuchawki.

– Cieszę się. Dwieście trzydzieści złotych, tak jak w umowie napisane?

– Ile..? Halo… Chyba się przesłyszałam. Sto dziesięć pan przecież mówił.

– Sto dziesięć to koszt kredytu, odsetki i marża. A jeszcze dochodzi obsługa klienta. Czyli dojazd z pieniędzmi i wizyty po odbiór rat. Razem dwieście trzydzieści miesięcznie.

– Jak to? Przecież pytałam…

– Pani Halino, wszystko jest napisane w umowie – westchnął chłopak. – A pani pytała tylko o marżę i odsetki.

– Ale to w takim razie ja sama mogę przywozić wam do firmy te pieniądze – powiedziałam. – Tylko proszę podać adres…

– Nie ma takiej możliwości. My nie posiadamy punktów obsługi klienta. Sami jeździmy do ludzi. Zresztą wszystko znajdzie pani w umowie. Jestem pojutrze po dwieście trzydzieści złotych. Do widzenia – powiedział na koniec, a mnie ręce opadły.

I wtedy zrozumiałam, w co się wpakowałam na własną zgubę… Szybko pobiegłam po tę umowę i okulary. Zaraz ją całą przeczytałam i choć docierało do mnie piąte przez dziesiąte, to i tak zorientowałam się, że ten człowiek miał rację. Dałam się nabrać. Za dowóz gotówki i jej odbiór słono sobie liczyli. Siedziałam nad tymi nieszczęsnymi papierami i płakać mi się chciało.

Mój Jareczek tak mnie oszukał?

Przeglądałam drobno zadrukowane kartki i w pewnym momencie spojrzałam na podpis i pieczątkę tego chłopaka.

Dopiero wówczas, gdy zobaczyłam jego imię i nazwisko napisane drukowanymi literami, zrozumiałam. Dotarło do mnie, dlaczego sprawiał wrażenie znajomego. Może i pamięć mnie czasem zawodzi, ale to, co wydarzyło się przed laty, bardzo dobrze pamiętam. Uświadomiłam sobie więc, że ten chłopak z firmy pożyczkowej to jeden z moich byłych wychowanków – Jareczek. Chłopak, którego dobrze pamiętałam, bo był moim ulubionym podopiecznym.

Ucieszyłam się na to wspomnienie, ale po chwili znów zrobiło mi się przykro. Szokujący był bowiem kontrast między obrazem tamtego Jareczka a zachowaniem człowieka, który przyszedł naciągnąć mnie na pieniądze. Bo przecież to już nie był tamten słodki malec, którego musiałam bronić przed innymi dziećmi. Nie był już chudy, nieśmiały i wycofany. Wręcz przeciwnie! Nie wszystkich moich wychowanków pamiętałam, ale te najbiedniejsze, te skromne i ciche zapadły mi w pamięć. On był jednym z nich.

Szybko pobiegłam do barku, gdzie trzymałam zdjęcia wszystkich grup przedszkolnych, które kiedyś znalazły się pod moją opieką. Nazbierało się tego, ale bez trudu odnalazłam właściwy rocznik, a w nim i Jareczka. Stał tam taki malutki, zahukany.

Trzymał mnie kurczowo za rękę, bo byłam dla niego opoką. Od razu wzięłam go pod swoje skrzydła, chroniłam przed innymi, bardziej samodzielnymi maluchami.

– Mój Jareczek… – westchnęłam i nagle poczułam wielki żal, bo obok tego albumu leżało sto dziesięć złotych przygotowanych do oddania. – Ironia losu… – powiedziałam sama do siebie łamiącym się głosem.

Następnego dnia pojawił się u mnie. Czekałam na niego z bijącym sercem. Po pierwsze, chciałam porozmawiać o tym, jakby te spłatę rozłożyć na więcej rat, żebym miała co do garnka włożyć. Po drugie, wstydziłam się tego, że dałam się zrobić w balona. A po trzecie, byłam też podekscytowana…

Może to głupie, ale liczyłam na to, że on mnie pozna i jakoś to wszystko się po ludzku ułoży. Nic takiego się jednak nie stało.

Mój Jareczek przyszedł, przywitał się i od razu zapytał o pieniądze. A ja stara, głupia, stałam przed nim i czekałam, aż mnie rozpozna. Taka bezradna i skołowana.

– Panie Jarku, ale przecież tak nie można. Przecież to oszukiwanie starej kobiety…

– Pani Halino, no co ja mam powiedzieć? Wszystko pani miała w umowie. Trzeba brać odpowiedzialność za swoje decyzje…

– Ale jak to tak…? – brakowało mi słów. – Przecież oboje wiemy, że to nieuczciwe…

– Ja tam wcale tak tego nie widzę. Proszę wybaczyć, ale nie mam czasu na pogawędki. Spieszę się do innego klienta – powiedział to zdecydowanym tonem, zapewne po to, żebym się od niego odczepiła.

Bardzo mnie to zabolało.

– Ale Jareczku, jak ty tak możesz? – wyrwało mi się, a jego na chwilę zatkało.

Zaskoczenie jednak znikło, a na jego twarzy zaraz pojawiła się… złość.

– Co mi tu pani…? Ja nie jestem dla pani żaden Jareczek… Proszę przestać!

– Przepraszam pana bardzo, przepraszam. Już idę po pieniądze – bąknęłam.

Z ciężkim sercem szłam do pokoju po te dwieście trzydzieści złotych. I nawet nie dlatego, że musiałam dać mu kwotę, za którą mogłabym kupić jedzenie. Po prostu nagle naszła mnie myśl, że cała ta moja praca z dziećmi poszła na marne, skoro mój pupil żyje teraz z oszukiwania starych ludzi. Ale czy tylko on? A może większość słodkich miśków, które niańczyłam, podcierałam, ubierałam, głaskałam i tuliłam, zamieniło się w bezwzględnych, łasych na pieniądze okrutników?

– Proszę, oto pieniądze – powiedziałam.

– Dziękuję, będę za miesiąc. Do widzenia.

– Pan naprawdę mnie nie pamięta…? – z tej rozpaczy spytałam wprost.

– O czym pani mówi? – spytał, ale dostrzegłam w jego oczach błysk zaciekawienia.

– Byłam pana przedszkolanką. Pani Halina… Przedszkole numer 108… – nic nie odpowiedział, więc mówiłam dalej: – Przez trzy lata byłeś w mojej grupie… Pewnie nie pamiętasz, jak ci kiedyś chłopcy nakładli groszku z marchewką do kieszeni i wszystko przeciekło? Nie pamiętasz, jak płakałeś, że chcesz do mamy, a ja cię przebrałam, wzięłam do łazienki, umyłam? A potem posadziłam na kolanach i opowiadałam bajkę o małym Jareczku i pnączu fasoli…

– To jest bajka o Jasiu i pnączu fasoli.

– Dla ciebie była o Jareczku…

Zapadła cisza. Staliśmy tak przez chwilę, patrząc na siebie. Ja ze łzami w oczach, a on z dość dziwną miną. Na jego twarzy pojawił się trudy do nazwania grymas. Nie wiedziałam, czy to złość, czy gniew, a może w końcu jakiś żal, odruch sumienia. Nie sposób było poznać. W końcu on się otrząsnął, pożegnał, jeszcze raz ukłonił i powtórzył, że będzie za miesiąc.

To było bardzo trudne trzydzieści dni. Odkładałam pieniądze na kolejną ratę, ale przede wszystkim bardzo źle się czułam. Na samą myśl o tym, że jeszcze przez kilka miesięcy będę musiała widywać tego chłopaka, przechodziły mnie dreszcze. Trzy dni przed datą kolejnej spłaty ręce trzęsły mi się ze zdenerwowania. Tego dnia miał zadzwonić.

Może jednak coś do niego dotarło?

Czekałam i czekałam przy telefonie, ale nic się nie wydarzyło. Jarek się nie odezwał. Nie zadzwonił tego dnia ani kolejnego. Ani jeszcze następnego. Zaczęłam się więc martwić. Nie chciałam, żeby w jego firmie pomyśleli, że długu nie spłacam. Jeszcze przyślą mi komornika! Próbowałam więc sama się dodzwonić, lecz Jarek nie odbierał.

Dłużej nie mogłam czekać. Przejrzałam umowę i znalazłam w tych maczkach, w tych drobnych napisach numer jakiejś ich infolinii. Zaraz zadzwoniłam i opisałam sprawę. Powiedziałam, o co chodzi.

Miła pani poprosiła, żebym zaczekała, a ona sprawdzi stan mojego zadłużenia. Serce waliło mi jak młotem. Jakież było moje zdziwienie, kiedy usłyszałam, że spłaciłam już wszystko i nie jestem nic winna.

– Jak to, ani grosza?

– Ani grosza – potwierdziła. – Wszystko zostało uregulowane w pierwszej racie.

– Ale to nie ja spłaciłam…

– Być może. To już dla nas nie ma znaczenia – odpowiedziała kobieta.

– A ten pan, co mnie obsługiwał? Może mogłaby mnie pani z nim skontaktować, bo ode mnie nie odbiera telefonów.

– Zaraz, momencik… – klepała coś w komputerze. – Oj nie, przykro mi, ale nie mogę, bo ten pan już u nas nie pracuje.

– Jak to? – zdziwiłam się.

– Zwolnił się prawie miesiąc temu. Czy to już wszystko? Proszę wybaczyć, ale ja mam tutaj następne telefony…

Rozłączyłam się i klapnęłam na fotel. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Wyglądało na to, że mój Jareczek mnie rozpoznał… Że ruszyło go sumienie i sam spłacił mój dług! Jakby tego było mało, to jeszcze zwolnił się z tej oszukańczej firmy i zaczął nowe życie! Tak bardzo musiałam go poruszyć tym wspomnieniem z dzieciństwa…

Oczywiście mogłam się mylić i wydarzyło się coś zupełnie innego. Być może doszło do pomyłki, jakiegoś z ich strony przeoczenia, ale nie wierzyłam w to. Coś w duszy mówiło mi, że ta historia skończyła takim właśnie happy endem…

Tak się musiała skończyć, bo przecież tyle miłości włożyłam w te moje dzieciaczki!

Halina

Zobacz także:

Reklama
  • „Mąż wykrzyczał, że nigdy nie chciał się ze mną żenić. Wpadliśmy, więc teściowa i matka go zmusiły – przekupiły go pracą u mojego ojca”
  • „Synowa wychowuje mojego wnuka na życiową kalekę. Wszystkiego mu zabrania. Babcia pozwoliła mu się wyszaleć”
  • „Była synowa robi wszystko, by wnuki o mnie zapomniały. Na alimenty mojego synka umiała naciągnąć, a mnie mówi, że jej nie szanuję!”
Reklama
Reklama
Reklama