Reklama

Po trwającej prawie cały dzień konferencji byłam znużona i głodna. Marzyłam jedynie o prysznicu, ciepłej kolacji i wygodnym łóżku. Na szczęście hotelowa restauracja była jeszcze czynna. Nie zastanawiałam się długo. Prysznic poczeka. Zamówiłam mocno spóźniony obiad, zadowolona, że jeszcze w ogóle mieli coś ciepłego do jedzenia.

Reklama

Zmęczenie zmęczeniem, ale… przystojny blondyn siedzący przy stoliku nieopodal od razu zwrócił moją uwagę. Zerknęłam na niego raz i drugi, jakby mój wzrok był na sznurku, za który pociągał ten facet.

Uśmiechałam się za każdym razem, gdy nasze spojrzenia się spotykały

Można było odnieść wrażenie, że flirtuję – i może flirtowałam – ale nie mogłam się powstrzymać. Usta same mi się śmiały do tego przystojniaka. Niespecjalnie się zdziwiłam, kiedy podszedł do mojego stolika i zapytał, czy może się przysiąść. Tak po prostu. A jak tak po prostu siknęłam głową i się uśmiechnęłam.

Zaczęliśmy rozmawiać. Swobodnie bez typowego na początku znajomości skrępowania. Flirtowaliśmy, żartowaliśmy, opowiadaliśmy o sobie. Okazało się, że Marcel przyjechał na chrzciny córki swojego przyjaciela ze studiów, a ten po znajomości załatwił mu tańszy nocleg w hotelu.

Zjedliśmy kolację razem. Śniadanie i obiad nazajutrz także. Nie, nie poszliśmy do łóżka, jeszcze wtedy nie, ale było oczywiste, że ciągnie nas do siebie – fizycznie, psychicznie, intelektualnie i pod każdym innym względem. Na szczęście nie dzieliło nas wiele kilometrów, bo mieszkaliśmy w sąsiednich miejscowościach, więc śmiało mogliśmy kontynuować znajomość.

– I pomyśleć, że musiałem przyjechać aż tutaj, żeby cię spotkać – szepnął, całując mnie na pożegnanie w policzek.
– Ścieżki losu bywają kręte… – odparłam i cmoknęłam go usta, po czym wskoczyłam do pociągu, a on został zdumiony na peronie.

Śmiałam się i machałam przez okno, dopóki Marcel nie zniknął mi z oczu.

Już po trzech miesiącach zamieszkaliśmy razem w wynajmowanej kawalerce

Dobrze nam było ze sobą, więc kiedy Marcel po pół roku testu „wspólnego mieszkanie” się oświadczył, z radością i bez wahania przyjęłam pierścionek. Zaczęliśmy planować ślub i wesele oraz rozglądaliśmy się za większym lokum. Wszystko układało się niemal bajkowo.

Aż się spieprzyło. Do mojego działu doszła nowa pracownica. Nie wiem, czy to była intuicja, czy uprzedzenie, ale nie polubiłam jej. Dzieliłyśmy to samo imię i nazwisko – tyle że ona miała dwa, bo drugi człon był po mężu. Niemniej nazywała się niemal dokładnie tak samo jak ja, może dlatego wydawała mi się fałszywa i nieszczera.

Miałam wrażenie, jakbym przeglądała się w krzywym zwierciadle. Nie znosiłam jej figlarnego trzepotania rzęsami, wydekoltowanych bluzek i irytującego szczebiotu. Tak, szczebiotała. I zwracano się do niej per Madzia, jak do dziewczynki. Ja byłam Leną.

Niestety, wbrew moim uprzedzeniom okazała się dobrym pracownikiem, więc oficjalnie nie miałam się do czego przyczepić. Toteż gdy szef wysłał nas razem w delegację do Gdyni, nie spodziewałam się większych kłopotów, może poza migreną spowodowaną jej nieustannym świergotaniem i chichotaniem. Rozmowy z klientem przebiegały w miłej i owocnej atmosferze.

Sfinalizowanie umowy uczciliśmy uroczystą kolacją

Gorzej, że w trakcie świętowania Madzia ewidentnie przesadziła z alkoholem, a potem na domiar złego wylądowała w pokoju naszego kontrahenta. Na całą noc. Nie miałam o niej dobrego zdania, ale mimo wszystko byłam zaskoczona.

Oszalałaś? Przecież masz męża – przypomniałam jej, gdy rano się pakowałyśmy.
– Nie twoja sprawa – warknęła, wychodząc z roli słodkiej szczebiotki. – Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. I lepiej, żeby nikt w firmie się nie dowiedział, bo od razu będę wiedziała, kto się wygadał – spojrzała na mnie ostrzegawczo.

Czy ta głupia franca mi groziła? Normalnie szczyt bezczelności!

Wracałyśmy w minorowych nastrojach.

Ja czułam niesmak, a Madzia… miała kaca

I chyba stracha, ponieważ wciąż zerkała na mnie wrogo i podejrzliwie. Jakbym to ja zrobiła coś złego!

– Jak było? – zapytał Marcel, kiedy wieczorem dotarłam do domu.

Na przekór durnym groźbom Madzi opowiedziałam mu o wyczynach koleżanki. Chwilę przypatrywał mi się uważnie.

– Co tak patrzysz? Miałam pilnować jej cnoty? Nawet jej nie lubię!
– Podobno to, co w delegacji, to się nie liczy… – odniosłam wrażenie, że chce coś jeszcze dodać albo o coś zapytać, ale czeka, aż sama mu powiem.

Niby co? Nie znałam intymnych szczegółów. Świecy im nie trzymałam. Wzruszyłam ramionami.

– Jestem zmęczona. Wezmę prysznic i chyba pójdę się położyć…
– Jak chcesz – i znowu to pytające spojrzenie, i dziwne zawahanie w głosie.

Przez następne dwa miesiące sporo pracowałam, brałam nadgodziny i dużo wyjeżdżałam. Potrzebowaliśmy pieniędzy na wesele. Starałam się więc, jak mogłam, ale czasem czułam pozostawiona sama ze wszystkim… Z organizacją ślubu, wesela i szukaniem nowego mieszkania. Jakby tylko mnie zależało.

Marcel powtarzał w kółko: rób, jak uważasz

Czyżby zaczął żałować oświadczyn i chciał się wycofać? A może tylko dopadła go przedślubna trema? Dobrze, że przynajmniej w pracy miałam spokój z Madzią i jej nieproszonymi radami odnośnie mojego ślubu. Od czasu wspólnej podróży do Gdyni starała się mnie unikać.

Ostatnio w ogóle była jakaś smętna i osowiała. Nie obchodziło mnie, w jakie kłopoty się wpakowała, bo miałam własne zmartwienia, ale nie dało się nie zauważyć, że coś jest nie tak. Choćby po tym, że przestała szczebiotać. Bomba wybuchła w niedzielę wieczorem. I to u mnie w mieszkaniu!

– Wyjaśnisz mi, co to jest?! – Marcel rzucił na stół kopertę, z której wypadła odręcznie napisana kartka.

Brakowało podpisu, a pisma nie rozpoznałam. Jednak na kopercie widniały moje imię, nazwisko oraz adres.

– Otwierasz moje listy? – byłam w niemiły sposób zaskoczona.
– To naprawdę teraz najmniejszy problem. Przeczytaj! – warknął.
– „Zostaw w spokoju mojego męża, zdziro!” – odczytałam na głos. – Nie rozumiem… To do mnie?
– To ja nie rozumiem! Możesz mi powiedzieć, o co tu chodzi?!

Roześmiałam się.

Podejrzenia i aluzje Marcela były tak absurdalne, że nie mogłam inaczej zareagować

– Bawi cię to? – wrzasnął.
– A co mam płakać? To jakiś paskudny kawał. Albo pomyłka…
– Nie kłam! To było w naszej skrzynce na listy. I jest zaadresowane do ciebie. Wzruszyłam ramionami.
– Nie mam powodu, żeby kłamać – ziewnęłam. – Muszę wcześniej położyć się spać, rano jadę do Torunia.
– Magda… – Marcel zawahał się na moment, ale dokończył. – Powiedz mi, proszę, czy… czy ty mnie zdradzasz? – popatrzył na mnie z napięciem.

Zdenerwowałam się. Bardziej jego reakcją na ten durny anonim niż samym anonimem.

Ty pytasz poważnie? A może to ty masz żonę, o której mi nie powiedziałeś? I to ona każe mi się od ciebie odpieprzyć?
– Zwariowałaś?!
– A ty jesteś normalny?! Pobieramy się za trzy miesiące! Zapomniałeś?!

Zapadła chwila ciszy. Dość długa. Wreszcie ciche:

– W porządku, kochanie… – podszedł i mnie przytulił. – Przepraszam.

Kolejne dni spędziłam w Toruniu, a kiedy wróciłam do domu, Marcel przywitał mnie kamienną twarzą i słowami:

– Znalazłem to dzisiaj rano w skrzynce. – podał mi pomiętą kopertę.
– Boże, znowu jakiś anonim? – westchnęłam ciężko. – Co tym razem?

Padnięta po podróży nie miałam siły tłumaczyć się z czegoś, czego nie zrobiłam.

„Jeśli nie odczepisz się od mojego męża, suko, to w firmie dowiedzą się, co robisz na delegacjach” – przebiegłam treść listu.

– Lena, możesz mi to jakoś wyjaśnić?
– Niby jak? Nie mam pojęcia, o co chodzi. Naprawdę nie wiem, dlaczego ktoś wysyła te anonimy akurat do mnie.
– Jesteś pewna? – Marcel przyglądał mi się z taką miną, że poczułam się brudna.

Nie ufał mi, podejrzewał o romans. Czemu?

Bo poznaliśmy się, gdy byłam na delegacji? Bo z nim flirtowałam od pierwszej niemal chwili? Bo go pocałowałam na peronie? I dlatego sądzi, że robię tak z każdym? Na każdej delegacji? Rozumiem zazdrość, ale on może?! Czy on mnie kompletnie nie zna, czy to ja nie widziałam, jakim człowiekiem jest mój własny narzeczony?

Mój facet powinien mnie wspierać, być po mojej stronie, wierzyć mi, choćby nie wiem co, póki nie będzie miał w rękach niepodważalnych dowodów mojej winy. A on miał tylko anonimy.

Tak, jestem pewna, że się nie puszczam, draniu – wycedziłam.

Kolejny anonim przyszedł kilka dni później, a potem następny. Z Marcelem kłóciliśmy się coraz częściej. Zachowywał się coraz okrutniej, bardziej paranoicznie, sugerując rzeczy, jakich nie powinien. Nawet w złości.

– Jak możesz być taki podły? – wykrzyczałam.
– Ja? To ty masz coś na sumieniu! Gdybyś mnie nie zdradzała, te kartki by nie przychodziły!
– Ale ja cię nie zdradzam! Jak mam ci to udowodnić?
– Nie wiem. Za to wiem, co się dzieje na delegacjach! Wiem, jak mnie poderwałaś!

Poczułam, jak na raz ogarnia mnie lodowaty spokój

– Naprawdę? A może sądzisz po sobie, co? Może to ty mnie zdradzasz i dlatego uważasz, że ja mogłabym zrobić to samo. Wynoś się. Ślubu nie będzie. Nie wyjdę za kogoś, kto mnie nie szanuje, kto wierzy anonimom zamiast mojemu słowu!

Marcel wyszedł, trzaskając drzwiami, a ja przepłakałam cały dzień. Gdy wieczorem rozległ się dzwonek, nie zważając, że opuchnięta od płaczu wyglądam strasznie, pobiegłam otworzyć.

– Marcel? – szepnęłam z nadzieją.

Ale za drzwiami ujrzałam obcą kobietę.

– Ty suko! – syknęła z nienawiścią. – Nie dość, że sypiasz z moim mężem, to jeszcze śmiesz go szantażować? Nie daruję ci, szmato! Za swoje się wyskrob albo sama wychowuj swojego bękarta, nie waż się w to mieszać mojego męża!

Patrzyłam na nią jak na niespełna rozumu. Miałam totalny mętlik w głowie.

– To pani wysyła mi te durne anonimy? – udało mi wykrztusić.
– Tak, ja! I na tym nie koniec. Ostrzegałam cię, ale dalej go nagabywałaś.
– Ja? Widziała mnie pani?
– Nie zgrywaj idiotki! Twoje SMS-y widziałam. Wciąż je ślesz, żądasz kasy, pomocy, grozisz, że inaczej powiesz żonie. No to już wiem! Tak załatwiacie kontrakty? Uwodząc klientów? To powinniście mieć jakiś fundusz w razie wpadek. Nie chciałam robić afery, wywlekać tego publicznie, bo nie ma się czym chwalić, ale skoro jesteś taka głupia, pożałujesz! Wszyscy się dowiedzą, jaka z ciebie zdzira!

Wściekła żona nie rzucała słów na wiatr

Nazajutrz przyszła do mnie do pracy i narobiła afery na cały biurowiec. Najadłam się wstydu na całe życie, chociaż to nie o mnie chodziło. W skrócie historia wyglądała tak.

Upojna noc na delegacji w Gdyni skończyła się dla Madzi niechcianą ciążą. Wpadła w panikę i uznała, że najlepiej będzie dyskretnie usunąć problem, ale potrzebowała kasy: na podróż aborcyjną i sam zabieg. Gdyby wzięła pieniądze ze wspólnego konta, mąż mógłby się czegoś domyślić.

Dlatego nagabywała swojego jednorazowego kochanka o kasę i pomoc. Ten się nie poczuwał, bo nawet nie miał pewności, czy dziecko jest jego, i trudno mu się dziwić, ale Madzia nalegała, posuwając się do szantażu. W końcu żona przechwyciła tajną SMS-ową korespondencję i wzięła sprawę we własne ręce. Tyle że się pomyliła.

Od męża wydobyła imię i nazwisko kochanki oraz nazwę firmy, gdzie zdzira pracuje. Problem w tym, że przyciśnięty do muru małżonek, przypadkiem, a może celowo, podał tylko pierwszy człon nazwiska, więc obrała ze cel mnie Magdalenę Nowak, a nie Magdalenę Nowak-Przybysz, czyli Madzię.

Wcale nie było tak łatwo udowodnić, że nie jestem w ciąży i nie miałam żadnego romansu. Czemu? Bo po oczach tego nie widać, a Madzia wszystkiego się wyparła. Normalnie zaniemówiłam.

Jak mogła być aż tak podła?

Zdradziecki małżonek nie odbierał telefonu, żona się piekliła, dowodów w postaci zdjęć czy czegoś oczywistego brakowało, współpracownicy słuchali z czerwonymi od ciekawości uszami, a ja czułam się, jakbym stała pod pręgierzem! Pomoc przyszła z najmniej oczekiwanej strony.

Mój szef, którego miałam za niewrażliwego gbura, nastawionego wyłącznie na wyciskanie z nas wyśrubowanych celów, pojawił się nagle u mojego boku niczym rycerz w granatowej zbroi z Wólczanki. Objął mnie opiekuńczo ramieniem i poprowadził do swojego gabinetu. W drzwiach obrócił się i wskazał palcem najpierw na Madzię, potem na rozjuszoną żonę klienta.

– Pani i pani – powiedział lodowato – również proszę z nami. Musimy chyba sobie wyjaśnić to i owo.

W gabinecie usadził mnie na fotelu i podał mi szklankę wody. Pozostałym paniom wskazał kanapę pod oknem.

– Zatem czego pani oczekuje? – zwrócił się do żony klienta, wciąż tym samym surowym tonem, który podziałał na nią lepiej niż kubeł zimnej wody. – Prawdy? Nielegalnej aborcji, za którą my mamy zapłacić? Zwolnienia kobiety w ciąży, co będzie również wbrew przepisom prawa pracy? Czego dokładnie?

Kobieta lekko się zmieszała, ale szybko odzyskała rezon i twardo odparła:

– Chcę prawdy, przeprosin i ukarania tej, która uwiodła mi męża.
Zakładam, że pani już we własnym zakresie ukarze niewiernego małżonka?
– Pan sobie ze mnie kpi?
– Gdzieżbym śmiał.
– To ja tu jestem ofiarą, przypominam! Ja i mój mąż, cała nasza rodzina. To my padliśmy ofiarą szantażu…
– Aby szantaż był skuteczny, trzeba mieć coś na sumieniu…
– Wypraszam sobie! Czemu pan mi to robi? Przecież to ona… one… – kobieta wybuchła nagle płaczem.
– Przepraszam. Ma pani rację, najbardziej kluczowe jest odkrycie prawdy, by nie ucierpiały osoby postronne.

Nie bardzo rozumiałam sens tej dziwnej wymiany zdań. Wyglądało to tak, jakby szef grał na zwłokę. I rzeczywiście tak było. Bo nagle drzwi gabinetu się uchyliły. Do środka wsunęła się sekretarka szefa i bez słowa położyła na blacie biurka reklamówkę z logo pobliskiej apteki, po czym od razu się wycofała.

– Á propos prawdy… w kwadrans możemy wyjaśnić to całe zamieszanie – szef wyjął z siatki dwa pudełka. – To są testy ciążowe… – zaczął.

Madzia zerwała się z kanapy jak oparzona i zaczęła krzyczeć

– Nie zrobię go! Nikt mnie do tego nie zmusi. Nie może pan…
– A zatem to ty! – zazdrosna żona też się uniosła ciałem i głosem.
– Nie ja! – zaprotestowała.
– Niechęć do wykonania testu to jedynie poszlaka – zauważył spokojnie szef. – Ale znajdą się twarde dowody. W gdyńskim hotelu, gdzie doszło do zdarzenia, jest monitoring. Już prosiłem o udostępnienie nagrań, by sprawdzić, kto z kim pamiętnej nocy poszedł do pokoju. Jeśli będzie wymagana zgoda policji, na pewno o nią wystąpię. Skoro w grę wchodzi szantaż…

Madzia zastygła z otwartymi ustami, a potem blada i roztrzęsiona osunęła się na kanapę niczym podcięty kwiat. Nie wiem, czy szef blefował z tym monitoringiem – całkiem możliwe – w każdym razie ta taktyka podziałała, ponieważ Madzia w końcu pękła i przyznała się.

Madzia nie została zwolniona, bo była w ciąży, za to dostała naganę z wpisaniem do akt i wysłano ją na urlop zdrowotny. Mąż Madzi złożył pozew o rozwód, a ona będzie musiała sądownie wystąpić u ustalenie ojcostwa, jeśli chce dostać alimenty od kochanka. Czy małżeństwo tego pana przetrwa, nie wiem, i guzik mnie to obchodzi.

Madzi mi nie żal ani trochę, prędzej jej dziecka. Co do mnie szef zaproponował mi przeniesienie do innego działu i na osłodę obiecał załatwić podwyżkę.

– Wiem, że to niesprawiedliwe… – zaczął się tłumaczyć, ale mu przerwałam.
– Tak, tu już zawsze będę zamieszana w skandal. Nieważne, że nie zawiniłam i tak będę kojarzona z gdyńską aferą…

Szef popatrzył na mnie z ojcowską niemal troską. Mężczyzna, z którym łączyła mnie tylko praca, okazał mi więcej wsparcia i zaufania niż mój niedoszły mąż. O tym zresztą też pomyślał.

– Przykro mi z powodu pani ślubu. Jeśli da się jeszcze coś zrobić, jeśli potrzebuje pani orędownika, świadka, mogę porozmawiać z pani narzeczonym…
– Dziękuję, ale nie trzeba. Ślubu nie będzie. Już go nie chcę…
– Przykro mi – powtórzył.
– Mnie również, ale może lepiej się stało. Pewne rzeczy lepiej przetestować zawczasu – odparłam.

Nie powiedziałam Marcelowi, kto stał za tymi anonimami i nie zamierzam mówić. Niech sobie myśli, co chce. Nie zależy mi na udowadnianiu mu swojej racji i niewinności. Doszłam do wniosku, że skoro mi nie uwierzył i z góry założył, że jestem winna, to nasze małżeństwo nie byłoby udane. A nie chciałam, żeby mnie nachodził, kajał się, przepraszał, namawiał, żebyśmy spróbowali jeszcze raz. Co pękło, całe nie będzie. Może i da się skleić, ale rysa pozostanie na zawsze.

Magdalena, lat 31

Czytaj także:

Reklama
  • „Moja 17-letnia córka wpadła. Musieliśmy zająć się wnuczką, bo młoda mama wolała imprezy i alkohol"
  • „Urodziłam dziecko z gwałtu, bo rodzice nie zgodzili się na aborcję. Gdy patrzę na twarz Adrianka, widzę mojego oprawcę"
  • „Na kolanach błagają, by oddać im dzieci. A potem one znów lądują u nas we łzach i siniakach…”
Reklama
Reklama
Reklama