„Zaszłam w ciążę z najlepszym przyjacielem męża. Do końca życia będę żyła w strachu, że się wyda”
Tylko ja widziałam w oczach chłopca te charakterystyczne złotawe plamki, które migotały w oczach Marcina. Cała reszta rodziny i przyjaciół uważała, że Adaś to skóra zdjęta z Jacka. I tak było dobrze…
- redakcja mamotoja.pl
– To niesamowite, co Marcin dla nas robi… I prawdziwy cud, że odezwał się do nas właśnie w takiej chwili, kiedy go najbardziej potrzebujemy. Nie sądzisz, że to cud? – emocjonował się mój mąż.
– Tak! – przytuliłam się do Jacka.
Odwzajemnił uścisk, a ja ukryłam się w jego ramionach.
Nie chciałam, aby zobaczył wyraz mojej twarzy
Ostatnio w naszej rodzinie wszyscy żyliśmy emocjami. Tak gwałtownymi, że wydawało mi się, iż dawne spokojne życie jakby nie należało do mnie, tylko do zupełnie innej osoby. Przez ostatnie dziesięć lat osiągnęliśmy z mężem małą stabilizację, która jednak okazała się bardzo krucha…
Kiedy poznałam Jacka, w pierwszej chwili nie zrobił na mnie większego wrażenia. Szczupły i niewysoki – sprawiał, że głupio czułam się przy nim na obcasach, które przecież kochałam nosić. Ale mimo to szybko odkryłam ze zdumieniem, że… szukam jego towarzystwa.
Mój nowy kolega z pracy ujął mnie bowiem swoim szarmanckim sposobem bycia. Pamiętam jak już pierwszego dnia poszedł do sklepu po coś na śniadanie, przyniósł mi jogurt i postawił go na moim biurku, uśmiechając się przy tym serdecznie.
– Mam nadzieję, że lubisz ten smak – powiedział, a ja spojrzałam na niego zaskoczona, bo trafił po prostu w dziesiątkę.
– Cappuccino, mój ulubiony! – przyznałam.
Nie znosiłam owocowych jogurtów, a te naturalne jadłam tylko w domu, z dodatkiem miodu, zbożowych płatków i orzechów.
– Tak mi się wydawało – uśmiechnął się. – Wywnioskowałem to z miny, jaką robisz, gdy pijesz kawę.
A więc mnie obserwował…
– Jaką mam wtedy minę? – zapytałam zadziornie.
– Wniebowziętą! – podsumował znowu bardzo trafnie.
Nie miałam zamiaru zakochać się w Jacku
Zupełnie nie był w moim typie. A jednak to się stało, bo, chociaż w niczym nie przypominał maczo, to jakimś cudem czułam się przy nim bezpiecznie. Nowina, że jesteśmy parą, szybko obiegła biuro, ale na szczęście koledzy i koleżanki zareagowali na nią z sympatią.
Nasze rodziny także się polubiły. Patrząc na rodziców Jacka, zrozumiałam, dlaczego on jest taki pewny siebie mimo filigranowej postaci. Rodzice byli dla niego wsparciem w każdej sytuacji. Był tak zwanym „późnym dzieckiem”, jego ojcu wiekowo bliżej było do mojego dziadka niż do taty. Jacek przyszedł na świat, kiedy już stracili nadzieję na dziecko.
Kiedy się pojawił, zakochali się w nim bez pamięci, na szczęście miłością mądrą, bo nie bezkrytyczną. Dlatego Jacek nie stał się zapatrzonym w siebie zarozumialcem, ale facetem, który potrafi kochać, bo sam tego zaznał.
Było mi z nim naprawdę dobrze, chociaż przyznaję, że rzeczywiście czasami brakowało mi tego, aby się wtulić w swojego faceta. W naszym związku to ja bardziej mogłam przytulić Jacka do mojego sporego biustu niż on mnie do swojej wątłej piersi. I trochę się nawet tego obawiałam, że jeśli z wiekiem przytyję, jak to mają w zwyczaju kobiety w mojej rodzinie, to mogę z mężem wyglądać nieco śmiesznie.
Ale to nie był powód do rozstania. Ani do zdrady...
A jednak ta ostatnia stała się faktem… Wiele razy zadawałam sobie pytanie, dlaczego to zrobiłam i odpowiedź jest zawsze jedna – nie wiem. Rozumiem, że poszłabym do łóżka z innym facetem już jako znudzona mężatka.
Albo żeby uwiódł mnie jakiś donżuan, znający milion sztuczek na podryw. Nic z tych rzeczy…
Przespałam się z przyjacielem Jacka, Marcinem. Chodzili razem do podstawówki. Połączyło ich to, że obaj byli najmniejsi w klasie, ale nie zamierzali być popychadłami. Stworzyli duet, który radził sobie nawet z największymi łobuzami. Byli zwinni i sprytni, więc bardzo szybko zaczęli cieszyć się autorytetem wśród kolegów.
Trzymali się razem aż do połowy podstawówki, kiedy to Marcin wyjechał ze swoją rodziną do Niemiec. Podobno Jacek szalenie przeżył stratę przyjaciela. Tym bardziej, że ojciec Marcina wymyślił sobie, że jego syn musi bardzo szybko wejść w środowisko niemieckich dzieci, aby nie czuć się w tamtym kraju emigrantem.
Dlatego nie tylko zmienił całej rodzinie nazwisko, ale zarządził także, aby nawet w domu mówili tylko po niemiecku i kazał synowi… zerwać kontakt ze wszystkimi dawnymi kolegami. Także z Jackiem.
Nawet nie umiem sobie wyobrazić, jak Marcin musiał się wtedy czuć.
Nagle, jako dwunastoletni chłopiec, został zupełnie sam
Musiał nauczyć się porozumiewać w innym języku, a także zdobyć nowych kolegów. Nie miał się nawet komu zwierzyć ze swoich lęków i obaw, bo przecież stracił najlepszego przyjaciela, który zresztą także cierpiał, tutaj, w kraju.
Jacek opowiedział mi kiedyś, że milczenie Marcina było dla niego jak cios w samo serce. Nie spodziewał się jego wyjazdu, długo nie potrafił zrozumieć, co to znaczy „na zawsze”, bo nie mieściło mu się w głowie, że Marcin po prostu już nigdy nie wróci. A gdy w ogóle stracił z nim kontakt, zwyczajnie wpadł w depresję…
– Oczywiście, nikt tego wtedy tak nie nazywał ani mnie nie leczył. Ale rodzice i nauczyciele zauważyli, że zrobiłem się milczący i apatyczny. Przez wiele tygodni prawie nic nie jadłem, więc stałem się jeszcze drobniejszy. O dziwo, nikt w szkole mi nie dokuczał, jakby nawet dzieciaki rozumiały, że przeżywam coś w rodzaju żałoby. Dla mnie było tak, jakby Marcin nagle umarł.
Kiedy Jacek opowiadał mi o tych przeżyciach, po wielu przecież latach, jego twarz nadal ściągał ból. Rozumiałam więc, że rana w jego sercu mimo upływu czasu wcale się nie zagoiła. Ona była zaledwie zaleczona.
Kiedy obaj z Marcinem dorośli, nie od razu nawiązali ze sobą kontakt.
Obaj mieli przecież w głowach jakąś blokadę
Pomógł im przypadek… Pewnego dnia, dwa lata po naszym ślubie, mój ukochany pojechał w delegację do Berlina i tam, na ulicy nagle zobaczył Marcina. Mówił mi potem, że obaj poznali się w sekundę, chociaż od ich rozstania minęło dwadzieścia lat. A potem… padli sobie w ramiona.
Jacek wrócił do domu jak na haju. Nie potrafił o niczym innym opowiadać, tylko o tym, że odzyskał przyjaciela.
– Musisz go poznać! – powtarzał jak katarynka. – Niedługo przyjedzie do kraju. Co prawda na krótko i służbowo, ale zaprosiłem go do nas, a on obiecał, że na pewno nas odwiedzi.
I faktycznie, trzy miesiące później Marcin do nas przyjechał. Wyglądem nie przypominał już chłopca, o którym opowiadał mi Jacek (chyba ostro trenował na siłowni), ale gdy go poznałam zrozumiałam, dlaczego kiedyś połączyła go z moim mężem taka silna więź.
Charakterologicznie obaj byli jak bracia bliźniacy, wręcz identyczni. To samo ich śmieszyło, to samo denerwowało i wyprowadzało z równowagi. Nic dziwnego więc, że od razu poczułam się w towarzystwie Marcina znakomicie.
Odwiedziny Marcina upłynęły w sympatycznej atmosferze, męska przyjaźń na nowo rozkwitła.
Widywaliśmy się z Marcinem bardzo często
On przyjeżdżał do nas, my jeździliśmy do niego. Panowie pisali do siebie setki maili i SMS-ów. Aż do tamtej fatalnej wizyty Marcina w Polsce…
Przyjechał tylko na weekend, już w piątek wieczorem. Po kolacji postanowiliśmy pójść na dyskotekę.
– No dobra, ale skoro wy postawiliście kolację, to teraz ja stawiam drinki – stwierdził Marcin.
Obaj panowie tańczyli świetnie, bawiłam się więc doskonale. Do głowy nam nie przyszło, że nie możemy iść wszyscy jednocześnie na parkiet, zostawiając drinki na stole, bo przecież jako kobieta byłam bezpieczna. Kto i po co miałby wrzucać mi do szklanki tabletkę gwałtu, skoro byłam z mężem i jego przyjacielem?
W najśmielszych przypuszczeniach nie sądziliśmy, że taka tabletka jednak znajdzie się w jednym z naszych drinków.
Tylko że wcale nie w moim, lecz… Marcina
Tak, ktoś mu ją wrzucił do szklanki. I to nie przez pomyłkę. Celowo. W pewnym momencie Marcin przeprosił nas i poszedł do łazienki. Potem wyjaśnił, że źle się poczuł, jakoś tak słabo, więc chciał sobie przemyć twarz, dla odświeżenia. Jednak nie zdążył tego zrobić, bo zemdlał przy umywalce. A kiedy stracił przytomność, został okradziony.
Widocznie ktoś ocenił, że jako obcokrajowiec, który stawia nam wszystkie drinki, pewnie ma zasobny portfel, zobaczył wszystkie karty kredytowe, kiedy Marcin płacił przy barze i postanowił się obłowić.
Dopiero potem, na policji powiedziano nam, że pigułkę gwałtu otumaniającą człowieka wrzuca się do drinków nie tylko dziewczynom, ale i facetom, których zamierza się obrabować.
Wtedy, zaniepokojeni przedłużającą się nieobecnością przyjaciela, zaczęliśmy go szukać. I zauważyliśmy jakieś zamieszanie przy toalecie.
Ktoś wyniósł Marcina, ktoś inny próbował go ocucić
Wezwano karetkę. Wiem, że to nie była moja wina ani Jacka, że tak się stało, ale mimo to było nam nieprzyjemnie. Mieliśmy wyrzuty sumienia, że Marcina spotkał w Polsce tak niemiły incydent. Źle się potem czuł przez cały weekend, bo upadając, uderzył głową w posadzkę. Nie chcieliśmy go więc puścić w podróż do domu. Wziął kilka dni urlopu i został u nas.
Wtedy to się stało… Do dzisiaj tego nie rozumiem, jakim cudem do tego doszło. Przecież kocham Jacka, w dodatku pójście do łóżka z jego najlepszym przyjacielem było strasznym świństwem. A jednak, kiedy to się już stało, zdałam sobie sprawę, że oboje dążyliśmy do tego od chwili, kiedy się poznaliśmy.
Zupełnie jakby musiało coś się dopełnić – ja byłam żoną Jacka, Jacek był najlepszym przyjacielem Marcina, Marcin został moim kochankiem – dziwny trójkąt zależności i silnych więzi.
Myślę, że w tym wszystkim ważną rolę odegrała także moja zazdrość. Zrozumiałam bowiem, że gdzieś w głębi serca byłam zazdrosna o Marcina i o jego relację z moim mężem. Chciałam w jakiś sposób ukarać Jacka za to, że nie mam go już w pełni dla siebie, zabrać mu część jego przyjaciela. Być może Marcin czuł podobnie.
Nasz akt miłosny bardziej więc przypominał jakieś zapasy…
To nie była zwykła namiętność
Po wszystkim, kiedy z nas obojga opadło napięcie, przysięgliśmy sobie, że na tym jednym razie się skończy i że nie wpłynie to na naszą przyjaźń, a Jacek nigdy się nie dowie o tym, co się stało. No cóż, przynajmniej dotrzymaliśmy tej pierwszej części zobowiązania, bo co do drugiej, to los miał wobec nas inne plany…
Jakiś czas później stwierdziłam, że spóźnia mi się okres. Nawet jeśli miałam jeszcze nadzieję, że to chwilowe i przypadkowe, to test ciążowy szybko wyprowadził mnie z błędu. Byłam w ciąży.
Ciąży, dodam, niechcianej, bo… z Marcinem! Skąd wiedziałam, że to jego dziecko? Bo kochaliśmy się spontanicznie i bez zabezpieczenia, podczas kiedy z mężem używaliśmy zawsze prezerwatywy.
Oczywiście, Jackowi nawet do głowy nie przyszło podejrzewać mnie o zdradę. Był pewny, że trafiliśmy w ten „jeden procent” prawdopodobieństwa albo prezerwatywa była uszkodzona... I zwyczajnie oszalał ze szczęścia. Od razu obdzwonił całą rodzinę i przyjaciół z dobrą nowiną, w tym także Marcina.
A potem Marcin zadzwonił do mnie
– Dziecko jest moje, czy Jacka? – zapytał wprost.
Zmroziło mnie.
– Nawet gdyby było twoje, to i tak będzie mojego męża – odparłam, po czym poprosiłam, aby się do nas przestał odzywać. – Nie usunę tej ciąży, pod warunkiem, że nie będę musiała nigdy więcej ciebie oglądać! – zaszantażowałam go.
Dlaczego to zrobiłam? Bałam się, że górę wezmą nade mną emocje i kiedyś czymś się zdradzę przed mężem. Utrzymać język za zębami, kiedy doszło tylko do jednorazowej fizycznej zdrady jest bowiem dużo łatwiej niż wtedy, gdy ta zdrada ma swoje tak poważne konsekwencje.
Marcin także musiał być zszokowany tym, co nam się przytrafiło i pewnie również nie mógł sobie poradzić ze świadomością, jaką krzywdę wyrządził Jackowi, bo… przystał na moje warunki. Uciekł, przestał się odzywać, dzwonić, odpowiadać na SMS-y i e-maile mojego męża.
Kiedy Jacek pytał go, co się dzieje, słyszał wymijające odpowiedzi, że Marcin ma dużo pracy, jest zajęty, nieuchwytny…
I tak mój mąż po raz drugi stracił swojego przyjaciela
Tym razem przeze mnie. Znowu bardzo to przeżywał, a ja musiałam obserwować jego smutek i żal. Krajało mi się serce...
Na szczęście urodził się Adaś i Jacek kompletnie stracił dla niego głowę. Syn stał się lekiem na całe zło. Tylko ja widziałam w oczach chłopca te charakterystyczne złotawe plamki, które migotały w oczach Marcina. Cała reszta rodziny i przyjaciół uważała, że Adaś to skóra zdjęta z Jacka. I tak było dobrze…
Przez te wszystkie lata nie wiedziałam za wiele o Marcinie. Dochodziły mnie jakieś słuchy, że ożenił się i urodziły mu się dwie córeczki. Nie miałam zamiaru się z nim kontaktować, a i Jacek już dawno odpuścił sobie tę przyjaźń.
Aż pewnego dnia, po dziewięciu latach od ostatniej wizyty Marcina w Polsce, nasz syn zemdlał w szkole… Początkowo wszyscy sądzili, że to tylko jednorazowy incydent. Ale kiedy omdlenie się powtórzyło, lekarz zlecił badania, które wykazały guza mózgu.
Wszystko, co się potem działo, pamiętam jak przez mgłę
Wykonano biopsję, która na szczęście wykazała, że komórki guza nie są złośliwe, wykluczono więc raka. Ale odetchnęliśmy z Jackiem tylko na moment, bowiem od razu nam powiedziano, że wprawdzie nie ma tego rodzaju niebezpieczeństwa, istnieją jednak inne.
Guza trzeba usunąć, bowiem nie tylko powoduje omdlenia, ale może rosnąć i nie wiadomo, czy wtedy nie stanie się złośliwy. Tylko że operacja będzie niezwykle trudna, bowiem guz dotyka do nerwów wzrokowych i podczas zabiegu może dojść do ich uszkodzenia.
– Nie wiem, czy się ktoś jej podejmie – lekarz był z nami szczery.
My z mężem także wahaliśmy się, czy ryzykować rozrost guza i go nie ruszać, czy jednak zdecydować się na operację.
– Jest taki specjalista w Niemczech… – usłyszeliśmy wtedy.
W Niemczech. Tam, gdzie mieszka Marcin, prawdziwy ojciec dziecka. Jacek czuł się zagubiony i byłam pewna, że nie bierze w ogóle pod uwagę telefonu do dawnego przyjaciela. A ja? Wahałam się, ale w końcu to zrobiłam.
Marcin z miejsca się przejął i zaproponował pomoc
Nie wspomniał o tym, że Adaś jest jego synem, tylko mówił o nim jako o dziecku moim i Jacka, ale doskonale przecież wiedziałam, co zmotywowało go do działania.
– Tylko nie chcę, aby mąż się domyślił, że to ja ciebie poprosiłam o pomoc. Po prostu się do nas odezwij, jakby nigdy nic – poprosiłam i Marcin tak zrobił.
Wykorzystał jako pretekst to, że jego córeczki chcą zobaczyć Polskę i przyjechał do kraju z całą rodziną. A wtedy zadzwonił do nas z pytaniem, czy chcemy się spotkać. Jacek był zaskoczony tym niespodziewanym telefonem, ale z miejsca zobaczył w nim szansę dla naszego dziecka.
Schował więc głęboko urazę, że jego dawny przyjaciel tak długo się nie odzywał, przyjął jego mętne tłumaczenia, że miał pewne kłopoty i… spotkał się z Marcinem. Już podczas pierwszej rozmowy padła ze strony Marcina propozycja pomocy, którą z wdzięcznością przyjęliśmy.
Adaś niedługo będzie operowany w Monachium
Mam szczerą nadzieję, że ta operacja się powiedzie i znam jej cenę.
Tym razem nie wyobrażam sobie bowiem, aby Marcin znowu zerwał kontakt z Jackiem, więc będę nalegała, aby go utrzymał. Będzie więc widział, jak jego syn dorasta, nazywając ojcem Jacka. A ja będę się bała, że ktoś w końcu dopatrzy się podobieństwa między nim a Adasiem. Strach będzie od tej pory wpisany w moje życie. Sama sobie to zrobiłam.
Małgorzata, lat 36
Czytaj także:
- „Marzyłam o drugim wnuku, ale nie sądziłam, że już go mam. Córka ukryła, że urodziła bliźniaki i jednego oddała do adopcji”
- „Syn mając 17 lat zaliczył >>wpadkę
- „Mój synek nie może spać, odkąd mąż zaprowadził go do trumny dziadka. Czy dziecko powinno oglądać takie rzeczy?”