„Żona wróciła do pracy, a ja zostałem z synem. Dopóki nie zamknęła za sobą drzwi, myślałem, że to nic trudnego”
„Gdy tylko kroki mamy ucichły, mały się rozryczał. Zanosił się takim szlochem, jakby ktoś go przypalał żywym ogniem. Nie pomagało noszenia na barana, podrzucanie ani gilgotanie. Przestało mi się to podobać...”.
- redakcja mamotoja.pl
Olga jest ekonomistką. Dlatego przy podejmowaniu tej decyzji kierowała się nie emocjami, a zimną kalkulacją. Liczyła, liczyła i wyszło jej, że w naszym przypadku opłaca się, żebym to ja został z Kubusiem w domu.
– Że coo? – wyjąkałem.
– No cóż, kochanie. Albo to, albo sprzedajemy twój samochód, bo z twojej urzędniczej pensji na pewno na utrzymanie tego smoka nie starczy.
Żona trafiła w czuły punkt. Uwielbiam mojego land rovera. I wyprawy nim na ryby z kolegami… Każda z opcji godziła w moją męską dumę. Bo zawsze wierzyłem, że jestem samcem alfa. Głową rodziny. Żywicielem i obrońcą. Olga pozwalała mi w to wierzyć. Dopóki robiłem wszystko, co chciała.
– Misiu. Te śmieci tyle ważą. Wyniesiesz? – pytała na przykład. – Misiu. Bolą mnie plecy, odkurzysz?
Zobacz także
W nagrodę pozwalała mi na te męskie wypady na ryby… Gdyby nasze żony słyszały nasze wieczorne opowieści.
– No i mówię jej, podaj piwko i idź do kuchni, bo meczyk sam się nie obejrzy – przechwala się na przykład Michał.
Rechoczemy zgodnie, choć doskonale wiemy, że gdyby kiedykolwiek powiedział tak do swojej Kasi, to trzy minuty później zbierałby graty z chodnika. Prawda jest taka, że wszyscy mamy fajne, inteligentne i absolutnie samowystarczalne żony, którym nie jesteśmy niezbędni. I że musimy się starać, żeby nie pokazały nam drzwi.
Oczywiście wybrałem samochód
– Ale masz dwa miesiące macierzyńskiego, przecież nie musimy podejmować tej decyzji dziś. Kto wie, czy będziesz umiała tak zostawić Kubusia.
Olga spojrzała na mnie jak nauczycielka na niesfornego ucznia.
– Wracam do pracy za tydzień. Zaczynamy ważny projekt i jestem potrzebna. Tu masz dokumenty, zanieś je do kadr u siebie. Jak nie wiesz, gdzie są, to poproś panią Bożenkę. Już z nią rozmawiałam, wszystkim się zajmie.
Pani Bożenka jest sekretarką mojego wydziału. A tak naprawdę to jego szefem, bo dyrektor i wszyscy pracownicy może świetnie znali się na pracy biurowej, ale na organizowaniu czegokolwiek już dużo gorzej. Zrozumiałem, że przegrałem. Skoro Olga już porozumiała się z panią Bożenką – nie miałem szans.
– No to doskonale – dla zachowania resztek godności postanowiłem zmienić ton. – Będziemy się z Kubą świetnie bawić, a ty będziesz się męczyć w biurze. Jeszcze za tym zatęsknisz!
Olga pokiwała z politowaniem głową.
Poznałem solidarność piaskownicowych mam
W następnym tygodniu załatwiałem formalności w pracy i przekazywałem swoje projekty kolegom. W piątek urządzili mi pożegnanie. Dostałem wypalony na płycie tutorial „Jak zmienić pieluchę, żeby i dziecko, i tata byli zadowoleni” oraz „Pakiet przetrwania”: butelkę whisky, karton cygar i gigantyczny słoik Nutelli. W weekend Olga próbowała mnie nauczyć kilku rzeczy.
– To jest ulubiona butelka Kuby. Z tej miseczki je kaszkę, z tej zupkę, a z tej owoce. Na każdej jest inny rysunek, miej przygotowaną jakąś bajeczkę z tą postacią, bo czasem tylko to działa.
Słuchałem jej jednym uchem, bo w telewizji leciał mecz. Przecież to także mój syn. Poradzę sobie tak, jak ona.
W poniedziałek rano Olga wstała przede mną. Godzinę później odstawiona w garsonkę i szpilki (widziałem ją w tym stroju po raz pierwszy od ponad roku, wyglądała bardzo seksownie) posadziła mi na łóżku Kubę.
– Jest nakarmiony i przewinięty. Jak się ogarniesz to pora na spacer. Jest piękna pogoda. To pa, bawcie się dobrze. Będę około 18. Nie dzwoń za często, bo będę zajęta – Olga pocałowała najpierw mnie, potem naszego synka. – Pa pa, zostajesz z tatusiem, Na pewno będziecie się świetnie bawić.
Kubuś posłusznie zrobił rączką „pa pa”, ale buzia zaczęła mu się wyginać w podkówkę. Gdy tylko kroki mamy ucichły, mały się rozryczał. Zanosił się takim szlochem, jakby ktoś go przypalał żywym ogniem. Nie pomagało noszenia na barana, podrzucanie ani gilgotanie. Czyli wszystkie moje sztuczki, które zawsze wywoływały uśmiech na twarzy Kuby po kilkunastu sekundach.
Choć obiecywałem sobie, że tego nie będę robił, sięgnąłem po pilota do telewizora. Cartoon Network. Kuba od razu włożył palec do buzi i zamarł. Byłem na siebie wściekły. Nie minęło jeszcze pół godziny mojego urlopu wychowawczego, a już złamałem pierwszą z wychowawczych zasad naszej rodziny: telewizja tylko na dobranoc. Cholerny mięczak!
Ubrałem się, wrzuciłem do kosza pod wózkiem łopatkę, wiaderko i piłkę. I książkę dla siebie. Do parku często chodziłem w weekendy, ten element miałem przećwiczony. Wsadziłem Kubę do piaskownicy, dałem mu zabawki i klapnąłem na najbliższej ławce. Sięgnąłem po książkę. Przez pół godziny synek grzecznie się bawił, a ja czytałem. Jakie to macierzyństwo proste i przyjemne. Koledzy męczą się w dusznych gabinetach, a ja siedzę na słoneczku – pomyślałem i chwilę później się zaczęło.
Kubuś zaczął machać rączkami. Podszedłem. „Piciu, tata. Piciu”. Poprzednio na każdy spacer pakowała nas Olga. Zawsze dawała mi butelkę z sokiem i pudełeczko z jakąś przekąską. Zupełnie o tym zapomniałem! Analizowałem w myślach, czy bliżej jest do domu, czy spożywczaka. W międzyczasie Kuba zaniósł się płaczem.
Złapałem go pod pachę i już chciałem upychać w wózku, gdy jakaś ręką podała mi kubeczek z soczkiem.
– Proszę, mam dużo – blondynka z małą rudą dziewczynką na biodrze uśmiechała się do mnie. – Zosia chętnie się podzieli – zachęcała.
Z ulgą przyjąłem kubek. Kubuś natychmiast przestał płakać i wychłeptał soczek. Po chwili razem z Zosią bawili się w najlepsze w piaskownicy.
– Bardzo pani dziękuję. To mój pierwszy dzień na wychowawczym. Zawsze żona pakowała mnie na spacery. Zapomniałem o piciu – tłumaczyłem się.
Godzinę później Ania poczęstowała Kubę ciasteczkami.
– Jutro ja przynoszę przekąski – zadeklarowałem.
– Zosia nie lubi jabłek. Ale gruszki mogą być – ze słów Ani wynikało, że potraktowała moją ofertę poważnie.
Nie podejrzewałem, że sprawi mi to taką przyjemność
Pożegnaliśmy się i poszliśmy na obiad. Wyjąłem z lodówki słoik z zupką. Gotowała je i dostarczała nam teściowa. Jej zdaniem zupki ze sklepów nie były wystarczające zdrowe dla jej wnusia. Pierwsze trzy łyżki weszły gładko, potem zaczęły się schody. No tak, bajka. Tylko jakie zwierzątko jest w tej misce? Zacząłem nerwowo grzebać łyżeczką, ale za nic nie udało mi się zobaczyć dna. A Kubuś już zanosił się płaczem. Nie było czasu. Zaryzykowałem:
– Mały konik wrócił do domu i był baaardzo głodny… – z ryku Kubusia domyśliłem się, że nie trafiłem.–Zajączek miał wielką ochotę na pyszną zupkę – próbowałem dalej; pudło.
Co jest na tej miseczce? Myśl, chłopie – poganiałem się w myślach. Małe, łaciate… Piesek!
– Wesoły piesek wbiegł do kuchni ze spaceru… – Kuba uspokoił się w sekundę. Na policzkach jeszcze miał łzy, ale już uśmiechał się do mnie. – Piesek szeroko otworzył buzię i ze smakiem połknął wielką łyżkę pysznej zupki – nawijałem.
Po kilku minutach w nagrodę obaj mogliśmy zobaczyć obrazek. Kubuś dotykał go paluszkiem i powtarzał „hau, hau!”. Mądry chłopak! Uwierzyłem, że teraz już będzie z górki. Po obiedzie Kuba zawsze spał dwie godziny. Przewinąłem go, przebrałem, zrobiłem pa pa i z ulgą opadłem na kanapę. Sięgnąłem po laptopa. Otworzyłem go i znalazłem kartkę: „Misiu, nie, teraz nie czas na relaks. W pokoju gościnnym czeka prasowanie! Całusy. Ukochana żona”.
Złapałem za telefon.
– Ty zołzo! – wysyczałem, a ona zaśmiewała się do rozpuku.
– Widzę, że znalazłeś mój liścik. Ha ha. No, dobra, daruję ci ten jeden raz. Wyprasuj tylko śpioszki Kubusia, bo nie ma czystych. W piątek przyjdzie pani Maria, to wyprasuje resztę. A w ogóle to gratuluję, myślałam, że zadzwonisz do mnie po raz pierwszy pięć minut po moim wyjściu.
Wściekłość już mi minęła.
– Kochanie, jest wspaniale i świetnie sobie radzimy. Wracaj do pracy, no już!
Rozłączyłem się. Dwa tygodnie później pojechałem z chłopakami na ryby.
Koledzy kpili ze mnie niemiłosiernie
– No jak tam, mamusiu? Jaki masz najlepszy czas w zmienieniu pieluchy? Zapisujesz sobie rekordy?
Wytrzymałem pierwszy atak i zrobiłem im wykład o więzi, jaką nawiązuję z synem, i o tym, jak kiedyś pożałują, że nie poświęcali swoim dzieciom więcej czasu. Pod koniec mojego wykładu złapałem się na tym, że ja naprawdę wierzę w to, co mówię! Trzy dni temu mój syn odpłacił mi się najpiękniej, jak umiał.
Siedziałem w parku na ławce. Kuba siedział przy piaskownicy. Nagle usłyszałem jego śmiech. Podniosłem wzrok. Kubuś stał i niczego się nie trzymał. Niezgrabnie wysunął jedną nóżkę, potem drugą. Mój synek szedł do mnie! Sam! Przewrócił się po czterech krokach, ale cały czas śmiał się do rozpuku. Złapałem go na ręce.
– Brawo, synek, brawo!
Siedzące w pobliżu mamy zaczęły nam bić brawo. Postawiłem go na ziemi. Wyciągnąłem komórkę.
– Kubuś, spróbuj jeszcze raz. Dla mamusi. No, chodź do mnie.
Udało się. Kuba zrobił sześć kroczków. Wysłałem filmik Oldze. Zadzwoniła po minucie. Śmiała się przez łzy. Włączyłem wideopołączenie i podsunąłem telefon synkowi pod nos.
– Brawo, mamusia jest z ciebie taka dumna. No, daj mamie buziaka.
Kuba poczęstował ekran mojej komórki soczystym buziakiem.
– Wiesz co, zaraz się urwę z pracy. Może straciłam jego pierwsze kroki, ale przynajmniej zobaczę na własne oczy kolejne. Nie ruszajcie się z placu, zaraz tam będę!
Mateusz, 29 lat
Czytaj także:
- „Moi biologiczni rodzice oddali mnie do adopcji. Nie chcieli rezygnować z luksusowego życia”
- „Wychowałem syna samotnie, bo jego matka od nas uciekła. Teraz po latach chce mi go odebrać... Po moim trupie”
- „Dziecko było naszym nieosiągalnym marzeniem. Nie przypuszczałam, że >>mamusią