On elegancki, wymuskany robi karierę, zarabia kasę. Ona – zmęczona, zaniedbana kura domowa – dba o niego i dzieci… To nie jest streszczenie telenoweli, to jest moje życie!

Reklama

Jeszcze do niedawna, czyli zanim mój mąż dostał pracę w dużej korporacji, mogłam uznać swoje małżeństwo za bardzo udane. Karol był czułym, kochającym mężem, troszczył się o dom i dzieci. Teraz koncentruje się już tylko na zarabianiu pieniędzy i na swoich potrzebach…

Mąż zaproponował, bym została w domu

Moja kariera zawodowa zakończyła się po drugiej ciąży. Nie planowałam tego, tak wyszło. Pamiętam, że zaraz po urlopie macierzyńskim na młodszą córkę zamierzałam wrócić do pracy. Traf chciał, iż właśnie wtedy Karol dostał tę nową posadę: odpowiedzialną, absorbującą, no i świetnie płatną.

Ja od obrony pracy licencjackiej byłam sekretarką w biurze rachunkowym i zarabiałam naprawdę niewiele. Kiedy więc mąż zaproponował, abym zrezygnowała ze swojej niby kariery (tak ją nazwał) na rzecz domu i dzieci – zgodziłam się z radością.

Moim żywiołem jest dom, jego – praca

Odtąd dni mijały mi w rytmie gotowania, prania, sprzątania, zakupów i spacerów z dziećmi. Czasu dla siebie właściwie nie miewałam. Po całym dniu, kiedy mąż wracał z pracy i przez chwilę bawił się z dziewczynkami, ja prędko przygotowywałam dla niego kolację. Potem codzienny rytuał kąpieli i czytania książek przed zaśnięciem.

Zobacz także

Trochę luzu miałam dopiero grubo po dwudziestej, a i to rzadko, bo czekały jeszcze na mnie sterty rzeczy do uprasowania. Czasem, gdy wreszcie odstawiałam żelazko i siadałam, żeby spokojnie napić się herbaty i poczytać książkę lub obejrzeć jakiś film, zasypiałam już po kilku minutach.

Uwagę Karola w prawie stu procentach pochłaniała nowa praca, a przychodził do domu o wiele później niż poprzednio. Nawet w weekendy ciągle wyjeżdżał – na szkolenia lub spotkania integracyjne. Z początku nie komentowałam tego, wiedząc, że musi się wdrożyć zarówno w swoje obowiązki, jak i lepiej poznać z innymi pracownikami firmy. Jednak minął rok, a sytuacja niewiele się zmieniła. Kiedy nieśmiało przebąkiwałam, że mógłby więcej czasu poświęcać rodzinie, irytował się i mówił: – Wielu moich kolegów tylko marzy o takiej posadzie. Poprzednio utyskiwałaś, że ledwo nam starcza na spłatę kredytu i bieżące zakupy. Więc teraz nie narzekaj.

– No ale prawie wcale nie ma cię w domu. Dzieci za chwilę zapomną, jak wyglądasz... To nie jest normalne – tłumaczyłam.

– Mylisz się, moja droga – ucinał krótko i z poczuciem wyższości. – To właśnie jest rzeczywistość. Tak wygląda prawdziwe życie.

Czy Karol widzi we mnie kobietę?

Zaczęłam się mocno niepokoić, bo była też i inna strona tego medalu. Od dłuższego czasu nie mogłam zdobyć się na odwagę, by powiedzieć mężowi o tym, że ja też czuję się zaniedbywana. Coraz częściej zastanawiałam się, czy Karol w ogóle jeszcze myśli o mnie – nie tylko jako o matce swoich dzieci i gospodyni domowej, lecz jak o kobiecie.

Nasze noce w niczym nie przypominały już tych z początku małżeństwa. On wciąż zmęczony i śpiący, ja podobnie, a na dodatek… zawstydzona swoim wyglądem. Cóż, miałam za sobą dwie ciąże i dwa trudne porody. Poza tym długie karmienie piersią, nieprzespane noce i posiłki zjadane w pośpiechu też zostawiły ślad (niejeden!) na moim ciele. Już nie byłam tamtą szczupłą, zgrabną dziewczyną, w której Karol się zakochał…

Nie potrafiłam zaakceptować siebie w takim nowym, delikatnie mówiąc, dojrzałym wydaniu. A mąż wcale mi nie pomagał. Przeciwnie, coraz częściej miałam wrażenie, że staję się dla niego niewidzialna. Ot, kolejny mebel w eleganckim mieszkaniu.

Czy cierpiałam z tego powodu? Owszem, ale tylko wtedy, gdy miałam czas na rozmyślania. A to zdarzało się rzadko, bo ja wszystko robiłam w pośpiechu – szybko jadłam, karmiąc jednocześnie Anię i pilnując, czy starsza, Irka, nie wyrzuca jedzenia za szafkę. W pośpiechu myłam się, ubierałam, robiłam makijaż. Zresztą ostatnio tego całkiem zaniechałam, bo zwykle nie było po co ani dla kogo się upiększać – moimi „wyjściami” były przecież najwyżej spacery z dziećmi i wyprawy po zakupy.

Może Karol ma rację?

Wstyd się przyznać, lecz niezbyt często spoglądałam w lustro. Toteż w duchu niejako przyznawałam Karolowi rację, że ma powody, by jego pożądanie wygasło. Czasem czułam też bunt i złość, widząc, jak moje szczęście rozpada się, a młodość powoli odchodzi.

Płakałam cicho w poduszkę, żeby nie obudzić męża, a nazajutrz budziłam się z zapuchniętymi oczami i wyrzutami sumienia, że wymyślam sobie jakieś żale, podczas gdy powinnam być wdzięczna losowi. Miałam w końcu dwójkę ślicznych, zdrowych dzieci, męża, który ciężko pracował, aby naszej rodzinie niczego nie brakowało. A jednak kiedy odwiedzały mnie znajome albo gdy z rzadka wychodziliśmy gdzieś z Karolem, czułam się jak kopciuszek wśród księżniczek. I nie tylko tak się czułam. Różnicę widać było wyraźnie. Karol też to dostrzegł.

Jestem jak Kopciuszek

Dawniej nigdy nie krytykował tego, jak się ubieram. Ale po pewnej imprezie firmowej, na którą mnie też zabrał, zaczął jednak robić wyraźne aluzje do mojej fryzury czy stroju.

– Ta twoja sukienka jest jakaś taka przedpotopowa – wyrokował niczym znawca mody.

Niedługo potem usłyszałam: – Wyglądasz jak pudel.

Zabolało mnie to bardzo, bo cieszyłam się, że udało mi się wreszcie pójść do fryzjera.

– Sądziłam, że właśnie falujące włosy bardziej ci się spodobają… – powiedziałam z goryczą.

Pokręcił tylko głową.

Innego razu zaczął robić przytyki do mojej figury. Było to zaraz po jego powrocie z wyjazdu służbowego zorganizowanego w hotelu w Mikołajkach. Wiem, że pojechało kilka osób z jego biura, w tym dwie atrakcyjne kobiety. Mieli na pewno trochę czasu, żeby posiedzieć przy basenie. I wtedy mój mąż najwyraźniej napatrzył się na szczupłe ciała koleżanek…

– Mogłabyś się zapisać na siłownię czy basen – mruknął po powrocie, obserwując, jak chyłkiem przebieram się w koszulę nocną. – W końcu mamy na to pieniądze, a ty siedzisz w domu.

Powiedział, że jestem opiekunką dzieci!

– Dobre sobie! – poniosły mnie nerwy. – Usiąść to ja akurat nie mam kiedy – zaczęłam płaczliwie, ale mój mąż z powrotem wpatrzył się w ekran laptopa. Nie zależy mu na mnie – pomyślałam wtedy, lecz czara goryczy wylała się kilka dni później.

Pierwszy raz od niepamiętnych czasów wybraliśmy się razem do centrum handlowego. W pewnej chwili mąż został przy stoisku z kawą i herbatą, ja odeszłam do innej alejki. Widziałam go z daleka, on mnie nie.

Nagle podeszła do niego jakaś młoda kobieta z córeczką. Widać było, że ona i Karol się znają, bo roześmiali się oboje i zaczęli rozmawiać. Kobieta była ubrana w obcisłe dżinsy i top w kolorze turkusowym, podkreślający jej opaleniznę. Dziewczynka – mała kopia mamy – miała na sobie turkusową sukieneczkę. Wyglądały uroczo, jak z reklamy.

Szłam wolno w ich kierunku. Byłam już na tyle blisko, że dotarła do mnie ich rozmowa.

– Sam jesteś? – spytała ona.

– Jestem z opiekunką do dzieci. Żona została w domu – odparł on, rozglądając się nerwowo.

Nie zobaczył mnie, bo umknęłam za paletę z sokami. Wyszłam zza niej dopiero, gdy tamta kobieta odeszła. Kiedy byliśmy na parkingu, z daleka pomachała Karolowi. Udałam, że nic nie widzę. Zdruzgotana człapałam obok mojego przystojnego męża. Boże, on się mnie wstydzi!

Tego wieczoru zebrałam się na odwagę i po kąpieli uważnie obejrzałam się nago w lustrze. Ocena wypadła źle. Odstający brzuch, uda z cellulitem, piersi z rozstępami, pośladki też...

„A właśnie że zadbam o siebie” – pomyślałam, ocierając łzy. Zapiszę się na basen, schudnę, kupię modne ciuchy. Znów będę atrakcyjną kobietą! Chcę się zmienić nie tylko dla Karola. Chcę lubić samą siebie. A jeśli ja będę szczęśliwa, moja rodzina na tym zyska. Prawda?

Zobacz także:

Reklama
  • Prawdziwe historie: nie mam męża, ale nadal mam rodzinę
  • Prawdziwe historie: on jest od ciebie dużo młodszy
  • Prawdziwe historie: wybrałam męża, straciłam dziecko
Reklama
Reklama
Reklama