Reklama

Z każdej strony słyszę, że to takie niepedagogiczne. Ale czy wasze dzieci czytają? No właśnie, a moje tak! I to sporo.

Reklama

Płacę, ale wg ścisłych zasad

Doszedłem do wniosku, że motywacja nie ma znaczenia. Ważne, żeby wreszcie zaczęli czytać, bo końmi ich zaciągnąć do książek nie mogłem.

Mam dwóch synów i wierzcie mi – w głowach im były naprawdę całkiem inne rzeczy niż lektury. To nie to, co za moich czasów. Ja pochłaniałem przygody Tomka Wilmowskiego, moim idolem był Winnetou, zaczytywałem się w powieściach Verne'a. To było coś.

Ale to nie wina naszych dzieci, że ich do tego nie ciągnie. Myślę, że lata temu nie mieliśmy zbyt wielu alternatyw, było prościej. Teraz dzieci mają za dużo bodźców, telefony, gry, cała ta elektronika, internet. To przytłaczające.

Szybko obrałem odpowiednią strategię. Zacząłem płacić starszemu za czytanie, a jak młodszy to zobaczył, to nagle pokochał książki! Stawka jest zmienna, a reguły sztywne. Proszę nie myśleć, że daję się robić w konia. Cienka książka do 50 stron – 10 zł, grubsza – 20 zł. Musi być przeczytana w całości, na końcu robię odpytywanie z treści. Za lektury szkolne nie płacę, to są obowiązki, a nie sposób na zarobek.

Efekt? Książka goni książkę, moje dzieci to najbardziej oczytani uczniowie w szkole. Pani bibliotekarka pieje z zachwytu, na widok moich synów aż się rozpromienia. A są u niej częstymi gośćmi! Żeby nie było – w szkole nikt nie wie o naszym układzie.

Wtajemniczani rodzice pukają się w głowę, wtedy ja pytam – a ile książek przeczytało twoje dziecko? I zapada krępująca cisza.

Tomek

Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama