Reklama

Tym się pocieszam. Że jeszcze w czasach, kiedy sama byłam mała – matki na pewno nie zastanawiały się od rana do wieczora czy są szczęśliwymi, wspaniałymi mamami. Po prostu były matkami i robiły swoje. Dziś te wszystkie obrazki rozkochanych w swoich dzieciach mam prowadzą do tego, że pewnie nie tylko ja mam kompleksy. Bo nie jestem taka jak mama z reklamy pieluszek czy kaszek. Nie jestem jak gwiazda, która świata nie widzi poza swoim skarbem w drogim, reklamowanym wózku. Ani jak wzorowa mama z książek o macierzyństwie.

Reklama

Uważam, że macierzyństwo to biologia, nie mistycyzm

Tak, pociesza mnie myśl, że rozmyślanie o idealnym macierzyństwie to tylko efekt tego, że ktoś robi biznes na tych pełnych emocji zdjęciach, filmikach i publikacjach.

Pocieszam się też myślą, że jako kobiety jesteśmy po prostu zdolne rodzić dzieci i chronić je. Do tego wcale nie trzeba otoczki złożonej z metafizycznej, mistycznej radości z bycia mamą… To wytwór mediów i reklamy.

Mimo to żałuję, że mój syn nie ma mamy roztkliwiającej się nad jego cudownością. Od początku do macierzyństwa podchodziłam jak do czegoś najzwyklejszego na świecie. Nie czułam potrzeby robienia sobie stu sesji ciążowych. Pracowałam niemal do samego rozwiązania, po trzech miesiącach z ulgą wróciłam do pracy, małym zajmowała się teściowa. Bycie matką to do dziś tylko jedna z moich ról: jestem człowiekiem, kobietą i żoną, lekarzem weterynarii, autorką artykułów na temat chorób psów, wspinam się po górach, jeżdżę konno, biegam…

A jednak żal, że to nie macierzyństwo daje mi szczęście

Mimo wszystko przychodzą dni, kiedy myślę: przecież jako człowiek powinnam czerpać z macierzyństwa więcej. To bycie matką powinno dawać mi szczęście. Że to źle, że synek wcale nie jest najważniejszy w moim życiu. I bardzo się tego wstydzę. Nie tylko przed innymi, ale przed samą sobą.

Myślę, że to widać, że nie jestem matką, której do szczęścia wystarczyłoby wyłącznie dziecko. Mam świadomość, że żadna z moich koleżanek nie byłaby w stanie tego zrozumieć. Że kiedy wyjeżdżam na konferencję – bardziej tęsknię za mężem niż za dzieckiem. Że jak Franek był noworodkiem, myślałam o nim: roślina. Że potem nazywałam go smrodem zamiast ukochanym cudem. Zastanawiam się też coraz częściej, jak moja postawa może wpłynąć na jego dalsze życie. Dziś jest fajnym, bardzo samodzielnym chłopakiem, kochającym zwierzęta. Ale kiedy ma jakiś problem albo płacze, woła „Tato!”. To tata przytula, roztkliwia się, ma cierpliwość, łagodność.

Żal mi, że nic nie jestem w stanie z tym zrobić. Że nie jestem w stanie wykrzesać z siebie oddania macierzyńskiego i czerpać z tego satysfakcji. I że nawet gdybym jakimś cudem wykrzesała – i tak jest już za późno. Może jednak nie powinnam nigdy być matką? Tak, czasem żałuję, że wzięłam na siebie zadanie, którego nie powinnam.

K. R. D.

Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama