Reklama

Powiedział: „Nie mogę, bardzo cię przepraszam, ale nie w tej chwili. Może nawet nigdy”. Odsunął się na widok mojej wyciągniętej ku niemu dłoni, a przecież jeszcze niedawno byliśmy sobie tak bliscy. Dodał, że mogę na niego liczyć, z pewnością uzna to dziecko, choć jeszcze niedawno nazywał go wyłącznie Maksymilianem, i będzie płacił na nie alimenty.

Reklama

– Nie rozumiem. Co się właściwie zmieniło? – wreszcie zdobyłam się na odwagę, żeby mu przerwać.

– Wszystko – Bruno potarł opuchnięte od łez oczy.

Nie byłam egoistką, zdawałam sobie sprawę, co przeżywa po śmierci syna. Mogłam sobie wyobrazić jego ból i poczucie pustki, ale dlaczego nas odtrącał i to w chwili, gdy mogliśmy wreszcie stać się rodziną? Jak twierdził, nie mógłby po tym wszystkim, co go spotkało, patrzeć, jak rozwija się w mym łonie życie i udawać, że cieszy się na ten widok.

– Zrozum, ja to wszystko już miałem. Miałem syna, którego życie śledziłem niemal od chwili poczęcia. To ja pierwszy wziąłem go w ramiona, uczyłem stawiać pierwsze kroki, liczyć i mówić, i byłem przy nim, kiedy musieliśmy odłączyć go od respiratora… Nie zdobędę się na to po raz kolejny. Nie chcę udawać, że to dziecko zastąpi mi Antoniego.

– Ależ nie musi! – desperacko próbowałam go zatrzymać.

– Będziesz tego oczekiwać – oznajmił. – Zachłyśniesz się macierzyństwem i masz do tego prawo. Zechcesz napisać nową historię naszego wspólnego życia, w której nikt nigdy nie wspomni o Antku, a na to zgodzić się nie mogę.

Nie mogłam tak po prostu przyjąć tych słów. Musiałam walczyć o nasz związek. Jakaś siła, może czysta biologia, kazała mi domagać się praw dla mnie i mojego nienarodzonego jeszcze dziecka. Wykrzyczałam więc, że powinien dać szansę Maksowi, chociaż spróbować go pokochać, bo właśnie jemu jest teraz najbardziej potrzebny… A kiedy mimo wszystko mnie odtrącił, pojechałam do jego żony i mimo cierpienia na jej twarzy, opowiedziałam jej o romansie męża. Dosadnie, ze szczegółami, jakbym chciała jednym ciosem wyrzucić go z jej życia.

Zawsze był zauroczony swoim pierworodnym

– Nie masz serca – wyszeptała.

– Nie minął nawet miesiąc od śmierci mojego syna, a ty podstawiasz mi pod nos swój brzuch?

– Wyjdź stąd! Natychmiast! – zażądał, kiedy mnie zobaczył.

Wyrzucił mnie za drzwi, mimo że błagałam o wybaczenie. Nim spojrzał na mnie po raz ostatni, krzyknął tylko, że gdyby wiedział, jaka jestem podła, nigdy nie związałby się ze mną. Nie znał mnie takiej i ja również nie zdawałam sobie sprawy z własnej determinacji.

Dotąd stale powtarzał, jak bardzo różnię się od jego żony i znanych mu wcześniej kobiet. Podziwiał mój ujmujący sposób bycia, komplementował delikatność i roztropność, dla których dawno porzuciłby żonę, gdyby nie syn.

– Za dwa lata Antek skończy szesnaście lat, wtedy lepiej mnie zrozumie. Kiedyś go poznasz i zobaczysz, jak wspaniałym jest chłopakiem. Dla niego warto tkwić w tym związku. Tylko dla niego – powtarzał zauroczony swoim jedynakiem.

Czekałam więc cierpliwie, zadowalając się jedynie kilkoma wieczorami w miesiącu i weekendami wyrwanym od czasu do czasu rodzinie. Czekałam i nie zmieniła tego nawet moja ciąża, ale po upragnionej szesnastce Antka coś we mnie pękło.

Na nic zdały się rozmowy z ukochanym. Zarzekał się, że nie chce stracić mnie i synka, ale nie potrafił powiedzieć Antkowi prawdy.

– Zrozum, wkroczył w trudny wiek. Odtrąci mnie, jeśli dowie się, że prowadzę podwójne życie, a tego bym sobie nigdy nie darował. Poczekajmy, aż zda maturę, wyjedzie na studia, wydorośleje – tłumaczył, próbując okiełznać moją złość.

Czułam jednak, że z każdą awanturą osiągam efekt odwrotny do zamierzonego. Żądania i wywierana na Brunona presja upodabniały mnie do jego roszczeniowej i agresywnej żony, więc zaczął mnie unikać, wymawiając się nadmiarem pracy, jakbym stawała się kolejną kulą u jego nogi.

Zdezorientowana i przerażona nie potrafiłam się jednak powstrzymać. Jego ukochany Antek, urodzony po trzech wcześniejszych poronieniach, siłą wyrwany śmierci, nie mógł być ważniejszy od mojego dziecka. Dlatego w czwartym miesiącu ciąży postanowiłam działać.

Pewnego dnia zaczepiłam Antka, gdy wracał do domu po meczu siatkówki. W pierwszej chwili wziął mnie za żebraczkę, ale widząc mój brzuch, nieco się uspokoił, gdy poprosiłam o rozmowę w ustronnym miejscu. Usiedliśmy w pobliskiej kawiarence, gdzie zamówił dla nas po szklance świeżo wyciskanego soku.

– Pani powinna zdrowo się odżywiać – uśmiechnął się.

„Ależ ty przypominasz tatę!” – przebiegło mi przez głowę, zanim wyznałam mu prawdę. Zbladł, zanim zdążyłam dokończyć.

– Pani kłamie – wyszeptał i dosłownie wybiegł z kawiarni.

Nie mogłam uwierzyć, że tak mnie potraktował

Nie miałam szans, żeby go dogonić, więc spokojnie uregulowałam rachunek, licząc, że wpadnę na niego po drodze. Minęłam dwie przecznice, nim usłyszałam dziwny, pusty huk i zobaczyłam pędzących w tamtym kierunku ludzi. Serce biło mi jak oszalałe, gdy podchodziłam do rozgorączkowanego tłumu.

– Proszę nie patrzeć! – krzyknęła do mnie jakaś kobieta, ale musiałam zobaczyć czy sprawdziły się moje najgorsze przeczucia.

Zdążyłam dostrzec na jezdni jego jasne włosy i zaciśniętą w pięść dłoń na tle powiększającej się brunatnej plamy, nim ktoś nie wypchnął mnie poza gromadzących się dookoła ciała ludzi. „Nie powinno cię tutaj być” – powiedział głos w mojej głowie. Usłuchałam go i pośpiesznie opuściłam miejsce wypadku.

Całe popołudnie i noc zastanawiałam się, co zrobić. W końcu zadzwoniłam do Brunona. Nie odebrał, po jakimś czasie odpisał mi tylko, że Antoni nie żyje. W pierwszej chwili rozpłakałam się, lecz gdy minął szok i wyschły łzy, uznałam jego śmierć za znak. Za przyzwolenie na nasze nowe życie. Postanowiłam przeczekać najtrudniejszy moment, wspierać ukochanego, a potem powoli zacząć wspólnie budować nowe życie.

Pokrzepiona tą myślą nie narzucałam mu się w pierwszych dniach żałoby. Nie chcąc wzbudzać niezdrowych emocji, nie pojawiłam się nawet na pogrzebie Antoniego. Wysłałam tylko kilka SMS-ów. Nie przejęłam się, gdy Bruno mi nie odpisał. Nie zaniepokoiło mnie nawet odrzucanie moich telefonów przez kolejne dwa tygodnie. Dopiero to spotkanie i słowa, jakie na nim padły, uzmysłowiły mi, że Bruno nigdy nie zostanie moim mężem.

– To dziecko zawsze będzie mi się kojarzyć ze śmiercią Antka – rzekł.

Chyba nie mógł odtrącić mnie w bardziej dosadny sposób.

Dzień po tym, jak wyrzucił mnie ze swojego domu, straciłam dziecko. Z bólami trafiłam do szpitala.

– Nastąpił przedwczesny poród, dziecko było nie dość dojrzałe, aby mogło przeżyć poza łonem matki – oznajmił lakonicznie lekarz.

Żadne słowa nie są w stanie oddać tego, co czułam po stracie Maksa, więc kiedy Bruno odezwał się jakiś czas później, przepraszając za swoje zachowanie, pomyślałam, że to jakiś okrutny chichot losu. Nie wiem, czemu nie powiedziałam mu prawdy. Może chciałam go zranić, sprawić, by cierpiał podwójnie? W każdym razie odtrąciłam go i oznajmiłam, że alimenty załatwimy polubownie, bez zbędnej rozprawy.

– Nie będziesz widywał się z Maksymilianem – powiedziałam, jakby mój synek nadal żył. – Za to będziesz na niego płacić i to słono.

Uznałam go za wyzutego z uczuć drania, więc nie liczyłam, że zechce kiedykolwiek zobaczyć swoje dziecko. W ogóle niewiele rzeczy brałam pod uwagę, kłamiąc na temat swojej ciąży i późniejszego porodu.

Dopiero gdy po roku zapragnął się z nami spotkać i ponownie odtrącony zaczął mnie śledzić, zrozumiałam, że przez żądzę zemsty zabrnęłam w ślepą uliczkę. Najgorszy nie był wyrok w zawieszeniu, ani nawet nakaz zwrócenia pobranych pieniędzy, ale wstyd przed ludźmi i strach. No bo skoro wydało się jedno kłamstwo, to być może kiedyś Bruno dowie się także o moim spotkaniu z Antkiem i przyczynie jego śmierci.

Weronika

Zobacz także:

Reklama
  • „Mam 5-letnie dziecko ze zdrady. Moja kochanka zmarła, a żona każe mi oddać córeczkę do sierocińca. Ta kobieta nie ma serca”
  • „Córka latami obwiniała mnie o rozwód. Nie wiedziała, że odszedłem, bo dowiedziałem się, że nie jest moją córką”
  • „Martę poznałam na porodówce. To ona była kochanką, z którą mąż mojej przyjaciółki miał dziecko”
Reklama
Reklama
Reklama