„Zignorowałam skurcze, a potem... zaczęłam rodzić w najbardziej luksusowej restauracji w mieście”
– Kochanie, ja rodzę… – wydukałam, wstając powoli z krzesła. Kolejny skurcz sprawił, że oparłam się o stół, zgięta wpół. I poczułam, że między nogami spływa mi coś ciepłego.
- redakcja mamotoja.pl
Myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach – kobieta z wielkim brzuchem zaczyna rodzić w miejscu publicznym. Tym razem w roli głównej wystąpiłam ja!
Leżałam rozleniwiona i czułam się trochę jak foka wyrzucona na brzeg. Pod cienką sukienką rysował się wyraźnie mój dziewięciomiesięczny brzuszek. Anna Maria najwyraźniej akurat spała sobie słodko w jego przytulnym wnętrzu, bo nie czułam żadnych ruchów. Ja także lekko drzemałam, ukołysana delikatnym szumem liści dochodzącym zza otwartego okna. Jednym słowem – sielanka.
I kiedy tak dryfowałam na wpół we śnie, na wpół na jawie, poczułam na swojej twarzy delikatny dotyk czegoś odurzająco pachnącego. Kwiatów?
– Wszystkiego najlepszego z okazji naszej rocznicy, kochanie – odezwał się Jarek, gdy tylko otworzyłam oczy.
Stał przy mnie z wielkim bukietem róż, a jedną z nich przesuwał delikatnie po moich policzkach.
– Boże, kompletnie zapomniałam! – zerwałam się z fotela na tyle szybko, na ile może to zrobić kobieta w moim stanie.
– Nie tak gwałtownie! – mąż natychmiast otoczył mnie ramieniem.
– Ale ja nie mam dla ciebie prezentu – jęknęłam. – Zupełnie wyleciało mi z głowy, że dzisiaj jest nasza trzecia rocznica ślubu. Ale ty pamiętałeś… – rozczuliłam się gładko, przechodząc od lekkiej rozpaczy do prawdziwego wzruszenia.
– Pamiętałem i mam dla ciebie niespodziankę! Idź i ubierz się elegancko...
– Elegancko? – wyjąkałam, myśląc gorączkowo, czy mam coś eleganckiego i jednocześnie „pojemnego”, co pomieści mój wielgaśny brzuch.
Wyglądało na to, że będę musiała dokonać wyboru między spodniami z elastyczną wstawką a bawełnianą sukienką z indyjskiej bawełny. Ta ostatnia od biedy mogła uchodzić za szykowną, po dodaniu korali i jedwabnego szaliczka.
Grzebiąc gorączkowo w szafie, poczułam nagle skurcz w dole brzucha
„To z nerwów” – pomyślałam. „Kto wpada tak nagle do domu, żądając od ciężarnej kobiety elegancji?”.
– A gdzie my właściwie się wybieramy? – zagadnęłam Jarka.
I wtedy mąż ze swobodą bywalca wymienił jeden z najdroższych i najbardziej szykownych hoteli w naszym mieście!
– Zamówiłem dla nas stolik w restauracji – dodał z dumą, wyraźnie oczekując ode mnie zachwytu.
Tymczasem ja poczułam kolejny skurcz… I znów go zignorowałam, bo co innego zaprzątało moją głowę. „
Jak ja się tam pokażę gruba jak balon?” – panikowałam w duchu.
– Nie wariuj, tylko się ubieraj! W cokolwiek! – poradziła mi przyjaciółka, do której zadzwoniłam po wsparcie, ukrywając się przed Jarkiem w łazience. – Ja bym tam poleciała nawet w piżamie, gdyby tylko mój mężczyzna zdobył się na taki szczodry gest i mnie zaprosił. Koniecznie zjedz porcję ich musu czekoladowego, jest wprost rewelacyjny! – przykazała.
Pokrzepiona na duchu i zwabiona wizją musu ubrałam się już bez specjalnego narzekania i pojechaliśmy. Kelner, nawet jeśli nie przypadła mu do gustu moja indyjska kreacja, nie dał nic po sobie poznać, tylko zaprowadził nas do stolika ukrytego romantycznie za ścianą zieleni.
Wanda miała rację! Jedzenie było wprost bajeczne!
W sekundę zapomniałam o tym, co mam na sobie, zajmując się tylko tym, co wylądowało przede mną na stole. Szynka parmeńska z soczystym, lekko schłodzonym melonem, łosoś w cieście francuskim w sosie chrzanowo-jabłkowym, a na deser... suflet czekoladowy z sosem malinowym i lodami miętowymi. No, pycha!
„Musu już nie zmieszczę” – pomyślałam, objedzona jak bąk. I wtedy nagły skurcz tak mnie zaskoczył, że z bólu przewróciłam szklankę.
– Co się stało, kochanie? – zaniepokoił się od razu Jarek.
– Mój brzuch… – wystękałam.
– Ojej, coś ci zaszkodziło?! – zdenerwował się.
– Nie… dziecko… – wyrzuciłam z siebie z trudem.
– Jak to? Przecież mamy jeszcze dwa tygodnie do terminu! – wykrzyknął mąż.
Ale Anna Maria najwyraźniej zadecydowała, że chce być z nami już teraz, ponieważ wyraźnie pchała się na świat.
– Kochanie, ja rodzę… – wydukałam, wstając powoli z krzesła.
Kolejny skurcz sprawił, że oparłam się o stół, zgięta wpół. I poczułam, że między nogami spływa mi coś ciepłego.
Wody mi odeszły…
Patrzyłam ze zdumieniem na mokrą plamę na podłodze, tak niepasującą do tego eleganckiego wnętrza, że przez głowę przeleciała mi abstrakcyjna myśl: „Teraz nas wyrzucą, czy każą posprzątać?”.
Jarka też zamurowało. Najprzytomniejszy okazał się kelner, który widząc, co się święci, zakrzyknął gromko:
– Taksówka dla pani! Na porodówkę!
Zrobiło się małe zamieszanie. Zostałam zaprowadzona do stojącej przed hotelem firmowej taksówki i błyskawicznie odwieziona do pobliskiego szpitala. Na koszt hotelu. Anna Maria przyszła na świat godzinę później.
– To niesamowite, żeby tak lekko urodzić pierwsze dziecko. Pani jest do tego stworzona! – gratulowała mi położna.
– Dobra dziewczynka, dała zjeść mamusi kolację i dopiero wtedy przyszła na świat – mąż trzymając w ramionach maleńkie zawiniątko z naszą kruszynką, rozpływał się ze szczęścia. – To najpiękniejszy prezent na rocznicę ślubu, jaki mogłaś mi dać, kochanie – powiedział do mnie z czułością.
Matylda, lat 28
Czytaj także:
- „Moja matka zaszła w ciążę w tym samym czasie co ja. Byłam wściekła! Miała służyć mi pomagać, a nie sama siedzieć w pieluchach”
- „Moja córeczka pokonała raka. Pamiętam, jak płakała, kiedy wypadały jej ostatnie włosy. Teraz obydwie pomagamy chorym, którzy nadal walczą”
- „Nienarodzona córka, chciała zabić moją żonę. Przez ciążę serce Karoliny przestało bić. Jak ja mam teraz spojrzeć, na własne dziecko...”.