Reklama

Wikariusz sądowy patrzył na nas uważnym i surowym wzrokiem.

Reklama

– A zatem potwierdza pan ostatecznie słowa małżonki, że w waszym związku nie pojawiły się dzieci wyłącznie z pańskiej winy? Że nie chciał pan ich mieć, żeniąc się z powódką?

– Zgadza się – odpowiedziałem. – Zakładałem wykluczenie potomstwa.

– Żeby być precyzyjnym, kodeks kanoniczny nie zawiera takiego tytułu. Jest to tak zwana przez prawników kościelnych symulacja częściowa założenia wykluczenia nierozerwalności. Ale i w tym względzie złożył pan odpowiednie oświadczenie, że rozważał pan możliwość ewentualnego rozwodu, jeszcze zanim przyjął sakrament małżeństwa.

Złożyłem oświadczenie, a jakże. I co do rozważań o rozwodzie, i co do niechęci posiadania dzieci. Prawda wyglądała jednak tak, że to Monika była bezpłodna, ale na szczęście do wniosku o unieważnienie małżeństwa nie trzeba było dołączać zaświadczeń lekarskich.

– A pani potwierdza, że mąż nie zamierzał mieć dzieci?

Monika skinęła głową.

– Tak. Mąż wyznał mi jakiś czas po ślubie, że nie chciał mieć dzieci, zanim się jeszcze pobraliśmy.

Ksiądz patrzył na nas bez zmrużenia powiek. Wyobrażałem sobie, że pod tym spojrzeniem duchowni, którzy w czymś zawinili, muszą się wewnętrznie kurczyć.

– Dobrze, państwa zeznania i wszelkie świadectwa zostały zebrane. W zasadzie można by sprawę skierować już na tory najzupełniej formalne, jednak mam w zwyczaju przeprowadzać w podobnych przypadkach dodatkową rozmowę. Dziękuję, że państwo oboje przybyli.

– Jeśli chodzi księdzu o to, żeby nas namawiać do powrotu w małżeństwo, nic z tego – zastrzegła Monika. – Mój były mąż zbyt mocno mnie skrzywdził, żebym chciała z nim być.

– Precyzyjnie rzecz ujmując, w świetle prawa kanonicznego wciąż są państwo małżeństwem – odparł spokojnie wikariusz sądowy. – Dopiero po procesie kanonicznym i uznaniu jego nieważności przestaniecie nim być w obliczu Kościoła.

– A w obliczu Boga? – zadałem to pytanie, zanim zdążyłem pomyśleć. Monika na mnie syknęła.

Duchowny patrzył mi przez chwilę prosto w oczy.

– Jak pan zapewne doskonale wie – powiedział powoli – stwierdzamy, że małżeństwo po prostu z pewnych przyczyn nigdy nie zaistniało. Co sądzi na ten temat sam Bóg, nie mogę powiedzieć. Jesteśmy niedoskonali jako ludzie, więc zakładamy tę niedoskonałość również w przypadku przysięgi. Może ją złożyć ktoś, kto nie ma rozeznania co do jej istotnego znaczenia czy też łamie ją z góry postanowieniami, które są z nią sprzeczne. Dlatego tak ważne jest, czy wykluczenie nierozerwalności małżeństwa, jak i wykluczenie posiadania dzieci zakładał pan jeszcze przed ślubem.

Pokiwałem głową, a on dodał:

– Oszukać można człowieka, lecz to Bóg widzi nasze uczynki i może osądzić nasze pobudki. Mam nadzieję, że pan to rozumie.

Rozumiałem doskonale. Dlatego było mi tak trudno. I dlatego powiedziałem:

– Chciałbym złożyć oświadczenie uzupełniające.

Poczułem na sobie zaniepokojony wzrok Moniki, ale to było coś, co musiałem zrobić.

Może dzięki temu mi wybaczy?

Rozwiedliśmy się z mojej winy i nie zamierzam się tej winy wypierać. To ja nie dochowywałem żonie wierności, miałem kochanki, a ją zaniedbywałem. Lubiłem sobie tłumaczyć, że to przez jej bezpłodność, że gdybyśmy mieli dzieci, byłoby inaczej. Przecież jest takie powiedzenie, że potomstwo cementuje małżeństwo. Jednak i tak zawsze w głębi ducha wiedziałem, że to tylko głupie wykręty.

Dlatego przed sądem nie wierzgałem, tym bardziej że ustaliliśmy, by sprawa odbyła się bez orzekania o winie. Oboje chcieliśmy jak najszybciej to zakończyć.

Ale po jakimś roku Monika odezwała się do mnie w sprawie kościelnego unieważnienia małżeństwa. W pierwszej chwili wysłałem ją w kosmos. Co znaczy unieważnienie? Przysięgaliśmy sobie przed ołtarzem, a z tego chyba nie można zwolnić jakąś decyzją administracyjną. Jednak była żona wykazała się uporem. Jak zawsze musiała przeforsować swoje.

– Słuchaj, coś mi się od ciebie należy. Mogłam się uprzeć i udowodnić, że rozkład pożycia nastąpił z twojej wyłącznej winy, a potem wystąpić o alimenty dla mnie – powiedziała. – Wiesz, że jestem religijna. Zależy mi, żeby bez problemów chodzić do komunii, jeśli zechcę się z kimś związać.

– Masz kogoś, tak? – domyśliłem się.

– To wprawdzie nie twoja sprawa, ale tak, kogoś poznałam, chcemy ułożyć sobie razem życie. To wdowiec i byłoby miło, gdybym mogła z nim normalnie pójść do ołtarza.

Westchnąłem w duchu. Czyli zaczęła normalnie funkcjonować. A ja, który zawsze romansowałem z kobietami, byłem teraz sam jak palec, nie licząc oczywiście przelotnych znajomości.

– Jest w prawie kościelnym taki kanon tysiąc dziewięćdziesiąt pięć – mówiła dalej.

– Jeśli zeznasz, że nie chciałeś mieć ze mną dzieci i że zakładałeś jeszcze przed ślubem możliwość rozwodu, da się przeprowadzić kościelne unieważnienie. W sumie sam ten drugi powód by już wystarczył, ale prawnik powiedział, że lepiej mieć ich więcej.

Najpierw się roześmiałem, a potem wlepiłem w nią wzrok. Miała rację co do tego, że ją bardzo skrzywdziłem. Wyrzuty sumienia też chyba grały jakąś rolę w tym, że nie mogłem sobie znaleźć nikogo na dłużej. Może jeśli jej pomogę i będę wiedział, że znalazła szczęście, sumienie ucichnie? A poza tym, nigdy nic nie wiadomo – a nuż poznam kobietę, z którą zechcę być na zawsze. Dla wielu pań ważna jest możliwość zawarcia sakramentalnego związku.

– W sumie nic mi to nie szkodzi – uznałem. – Ale ty wszystko załatwisz. Ja tylko przychodzę, gdzie trzeba, mówię, co trzeba, i koniec.

– Pewnie. To nie jest sąd, nie musiałbyś się nawet koniecznie stawiać, najwyżej przeprowadziliby proces na podstawie moich zeznań. Ale jeśli mi pomożesz, pójdzie pewniej i szybciej.

Jak to w życiu bywa, wcale nie było tak łatwo. Prowadzący postępowanie ksiądz zadawał bardzo szczegółowe pytania i musiałem się nieźle napocić, żeby na czymś nie wpaść. Opowiadałem więc o tym, jak to nigdy nie chciałem mieć dzieci, a przede wszystkim jak przed pójściem do ołtarza uznałem, że jeśli coś mi się nie będzie podobało, zawsze mogę się rozwieść. Ksiądz upewniał się wielokrotnie, czy wiem, o czym mówię, i czy mam pełne rozeznanie, że dopuszczałem możliwość zerwania związku, zanim zawarłem małżeństwo.

Mówiłem wszystko, czego ode mnie oczekiwała Monika. Była mi bardzo wdzięczna, że biorę udział w tym przedstawieniu. Potwierdzałem jej zeznania co do joty, a to okazało się ważniejsze, niż przypuszczała na początku. Nawet z tym moim poświadczaniem spotykaliśmy się z pewną nieufnością.

A potem przyszło do nas jeszcze pismo od wikarego sądowego z prośbą o wspólną rozmowę.

– Podobno to już będzie ostatnie spotkanie – pocieszyła mnie Monika, kiedy do niej zadzwoniłem.

Miałem taką nadzieję. Ale też od pewnego czasu opadały mnie wątpliwości, czy dobrze robimy.

Nie rozumiała, czemu to zrobiłem

Kiedy wyszliśmy od wikarego sądowego i znaleźliśmy się przed budynkiem, Monika rzuciła mi się do oczu.

– I co narobiłeś?! Wszystko było już załatwione! Papiery przygotowane! Musiałeś?!

Zniosłem jej wybuch ze spokojem, a potem odparłem:

– Musiałem. Gdybyś nie była taka zaślepiona tym swoim pragnieniem kościelnego rozwodu…

– Unieważnienia małżeństwa! – warknęła. – Nie ma kościelnych rozwodów.

– Wiem, ale w tym przypadku nazwijmy rzecz po imieniu. Oboje wiemy, że przed ślubem nie zakładałem rozstania…

– Ja tego nie wiem, draniu!

– Ale ja wiem i świadomie kłamałem. Nie zamierzałem się z tobą rozwodzić. W ogóle o tym nie myślałem. O wykluczeniu potomstwa przez litość nawet nie wspomnę.

– Wszystko zepsułeś – wysyczała. – Jak zawsze!

– Posłuchaj – starałem się zachować spokój. – Zrozum, że zdałem sobie w końcu sprawę, co robimy. Nakłamać możemy ludziom, ale co powiesz Bogu? Co wyznasz, kiedy pójdziesz do spowiedzi? Zataisz, że zdobyłaś unieważnienie małżeństwa podstępem i nieprawdą, a potem polecisz do komunii? Bo ja bym się nie odważył.

Pewnie powinienem ją uprzedzić o moich wątpliwościach, ale tak naprawdę dopiero dzisiaj, kiedy zrozumiałem, że jesteśmy o krok od sukcesu, a zarazem o krok od wielkiego grzechu, postanowiłem to przerwać i powiedzieć prawdę.

Chciałem coś jeszcze wytłumaczyć Monice, ale odwróciła się i odeszła. Miałem nadzieję, że z czasem zrozumie, dlaczego to zrobiłem.

Zadzwoniła kilka dni później.

– Miałeś rację – powiedziała. – Przemyślałam wszystko i powinnam ci chyba podziękować. Trzymaj się ciepło.

– Ty też – opowiedziałem. – I życzę ci szczęścia.

Marcin, 44 lata

Zobacz także:

Reklama
  • „Mam 5-letnie dziecko ze zdrady. Moja kochanka zmarła, a żona każe mi oddać córeczkę do sierocińca. Ta kobieta nie ma serca”
  • „Córka latami obwiniała mnie o rozwód. Nie wiedziała, że odszedłem, bo dowiedziałem się, że nie jest moją córką”
  • „Martę poznałam na porodówce. To ona była kochanką, z którą mąż mojej przyjaciółki miał dziecko”
Reklama
Reklama
Reklama