Reklama

Czemu chciałeś zabić mamę? – zaskoczyła mnie pytaniem moja córka Karolina, gdy wróciłem z pracy. Magdy, mojej żony, akurat nie było, późno wracała z pracy.
Na chwilę aż zaniemówiłem.
– Zwariowałaś? – zakrzyknąłem w końcu. – Co to za pomysł? Co ci przyszło do głowy?!
– Mama mi powiedziała – stwierdziła Karolina. – Mówiła, że jak jechaliście do Juraty, to specjalnie spowodowałeś wypadek, żeby ją zabić, ale ci się nie udało! Przecież widziałam jej zraniony nos. Dlaczego nam to robisz?
– Ależ Karolinko, to jakiś absurd! – starałem się tłumaczyć córce. – Nikogo nie próbowałem zabić. Rozmawialiśmy, straciłem panowanie nad autem… Mama, wychodząc, potknęła się i uderzyła. To jakieś nieporozumienie…
– Kłamiesz! – krzyknęła córka. – Mama mówiła co innego, dlatego chce się rozwieść – powiedziała i wyszła.

Reklama

Kiedyś byliśmy szczęśliwi

Atak ze strony córki wytrącił mnie z równowagi. Między mną a Magdą się nie układało, na dodatek żona wplątała dzieci w nasze sprawy. To najgłupsze i jednocześnie najokrutniejsze postępowanie na świecie!

W Magdzie kochali się wszyscy, a ona wybrała mnie. Pobraliśmy się po półtorarocznym chodzeniu ze sobą. Oboje byliśmy po studiach, ja już miałem pracę. Magda zaszła w ciążę.

Byliśmy bardzo szczęśliwi. Gdy na świat przyszła Karolina, umówiliśmy się, że żona zostanie w domu i będzie się opiekowała naszą córką. Zarabiałem bardzo dobrze, pieniędzy nam nie brakowało, a Magda znakomicie radziła sobie z prowadzeniem domu. Zresztą miała do pomocy swoją matkę. Trzy lata po Karolinie urodził się Szymon. Gdy dzieciaki zaczęły chodzić do przedszkola, Magda poszła do pracy. Została kierowniczką szkolnej biblioteki. Nie zarabiała dużo, ale cieszyłem się, że ma kontakt z ludźmi i robi to, co lubi. Zawsze uwielbiała książki.

Byliśmy zadowoleni, tak przynajmniej wówczas sądziłem. Żyliśmy jak miliony rodzin w Polsce. Wakacje, a przynajmniej ich część, spędzaliśmy nad morzem lub na Mazurach. Raz na jakiś czas jeździliśmy w góry, żeby dzieci poznały całą Polskę. Nie mieliśmy powodów do narzekania.

Szczerze mówiąc, nie zauważyłem, kiedy w naszym związku zaczęło się coś psuć. A okazało się, że mojej żonie przestało odpowiadać takie życie.
Któregoś dnia zaskoczyła mnie, mówiąc:
– Duszę się w tym naszym stadle, wszystko jest takie przewidywalne!

Byłem tak zdziwiony i zaskoczony, że początkowo nie rozumiałem, co do mnie powiedziała. Musiałem mieć idiotyczną minę, bo popatrzyła na mnie i dodała:
– I co się tak gapisz jak jakiś debil? – w jej oczach dostrzegłem złość. – Mam dosyć ciebie, tego mieszkania, mojej pracy, naszego życia! Tej koszmarnej powtarzalności. Codziennie to samo. Śniadanie dla dzieci, śniadanie dla jaśnie pana, przed wyjściem jeszcze obiad przygotuj. Mam dość! Zasługuję na coś lepszego!
– Nigdy nie narzekałaś, sądziłem, że jesteś zadowolona… – starałem się delikatnie wyrazić zaskoczenie. – Przecież mama ci pomaga!
– No właśnie, ty sądziłeś! Ja nie narzekałam! A co ty myślisz, że ja nie mam ambicji? – podniosła głos. – Czy zdaje ci się, że nadaję się tylko do biegania ze ścierką po mieszkaniu? A może lubię prać twoje gacie i prasować koszule? Może twoim zdaniem towarzystwo dzieci całkowicie mi wystarcza? Otóż nie! Zapamiętaj to sobie!
– Ależ Magduś, przecież ja nic takiego nie powiedziałem…
– Nie mów do mnie Magduś, to infantylne zdrobnienie! – przerwała mi. – Ja chcę się rozwijać! Dlatego powinniśmy się rozwieść!
– Chyba żartujesz! – nie wierzyłem w to, co usłyszałem.
– Pomyślałaś o dzieciach?
– Ja dzieciom wszystko wytłumaczę, zresztą same widzą, że nasze wspólne życie nie ma sensu – odparła.
– Ani myślę się rozwodzić – powiedziałem stanowczo.
– Kocham ciebie, kocham dzieci, zależy mi na naszej rodzinie. Wszystko, co złe, można naprawić.
– Idiota! – zakończyła rozmowę Magda.

Byłem tak zaskoczony sytuacją, że zwierzyłem się Bartkowi, mojemu przyjacielowi. Miał już za sobą rozwód, więc liczyłem, że mnie zrozumie.
– To klasyczna sprawa, stary, u mnie było podobnie – powiedział, gdy przedstawiłem mu swój problem. – Wszystko było dobrze, dopóki Hanka nie poszła do pracy. Po kilku tygodniach zaczęła przynosić do domu biurowe rewelacje. A to że Marta z mężem i dziećmi wyjechali na urlop do Grecji, że u Wandy zaczyna się remont, a Ela zmienia mieszkanie, bo w obecnym im za ciasno. Prawie codziennie przynosiła nowe rewelacje, jak dobrze jej koleżankom się powodzi, jakich to mają wspaniałych mężów i jaki ze mnie nieudacznik w porównaniu z nimi.
– Magda nic nie mówiła o koleżankach. Nagle okazało się, że ma dosyć naszego życia, dusi się! Rozumiesz to?!
– No cóż, to mi wygląda na krecią robotę teściowej…
– Kiedy nigdy nie było problemów, zawsze chętnie nam pomagała przy dzieciach – tłumaczyłem przyjacielowi.
– Może się mylę – odpowiedział Bartek. – Mówię ci tylko o swoich doświadczeniach.

Minęło trochę czasu i okazało się, że Bartek miał rację.
– Tatusiu, czy ty jesteś nieudacznikiem? – zaskoczył mnie pytaniem Szymon.
– Nie! – odpowiedziałem zdziwiony. – Oczywiście, że nie! Skąd ci coś takiego przyszło do głowy?
– Bo słyszałem, jak babcia mówiła do mamy: „Po co ci ten nieudacznik? On cię tylko ogranicza”.

Zamurowało mnie, nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć synowi. Na szczęście nie drążył dalej. Wydawało mi się, że stosunki z teściową były poprawne. Do głowy mi nie przyszło, że podburza Magdę!

Nie chciałem wojny ani z żoną, ani z teściową. Liczyłem, że dogadam się z Magdą. Kochałem ją. Nie chciałem wyrzucać na śmietnik kilkunastu lat wspólnego życia. Ponadto żal mi było dzieci. Sam wychowywałem się bez ojca i wiem, co to znaczy. Musiałem spokojnie porozmawiać z żoną. Dlatego zabrałem Magdę do Juraty. Sądziłem, że gdy będziemy z sami, wszystko sobie omówimy i życie wróci na właściwe tory.

