Reklama

Moje dziecko miałoby dzisiaj 18 lat. Ale kiedy byłam w ciąży, zrobiłam coś strasznego, czego żałuję każdego dnia...

Reklama

Czy jestem potworem? Jeśli tak, to los mnie chyba już dostatecznie ukarał za to, co kiedyś zrobiłam… Nie ma dnia, abym nie myślała, jak inaczej mogło się ułożyć moje życie, gdybym prawie 20 lat temu podjęła zupełnie inną decyzję. Był początek lat dziewięćdziesiątych – raj dla przedsiębiorczych i znających języki obce. Wielkie koncerny ostrożnie wchodziły do naszego kraju, szukając właśnie takich ludzi.

Nie myślałam o dziecku, liczyła się tylko praca

Byłam jedną z tych, którzy nie bali się wyzwań. Skończyłam wcześniej dwa fakultety – prawo i administrację. A co najważniejsze, mówiłam perfekcyjnie po angielsku i niemiecku, bo w mojej rodzinie bardzo się dbało o znajomość języków. Doskonaliłam ją podczas prywatnych lekcji i wakacyjnych wyjazdów za granicę.

Moi nowi szefowie nie mogli się mnie nachwalić! Nie myślałam o założeniu rodziny lub o dzieciach – robiłam karierę i tylko ona była moim celem. Nigdy nie byłam specjalnie „rodzinna”. Kiedy moje koleżanki bawiły się lalkami, ja wolałam stemplować „bardzo ważne papiery” starymi pieczątkami, przyniesionymi z biura przez mamę. Była dyrektorką państwowej instytucji i bardzo mi imponowała.

Ja postanowiłam pójść dalej, moja kariera miała być jeszcze bardziej spektakularna. A dziecko? Tego nie było w planach! Kiedy patrzyłam na swoje koleżanki, jak rodzą jedno dziecko po drugim, wydają krocie na pampersy, nie mają czasu na fryzjera, uważałam je za szalone. Świat się przed nimi otwierał, stwarzał nowe możliwości, a one tkwiły z nosami w pieluchach! Ja taka nie byłam…

W wieku 35 lat zostałam szefową działu w dużej korporacji. A rok później… Zaczęły się pierwsze dziwne objawy.

Bez przyczyny zalewała mnie nagle fala gorąca, a potem robiło mi się zimno

Początkowo składałam to na karb źle działającej klimatyzacji, więc wielokrotnie wołałam kierownika technicznego, żeby „coś z tym zrobił”. W końcu zaczął patrzeć na mnie dziwnie, bo nikt inny nie żalił się na klimę, tylko ja. Dopadały mnie także stany euforii i przypływu sił na przemian z okresami zniechęcenia i depresji. I to nawet po kilka razy w ciągu jednego dnia! Wtedy czułam, że na nic nie mam siły i nic mi się nie uda.

Bałam się, że nadeszło zawodowe „wypalenie” i modliłam o to, aby moi szefowie niczego nie zauważyli. Praca była całym moim życiem, nie zniosłabym odstawienia na boczny tor. A potem nagle, kiedy szłam na ważne służbowe spotkanie, moja pracownica zwróciła mi uwagę, że całe ramiona ciemnej marynarki mam we włosach!

– Pomóc ci to wyczyścić? – zaproponowała.
– Nie, nie trzeba, sama zrobię z tym porządek – poczułam się niezręcznie.

Pobiegałam do łazienki, zdjęłam marynarkę i… faktycznie! Wyglądałam, jakbym liniała! Wyraźnie łysiałam...

– Stres – zawyrokował lekarz. – Praca pracą, ale powinna pani nauczyć się relaksować.

Wzięłam to sobie do serca i po raz pierwszy od dłuższego czasu wyjechałam na urlop w egzotyczne strony.

Kiedy z niego wróciłam, zauważyłam, że nie pojawiła mi się miesiączka

To się często dzieje przy zmianie stref czasowych – liczyłam jeszcze na to, że to tylko drobne przesunięcie. Ale przerwa trwała dwa miesiące! Potem okres był obfity, ale krótki. Miałam nadzieję, że mój organizm wróci do normy, lecz nic z tego! Kolejny okres pojawił się dopiero po trzech miesiącach! Poskładałam sobie w głowie wszystkie te objawy i… poszłam do ginekologa.

Mam tylko 36 lat, to przecież nie może być już menopauza! – stwierdziłam z rozpaczą już od progu.

Lekarz zachował kamienną twarz i poprosił mnie o zrobienie badań hormonalnych. Niestety, wyniki nie budziły wątpliwości – przekwitałam.

– To niemożliwe! – złapałam się za głowę.

W mojej rodzinie kobiety wchodziły w okres menopauzy bardzo późno, po pięćdziesiątce. A ja nie miałam jeszcze nawet czterdziestki. Dlaczego mnie to spotkało? Lekarz rozłożył ręce.

– Taki organizm – stwierdził. – Rozumiem, że pani nie rodziła?
– Nie… – gorączkowo szukałam w głowie wszelkich informacji na temat skutków klimakterium: osteoporoza, miażdżyca, nadciśnienie a nawet cukrzyca.

„Na to będę teraz narażona” – myślałam z przerażeniem.

– Co pan proponuje? – zapytałam ginekologa.
– Hormonalną terapię zastępczą – odparł. – Wyregulujemy pani poziom hormonów, powinna nawet wrócić miesiączka…

Byłam przerażona!

Tabletki 20 lat temu nie były takie jak dzisiaj

Słyszałam o rozmaitych powikłaniach, kłopotach z wagą i zatrzymywaniem wody…

– Nie ma innego sposobu? – zapytałam, błagając w myślach o cud.
– No cóż… jest pani jeszcze młoda. Sposobem na uregulowanie hormonów i oddalenie menopauzy byłaby… ciąża – stwierdził z namysłem.
– Ciąża? – osłupiałam. – Nie brałam pod uwagę posiadania dzieci…
– Nie do końca miałem na myśli ich posiadanie – przyznał. – Wystarczy po prostu zajść w ciążę, aby organizm dostał odpowiedniego „kopa”.
„A potem ją przerwać…” – dopowiedziałam sobie w myślach.
– Proszę się zastanowić i podjąć decyzję – usłyszałam. – Możliwie jak najszybciej…

Wyszłam z gabinetu w szoku! Ja, która przez całe życie bałam się i unikałam ciąży, miałabym teraz skazać się na nią zupełnie dobrowolnie? A jednak było to chyba lepsze od kilkunastu lat brania tabletek… W każdym razie wtedy doszłam właśnie do takiego wniosku.

I co mi szkodziło urodzić tamto dziecko?

Mój organizm, wspomagany tabletkami, wytworzył jajeczko, które zostało zapłodnione przez nieświadomego niczego mężczyznę. Kim był? Nieważne! Po prostu dawcą nasienia, któremu nawet by przez myśl nie przeszło, że przedziurawiłam jego prezerwatywę. Potem ciąża została przerwana.

Co wtedy czułam? Niewiele. Potraktowałam to jak wizytę u kosmetyczki, mały zabieg odmładzający, czy coś podobnego. W końcu to była tylko zygota. Dzisiaj ta „zygota” kończyłaby 18 lat...

Kiedy uświadamiam sobie, że miałabym dorosłego syna lub córkę, coś mnie ściska za serce. Moje życie jest takie puste. Mam 55 lat i mój pracodawca naciska, abym poszła na wcześniejszą emeryturę. Firma stawia teraz na młodszych.

Czy o to mi chodziło 20 lat temu? Czy tak sobie wyobrażałam moją starość? No i komu ja zostawię mieszkanie w apartamentowcu, samochód, działkę z domkiem nad morzem…

I co mi szkodziło urodzić tamto dziecko? Przecież bym sobie na pewno poradziła z jego wychowaniem. Stać mnie było na niańki i prywatne szkoły. Ale teraz jest już na to wszystko za późno. Niestety...

Halina, lat 55

Czytaj także:

Reklama
  • „Moja 17-letnia córka wpadła. Musieliśmy zająć się wnuczką, bo młoda mama wolała imprezy i alkohol"
  • „Urodziłam dziecko z gwałtu, bo rodzice nie zgodzili się na aborcję. Gdy patrzę na twarz Adrianka, widzę mojego oprawcę"
  • „Na kolanach błagają, by oddać im dzieci. A potem one znów lądują u nas we łzach i siniakach…”
Reklama
Reklama
Reklama