„Zakochałam się w samotnym ojcu z 7 dzieci. Ludzie go wyzywali, a on przecież był bohaterem”
Gdyby mi ktoś kilka lat temu powiedział, że zakocham się w tym facecie, tobym go wyśmiała. Bo czy ubogi wdowiec z gromadką dzieci, to dobry materiał na męża...?
- redakcja mamotoja.pl
Witek nie jest szczególnie przystojny ani zamożny. Pamiętam go jeszcze jako młodego chłopaczka – chudy, w okularach, był przez kolegów wyśmiewany i nazywany ciamajdą.
W domu mu się nie przelewało, bo ojca nie było, a rodzeństwa miał chyba z pięcioro
Jego żona była śliczna i z bogatej rodziny, więc ludzie się dziwili, że go chciała i poszła do ołtarza bez zgody ojca i matki. Młodzi bardzo się kochali; dzieci im się sypały, jak gruszki z drzewa! Kiedy doszli do siódemki, z Witka zaczęli się ludzie śmiać: że dzieciorób, że do niczego innego się nie nadaje, bo ani auta się nie dorobił, ani nawet telewizora.
Za ten telewizor najbardziej go obgadywali! Mam sklep spożywczy, jedyny w okolicy, więc najlepiej wiem, co się u kogo dzieje. Jako jedna z pierwszych się dowiedziałam, że żona Witka jest znowu w ciąży, ale tym razem źle się czuje, kwęka i kiepsko wygląda. Wszyscy jej współczuli.
„Przez tego niewydarzonego mężusia tak się urządziła” – mówili.
„Kto to słyszał, żeby kobieta co roku rodziła, bez odpoczynku…”.
Raz nawet na niego sąsiadki napadły u mnie w sklepie. Jak osy rozzłoszczone brzęczały, że w końcu dzieciom matkę odbierze, jak sobie nie odpuści. Witek, jak zwykle milczał. Spakował zakupy, wsiadł na rower i tyle go widziały.
Nawet go pożałowałam, bo przykro słuchać takich rzeczy, w dodatku publicznie
Ja bym sobie nie pozwoliła! Miałam dwóch mężów, obu pogoniłam, bo jeden gorszy pijak i nierób od drugiego. Po ślubie dopiero się okazało, co są warci. Chcieli mi wisieć na szyi i pasożytować na mnie, jak jakiś trujący bluszcz na zdrowym drzewie.
Nie ze mną takie numery! Na szczęście dzieci z tych małżeństw nie było, więc i rozwody dostałam szybko, choć adwokat sporo kosztował. Ale nie żałuję swoich decyzji. Może dlatego, że sama jestem taka energiczna, wkurza mnie ludzka ślamazarność.
Takie ciamajdy aż się proszą, żeby im ktoś nawtykał! Więc jak drugi raz Witkowi się u mnie w sklepie dostało, już mi go żal nie było!
To było po pogrzebie jego żony. Miała biedaczka bardzo wysokie ciśnienie, bóle głowy, torsje i takie skurcze całego ciała, że nią rzucało na wszystkie strony. W szpitalu zaraz zrobili jej cesarskie cięcie, ale nie przeżyła…
Tylko maleństwo dało się odratować, choć ze dwa miesiące ze szpitala nie wychodziło, bo chłopaczek był wcześniak i słabiutki. Kiedy ją chowali, ludzie aż się zanosili od płaczu, bo strasznie było patrzeć na Witka i siódemkę drobiazgu, z najstarszym, co ledwie skończył dwanaście lat.
Wszyscy tych dzieci żałowali, rodzina chciała nawet wziąć do siebie najmłodsze, ale Witek twardo powiedział „nie!”. Uparł się i już, chociaż nawet ksiądz go przekonywał, że może na jakiś czas dzieciom będzie lepiej u krewnych? Przez jakiś czas zajmowała się nimi i opieka społeczna i parafia, a sąsiedzi też zachodzili, ale jak znam ludzi, to bardziej z ciekawości niż ze szczerej chęci niesienia pomocy.
Z czasem to zainteresowanie wszystkim przeszło, a sama sprawa spowszedniała i Witek został sam.
Przed Wielkanocą przyszedł po zakupy
Był mocno przeziębiony, kaszlał, z nosa mu ciekło jak z kranu.
– Dzieci pozarażasz! – powiedziałam. – Gdzieś się tak załatwił?
– Dzieci już chorują, bo co i rusz które z nich lata porozbierane, jak w upał. Nie upilnujesz!
– Pewnie! Sam z taką gromadą… Jak ty dajesz radę?
– Daję, daję, tylko teraz nie mam jak jechać do apteki. Muszę kogoś poprosić.
– Co będziesz prosił. Daj recepty, jadę do gminy, przy okazji kupię, co trzeba.
W ten sposób zaczęła się moja bliższa znajomość z rodziną Witka.
I moja wielka miłość się zaczęła, pierwsza prawdziwa
Kiedy zaniosłam te leki na przeziębienie, zamurowało mnie! Sam chłop z siódemką dzieciaków, a czysto jak w laboratorium jakimś! Podłogi wyszorowane do białości, pościel krochmalona, ścierki nad kuchnią, jakby prosto z magla. Na białym blacie kuchennym stolnica, a na niej zagnieciony makaron!
Kto dziś sam robi makaron? A Witek robi, bo dzieciaki lubią domowy! Przyglądam się, jak miesza w garnkach. Gotuje codziennie. Zupa jest zawsze; musi być pożywna, najlepiej barszcz, pomidorowa, albo ogórkowa, ta jest ulubiona. Robi dużo surówek, bo zdrowe. Ma książki o żywieniu dzieci.
W ogóle sporo czyta, sam też, ale i bajki dla maluchów. Podobno bez bajki wieczorem nie zasną!
– Kiedy na to znajdujesz czas? – pytam.
– Żadna sprawa – mówi. – Nie mamy telewizora, więc nie tracę ani sekundy na to pudło. Zresztą dzieci bardzo pomagają.
Pytam, czy mogę zobaczyć najmłodsze? Prowadzi do pokoiku, gdzie stoi tapczan i łóżeczko. Ciepło tu jest, miło, kolorowo… Na ścianie fotografia żony Witka. Na stoliku wanienka, pieluchy, zasypki i wszystko, co trzeba niemowlakowi.
Malec wygląda jak okaz zdrowia
Jestem w szoku! Serce mi się wyrywa do tego dzieciaczka, chciałabym go wziąć na ręce, ale nie mam odwagi o to poprosić. Więc tylko patrzę, aż oczy mi się robią mokre, a Witek mówi:
– No, nie trzeba płakać. Tutaj było aż za dużo łez. Wystarczy!
Nie mogę zasnąć tej nocy. Co oczy przymknę, to widzę Witka i jego dzieciaki. Grzeczne, skupione przy ojcu, jakby wiedziały, że to on trzyma teraz stery. Mówi cicho i spokojnie, często się uśmiecha, a słuchają, jakby był supermanem jakimś.
Pierwszy raz widzę takiego faceta!
Cały dzień nie mogę się na niczym skupić. Niecierpliwie czekam do zamknięcia sklepu. Pakuję sok malinowy, kawałek kiełbasy, słodycze i lecę do Witka. Jest zdziwiony i niezadowolony z prezentów.
– Sok mamy – mówi. – W ogrodzie pełno malin, więc zrobiłem. Za wędlinę i cukierki dziękuję, ale nie stać mnie.
– Nie bądź głupi – tłumaczę. – To dla dzieciaków. Nie chcę pieniędzy.
– A ja nie chcę łaski!
– Ty nie bądź taki hardy – mówię. – Daj sobie pomóc! To żaden wstyd.
Ale on się upiera. Chce, żebym sobie poszła. Tylko, że ze mną nie tak łatwo!
– Dzieci niewinne, że tak się u was porobiło – mówię. – Jestem sama, mogę wpaść od czasu do czasu i zająć się domem. Co ci szkodzi spróbować?
– Żeby ludzie zaczęli gadać, że sobie nie radzę? W „opiece” mi zapowiedzieli, że patrzą na mnie przez lupę. Będą węszyć, aż mi w końcu dzieci odbiorą. Może i ty zerkasz na któreś dla siebie?
Pojmuję, że z nim trzeba powoli. Mam plan.
Codziennie przychodzę i pomagam
Z dzieciakami się zaprzyjaźniam, coś przepiorę, poprzyszywam guziki. Witek prawie ze mną nie rozmawia, ale w końcu przyzwyczaja się, że jestem z nimi. Niedawno pozwolił mi wykąpać maluszka. Kiedy go przytuliłam do serca, zrozumiałam, że znalazłam swoje szczęście. Witka kocham i wierzę, że nie jestem mu obojętna. Czasami łapię jego ukradkowe spojrzenie i mam wrażenie, jakby chciał powiedzieć: „potrzebuję więcej czasu”. Czekam. Moja miłość jest cierpliwa.
Danuta, lat 38
Czytaj także:
- „Mój syn zawsze był rozpuszczany przez dziadków. Skończyło się na tym, że… zaczął ich okradać!”
- „Byłam zła na córkę, że wiecznie zawraca mi głowę. Ale jak można obwiniać dziecko, że pragnie uwagi rodzica?”
- „Marzyłam o wielkiej rodzinie, ale życie mnie zweryfikowało. Byłam bezpłodna. Moją matczyną miłość przelałam na córkę sąsiadki”