Nie tak miało być

Myliłem się. Już w czasie podróży moja żona zapowiedziała mi wprost:
– Jeśli myślisz, że zabierzesz mnie nad morze, a ja zmienię zdanie, to jesteś w błędzie. Muszę zmienić swoje życie. Bez ciebie! Rozumiesz?
– Chcesz je zmienić moim kosztem i kosztem dzieci
– mruknąłem. – Porozmawiajmy o tym na miejscu, teraz prowadzę i muszę się skupić na drodze – prosiłem.
– Od razu wiedziałam, że nie będziesz chciał rozmawiać! – odparowała. – To typowa męska ucieczka od problemu. Wszyscy jesteście tacy sami!
– Magduś, jedziemy do Juraty, chciałbym, żebyśmy tam wypoczęli. Będziemy mieli dużo czasu na rozmowę – tłumaczyłem opanowanym głosem.
– Nie mów do mnie Magduś! Już ci mówiłam, że to infantylne zdrobnienie. Co to ja, maskotka jestem?
– Nigdy tak nie twierdziłem…
– A czy ty pytałeś mnie, czy chcę jechać do tej Juraty? – wystrzeliła nagle. – Może ja wolałabym pojechać na przykład do Hiszpanii!

Nic nie odpowiedziałem. Sądziłem, że jeśli będę milczał, uda się tę rozmowę zakończyć. Niestety, myliłem się.
– Jak śmiesz mnie lekceważyć?! – krzyknęła po chwili milczenia. – To ja już nie zasługuję na odpowiedź? Będziesz milczał?! – wyraźnie chciała się kłócić.
Obojętne, co mówiłem, jakich argumentów używałem, było źle! Była tak nakręcona, że w każdej mojej odzywce znajdowała pretekst do kłótni.
– Magda, na litość boską, nie denerwuj kierowcy – prosiłem. – To niebezpieczne, może dojść do wypadku…
– Grozisz mi? Grozisz mi, że spowodujesz wypadek? A może ty chcesz mnie zabić? Że też wcześniej o tym nie pomyślałam! Rozwodu mi nie dasz, ale… Tak, to jasne, już wiem, to jest twój plan. Wywieziesz mnie gdzieś i zabijesz, ty bandyto!? Ratunku!
– Zwariowałaś?! – krzyknąłem przerażony jej zachowaniem. – Co ty wygadujesz?
– Jak śmiesz się tak do mnie odzywać?! Stój! Natychmiast stój! – złapała za klamkę, jakby chciała otworzyć drzwi.
– Co ty wyprawiasz, zostaw! – krzyknąłem i przechyliłem się na prawo, próbując złapać Magdę za rękę.
Nie udało się. Samochód zjechał na pobocze i uderzył w drzewo. Zniszczenia były niewielkie. Niestety, Magda, wychodząc z auta, potknęła się i rozbiła nos, trysnęła krew. Zakrwawiona wyskoczyła na środek szosy i zaczęła machać rękami. Natychmiast zatrzymało się kilka aut.
– To bandyta! Chciał mnie zabić! – krzyczała.
Przyjechało pogotowie, trafiliśmy do szpitala. Po badaniach i opatrzeniu nosa Magdy zwolniono nas do domu.

Podczas przesłuchania przez policję Magda uparcie twierdziła, że chciałem ją zabić, dlatego próbowała wyskoczyć z auta, ale wtedy złapałem ją za rękę i specjalnie wjechałem w drzewo. Oczywiście wszystkiemu zaprzeczyłem i opowiedziałem swoją wersję. Zamiast w Juracie wylądowaliśmy z powrotem domu. Moja żona z dumą obnosiła się z sinym nosem.

Po kilku dniach oznajmiła:
– Zostałam dyrektorem w firmie wuja Leona. Będę zarabiała trzy razy więcej niż ty!
Nie odpuszczała. Drwiła ze mnie, wyśmiewała przy dzieciach, nazywała nieudacznikiem i fajtłapą, który sobie nie radzi w życiu. Robiła to bez skrupułów. Dzieci nie chciały ze mną rozmawiać. Karolina oskarżyła mnie o próbę zabicia matki. Szymon dziwnie na mnie patrzył i w ogóle się nie odzywał. Swoje trzy grosze dokładała teściowa. Czułem się osaczony.

Tymczasem żona wykorzystywała każdą okazję, by mi dokuczyć. Gdy Karolina poprosiła ją o pieniądze na wycieczkę, Magda odesłała ją do mnie.
– Poproś tatusia, on zawsze dobrze zarabiał – powiedziała złośliwie.
Bez ceregieli dałem córce 400 złotych, bo tyle miała kosztować wycieczka.
– A dał ci kieszonkowe? – spytała Magda, jakby mnie nie było w pokoju. – Na pewno skąpił… Masz ode mnie – powiedziała i wręczyła jej 500 złotych.
– Magda, tak nie wolno – powiedziałem wieczorem do żony, gdy dzieci poszły spać. – Chcesz ją przekupić? To głupie i demoralizujące.
– Stać mnie, to jej dałam – prychnęła. – A ty daj mi rozwód, bo tak cię załatwię, że… – zagroziła.
Nie chciałem rozwodu, nie chciałem, żeby nasze dzieci wychowywały się bez ojca. Bardzo je kochałem. Dlatego zaciskałem zęby i trwałem przy rodzinie.

Tajemnicze spotkanie

W piątek po południu, gdy dzieci były na angielskim, Magda rozczochrana i w poszarpanym szlafroku wyskoczyła z wrzaskiem na klatkę schodową.
– Nie bij mnie, bandyto! Czego ode mnie chcesz?! Zostaw mnie! – krzyczała, aż zbiegli się sąsiedzi.
Wszyscy dziwnie na mnie patrzyli. Ktoś wezwał policję. Tłumaczyłem funkcjonariuszom, że nic żonie nie zrobiłem, że zaczęła krzyczeć bez powodu. Nie wiem, czy mi uwierzyli. Spisali wszystko i poszli.

Na początku września dostałem wezwanie na policję. Zdziwiony zgłosiłem się do komisariatu.
– Nazywam się Kamil Podgórski – powiedziałem do dyżurnego. – Mam wezwanie.
Dyżurny czegoś szukał w papierach i mruczał pod nosem:
– Podgórski Kamil… O, jest, znęcanie się na żoną. Aha, niebieski… Proszę poczekać na prowadzącego sprawę.
Po chwili podszedł do mnie inny funkcjonariusz.
– Aspirant Madej – przedstawił się. – Proszę ze mną.
Gdy już usiedliśmy w pokoju, powiedział:
– Mam tu zgłoszenie, że z pana damski bokser.
– Nie rozumiem, to jakaś pomyłka. Nikogo nie pobiłem! – odpowiedziałem zdziwiony.
– A to czyja robota? – pokazał mi zdjęcie Magdy z obandażowanym nosem.
– To moja żona. Mieliśmy stłuczkę, a Magda, wychodząc z auta, potknęła się i upadła – tłumaczyłem.
– Fajna bajeczka dla naiwnych – odparł. – Nieźle ją pan urządził! Mam tu protokół policjantów, którzy byli przy wypadku, i dokumenty ze szpitala.
– To nie tak… – zacząłem, ale zadzwonił telefon.

Aspirant Madej podniósł słuchawkę, po chwili zwrócił się do mnie:
– Wzywają mnie, to pilne! Proszę zaczekać na korytarzu, za kilka minut dokończymy rozmowę.
W korytarzu podszedł do mnie jakiś mężczyzna ubrany po cywilnemu.
– Zostanie pan oskarżony o znęcanie się nad żoną. To nie będzie przyjemne – powiedział. – Kompromitacja na całe miasto. Przegra pan ten proces, bo są niezbite dowody. Ale może pan jeszcze uratować skórę. Mam powiedzieć jak?

Kiwnąłem głową.
– Wystarczy zgodzić się na rozwód. Żona wycofa oskarżenie. Pan będzie wolny i bez żony. To bardzo proste – powiedział i odszedł.
– Ale zaraz, kim pan jest?! – zawołałem za nim.
Lecz on zniknął już gdzieś w korytarzu. Czułem się, jakby kat zaciskał mi na szyi gruby sznur…

Kamil, 35 lat

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama