„Zrobiłam coś, czego nie da się naprawić. Mogę jedynie próbować pomóc dzieciom, których los zmienił się przeze mnie”
Tamtego wieczoru wracałam z pracy swoim nowym, ślicznym autkiem (zaledwie dwa dni wcześniej odebrałam je z salonu). Nie byłam „zielonym kierowcą”, prawo jazdy zrobiłam tuż po swoich 18. urodzinach, a więc cztery lata wcześniej. Padał deszcz, z każdą chwilą robiło się coraz ciemniej, lecz ja jechałam pewnie, niemal na pamięć. Byłam zmęczona i marzyłam tylko o tym, żeby jak najszybciej dotrzeć do domu…
- redakcja mamotoja.pl
W pewnej chwili usłyszałam krótkie, dźwięczne piknięcie mojej komórki. Przede mną rozpościerała się prosta, dobrze oświetlona ulica, postanowiłam więc szybciutko odczytać wiadomość.
Nie pamiętam, czy zdążyłam nacisnąć na ikonkę „Czytaj”. Wiem tylko, że telefon wyleciał mi z rąk, pamiętam huk i czyjś potworny krzyk… Z całej siły wcisnęłam pedał hamulca.
Zabiłam matkę dwójki dzieci
Kiedy wysiadłam z samochodu, zobaczyłam leżącą kilka metrów dalej kobietę. Gorączkowo próbowałam przypomnieć sobie, jak się udziela pierwszej pomocy, jednak nie potrafiłam nic zrobić. Nie umiałam jej dotknąć – bałam się, że zaszkodzę jeszcze bardziej. Niepotrzebnie. Później powiedziano mi, że zginęła na miejscu; uderzyłam w nią na przejściu dla pieszych. Nie miała szans…
O tym, że zmarła osierociła 5-letniego chłopca i 4-miesięczną dziewczynkę, dowiedziałam się następnego dnia. Miała 28 lat.
Coś kazało mi iść do domu tej kobiety.
Co wtedy czułam? To było takie zawieszenie, coś na pograniczu potwornego strachu i wstydu. Mama zaprowadziła mnie do psychiatry. Długo byłam pod wpływem środków uspokajających. Miałam wrażenie, że tkwię w środku sennego koszmaru.
Bez emocji przyjęłam wyrok roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata i odebranie mi prawa jazdy. Jak przez mgłę pamiętam siedzącą w sali sądowej, przeraźliwie smutną starszą panią w żałobie.
Pół roku później poszłam do domu kobiety, która przeze mnie straciła życie. Sama nie wiem, co mną kierowało. Po prostu czułam, że muszę to zrobić.
Drzwi otworzył mi ciemnowłosy chłopczyk. Nie wiedziałam, co mu powiedzieć. Nie przygotowałam sobie żadnego planu.
– Mam na imię Justyna – powiedziałam do chłopca.
Wtedy z pokoju wyszła siwa kobieta. Rozpoznała mnie od razu, widziałam to w jej spojrzeniu pełnym zaskoczenia i bólu.
Teraz swoje zachowanie uważam za zupełnie bez sensu, ale wtedy już od progu zaczęłam prowadzić nieskładny monolog:
– Ja wiem… rozumiem, zniszczyłam życie wielu osobom, wiem, że mnie pani nienawidzi i domyślam się, że nie chce mnie oglądać na oczy… Proszę jednak zrozumieć, tamtego dnia zniszczyłam również siebie… – mówiłam, walcząc z dławiącym mnie w gardle płaczem.
Kobieta z zaciśniętymi ustami stała w progu, a ja rozpłakałam się. Nie miałam już siły, kucnęłam przed nią na schodach i nie mogąc pohamować łez, wyszeptałam tylko: „Przepraszam”.
– Proszę wejść do środka – usłyszałam nagle cichy głos.
Na wersalce zasłanej staromodną narzutą siedziała malutka dziewuszka i próbowała zdjąć z nóżki niebieską skarpetkę.
– Babciu, zrób coś – odezwał się stojący obok chłopiec. – Kasia znowu ściąga skarpetki!
Kobieta sięgnęła po dziecięce rajstopki i przebrała wnuczkę. Zaczęłyśmy rozmawiać…
Ojciec na zawsze zniknął z ich życia
Dowiedziałam się, że mama dzieci miała na imię Agata i mieszkała w tym domu wraz z mężem. Zajmowali całą górę.
Mąż, który na co dzień jeździł tirami, nie wytrzymał ani stresu związanego z tragedią, ani obowiązku opieki nad dwójką małych dzieci. Po prostu nie wrócił z trasy. Na szczęście w miarę regularnie przysyłał swojej teściowej pieniądze. Starsza pani tuż po śmierci córki skończyła 69 lat…
– Opieka nad Kasią wygląda jak opieka nad każdym rocznym dzieckiem – przewijanie, karmienie, kąpanie, wstawanie w nocy – mówiła pani Grażyna. – Kasia jest jeszcze za mała, żeby pytać o mamę. Ale Jaś to już przedszkolak, wiele pamięta… I codziennie dopytuje, kiedy wróci mamusia – zakończyła swoją smutną opowieść.
Od tego dnia przynajmniej raz w tygodniu wpadałam do domu Agaty, aby pomóc jej starej matce. Może w ten sposób chciałam odkupić swoje winy, a może po prostu czułam się w obowiązku, by to robić. Nieważne.
Najczęściej zajmowałam się Jasiem, który był bardzo bystrym i aktywnym chłopcem. Czasem wykąpałam Kasię, kiedy wieczorem babcia już nie miała na to siły; sprzątnęłam coś, ugotowałam. W ciągu kilku lat moje wizyty stały się codziennością.
Po pracy zazwyczaj szłam coś kupić dzieciakom, by potem spędzać z nimi czas aż do wieczora. Nawet gdy postanowiłam iść na studia, znajdowałam czas dla Jasia, Kasi i ich babci.
Gdy miałam 26 lat, wyszłam za mąż za cudownego człowieka poznanego na uczelni. W wyborze wspólnego mieszkania kierowałam się tym, by do dzieciaków było mi w miarę blisko.
Dzisiaj mój dzień wygląda tak: od rana praca, a popołudnia spędzam z Jasiem, który już kończy podstawówkę, i niezwykle ruchliwą Kasią. Dopiero wieczorem mam czas dla męża, który coraz częściej wspomina o dziecku.
Ja jednak czuję, że w moim życiu nie ma miejsca na inne dzieci. Mam do wypełnienia pewien obowiązek, niepisaną przysięgę.
Mój mąż nie może poznać prawdy!
Bardzo trudno jest żyć z piętnem tajemnicy. Mój mąż nigdy nie słyszał o wypadku, który spowodowałam – po prostu nie chcę, żeby wiedział, co zrobiłam.
Wolałabym też mu nie mówić, dlaczego tak bardzo zajmuję się Jaśkiem i Kasią. Jednak coraz trudniej mi wymyślać argumenty, czemu nie pora na dziecko. Dlatego postanowiłam skłamać, że to dzieci mojej zmarłej przyjaciółki, którymi opiekuję się ze względu na pamięć o niej.
Jest i inna myśl, która spędza mi sen z powiek: co będzie, gdy dzieci dowiedzą się, kim naprawdę jestem i dlaczego pojawiłam się w ich życiu? Co się stanie, kiedy zrozumieją, że to właśnie ciocia Justyna zabiła ich mamę…
JUSTYNA
Zobacz także:
- "Majka nie płakała po śmierci mamy. W piątą noc po pogrzebie zrozumiałem, dlaczego. I poczułem, że tracę rozum"
- „Dopiero po jakimś czasie od adopcji zrozumiałam, jak straszne rzeczy przeszedł Kacper. Najgorsze traumy miał jednak przed sobą”
- „Karolinka odeszła, a lekarz powiedział, że więcej dzieci mieć nie będę. Byłam zrozpaczona, ale wtedy zdarzył się cud. Nie, nie zaszłam w ciążę…”