Reklama

To prawda, Marysia dała nam w kość. Zaczęło się, kiedy byłam w ciąży. Fizycznie czułam się dobrze, ale praktycznie cały czas płakałam albo się wściekałam. Pod koniec ciąży doszedł problem braku snu. Na szczęście Marysia rozwijała się prawidłowo. Poród trwał niecałe cztery godziny. Nie było jak na filmach, nie było muzyki, pięknych kadrów, ale kiedy zostaliśmy rodzicami, byliśmy i tak najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.

Reklama

Wyrzuty sumienia, hemoroidy, dreszcze

Przez pierwsze miesiące malutka nie sprawiała żadnych problemów. Niestety, w tym czasie ja dochodziłam do siebie po ciąży i porodzie. Nie przestałam płakać ani wściekać się. Im większe miałam wyrzuty sumienia, że nie jestem uśmiechniętą, pogodną mamą, tym bardziej chciało mi się płakać i karać się za to. Najgorszymi wyzwiskami.

Kilka tygodni zajęło mi pozbycie się bardzo bolesnych hemoroidów. Cóż, to, że o tej wstydliwej przypadłości nie mówi się zbyt dużo – nie znaczy, że jej nie ma. Nie mogłam siedzieć ani chodzić, nie mówiąc już o tym, że wizyta w toalecie była horrorem.

Raz zdarzyła się również sytuacja, że dostałam strasznych dreszczy. Takich jak po porodzie, tylko większych. Mąż otulał mnie kocami, kołdrami i był przerażony, chciał wzywać pogotowie. Szczękając zębami, próbowałam go uspokajać, że już raz tak miałam i przeszło, to i teraz przejdzie.

W ogóle Tomek bardzo się o mnie martwił. Pomagał, jak mógł i powtarzał: „Wszystko będzie dobrze, jak zawsze”.

Ale przecież byliśmy też szczęśliwi!

Na to „dobrze jak zawsze” musieliśmy jednak poczekać. Bo kiedy psychicznie i fizycznie zaczęłam wracać do siebie – Marysia zaczęła nocne koncerty i domaganie się piersi co 2-3 godziny. Chodziliśmy nieprzytomni, często wściekli. Znów płakałam coraz częściej. Z tego wszystkiego kilka razy powiedziałam na głos, że żałuję, że się nie nadaję, że tego nie wytrzymam. To trwało dokładnie 17 miesięcy. Bez ani jednej przespanej nocy. Z minimum czterema pobudkami zamiast snu.

Chyba pięć lat życia mniej kosztował nas też stres związany z pierwszym przeziębieniem córeczki. Wzywaliśmy pogotowie, bo gorączka rosła mimo podania leków. Myślałam, że zwariuję, a mąż wydzwaniał w środku nocy do koleżanki z pracy, która przyszła kilka dni wcześniej chora do firmy i zaraziła go infekcją, którą przyniósł do domu…

Tak, wiele razy zachowywaliśmy się jak wariaci. Czy histeryzowaliśmy? Wyolbrzymialiśmy powody, które doprowadzały nas do skraju wytrzymałości? Nie. To naprawdę było straszne.

Ale kiedy jednak teraz patrzę na zdjęcia i filmiki z tego czasu – widzę zupełnie co innego. Widzę, z jaką miłością patrzyliśmy na nasze dziecko. Mamy setki dowodów na to, jak często uśmiechaliśmy się, bo byliśmy bardzo szczęśliwi.

Pierwszy spacer po lesie. Najpiękniejszą wiosną! Świat świętował z nami ten pierwszy spacer! Przezabawne momenty z Marysią i nami w roli głównej. Mysia w wanience, Mysia uśmiechająca się tak, że widać całe dziąsełka. Mysia prowokowana do mówienia różnych słów. Rozśmieszana i śmiejąca się do rozpuku, a my razem z nią…

Chcę urodzić drugie dziecko, mąż kategorycznie się nie zgadza

Dziś nasza córeczka chodzi do przedszkola i oczywiście jest całym naszym światem.

Jakiś czas temu przypomniałam mężowi, jak jeszcze na długo przed ślubem planowaliśmy mieć trójkę dzieci. Że może warto pomyśleć choć o jeszcze jednym dziecku.

Nawet nie przypuszczałam, że jego reakcja będzie tak pełna złości, strachu i niezrozumienia. Powiedział, że chyba oszalałam. Że jak mogłam zapomnieć, co się działo, ile nas to wszystko kosztowało. Że nie zamierza znów tego przechodzić. Bać się o mnie, o dziecko. Że jestem niepoważna.

Przypomniałam mu, co mi wtedy powtarzał. Tak jak obiecał, wszystko skończyło się „dobrze, jak zawsze”. Ale ten argument wywołał u niego jeszcze większą złość.

Do rozmowy próbowałam wracać kilka razy, z takim samym skutkiem.

Zagroził, że zrobi wazektomię

Tomek powiedział mi też wprost, że jeśli nie przestanę myśleć o drugim dziecku, to on zrobi sobie zabieg. Niestety obawiam się, że nie żartuje, bo ostatnio dwóch kolegów z jego pracy zdecydowało się na wazektomię. Każdy z nich miał swoje powody, o których nie chcę pisać. Ważne jest, że mąż, który wcześniej nie mógł zrozumieć tych kolegów – gotowy jest pójść w ich ślady. Byle tylko nie powiększać rodziny. Bo według niego – w naszym przypadku kolejne dziecko to szaleństwo. Zwłaszcza że już teraz ryzykujemy nie tylko to, że oszalejemy my, ale i Marysia. Że będzie świadkiem tego, co się z nami dzieje w najgorszych chwilach.

Tak naprawdę rozumiem wszystkie obawy męża. Rozumiem jego strach i sprzeciw. Próbowałam mu tłumaczyć, że teraz może być nam dużo łatwiej. Że wytrzymamy, damy radę. Że przecież warto, że dla tych najpiękniejszych chwil warto przecież przeżyć nawet te najtrudniejsze. Wszystko na nic. I tak bardzo, bardzo mi żal.

Marta

Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama