„Babcia pozwała córkę i zięcia, bo nie pozwalali jej się widywać z wnukami. Było mi jej żal, dopóki nie odkryłam, jaki z niej potwór”
Tym razem babcia pozwała swoją córkę i zięcia, którzy utrudniali tej biedaczce kontakty z wnukami.
- redakcja mamotoja.pl
Siedziałam w autobusie, kiedy poczułam na sobie czyjś wzrok. A właściwie, to może bardziej dostrzegłam kątem oka, że starsza kobieta z siedzenia kilka metrów dalej, przygląda mi się z mieszanką zdziwienia i nienawiści. Mogła być po sześćdziesiątce i naprawdę nie wiem, co robiła w autobusie miejskim. To przez jej ubranie: kostium w szykowną dużą kratę, jedwabną apaszkę i czółenka na obcasach dopasowane do skórzanej torebki o tym samym kolorze starego wina. Fryzurę i makijaż też miała więcej niż nienaganne, zupełnie jakby dopiero co wyszła z salonu fryzjerskiego, gdzie dodatkowo dobrano jej kolor szminki do stroju. Oczy miała niebieskie, jakieś takie zimne, choć ładnie umalowane, i nagle skojarzyłam, gdzie już ją widziałam. Oczywiście, na sali sądowej.
Przypomniałam sobie, że wtedy też była elegancko ubrana, cała w beżach i brązach, z dyskretną biżuterią i torebką, na widok której pomyślałam o gwiazdach filmowych. Przypuszczam, że mnie rozpoznała, bo kiedy akurat nie odpowiadała na pytania sądu ani prawników, wbijała we mnie prawie tak samo nienawistne spojrzenie jak teraz, w autobusie, do którego wsiadła chyba przez pomyłkę albo dlatego, że jej kierowca limuzyny zastrajkował, a taksówki w całym mieście były zajęte.
Naprawdę nie wiem, dlaczego tak wielu klientów sądu mnie nie lubi, a często wręcz nienawidzi. W swojej karierze protokolantki spotkałam się już z agresją w toalecie, zaczepianiem na korytarzu czy pogardliwymi uwagami wprost na sali sądowej. Może dlatego, że za obrazę sądu można było dostać wysoką grzywnę czy wręcz iść do aresztu, a za pyskowanie protokolantom prawo kar nie przewiduje. A może, bo kojarzyłam się ludziom niezadowolonym z wyroku z czymś nieprzyjemnym, i byłam najbliższym obiektem, na jakim mogli się wyżyć?
Dla dzieci dziadkowie są ważni, prawda?
Ta kobieta wyglądała, jakby lubiła wyżywać się na każdym, kto stoi niżej od niej w hierarchii społecznej. Przez moment szukałam w pamięci szczegółów jej sprawy i w końcu znalazłam, chociaż nie pamiętałam wyroku sędzi. Często tak mam, bo od ostatniej rozprawy do wydania wyroku mija nieraz kilka tygodni. Nie chodzi o to, że sędziowie są tacy leniwi czy że system tak powoli działa, jak sądzą niektórzy. Po prostu żaden sędzia nie wyda wyroku „na gorąco”. Taki ruch wymaga przemyśleń, ponownej analizy dokumentów, czasami konsultacji z innymi sędziami albo własnym sumieniem. Chodzi też o majestat Rzeczypospolitej, który sędziowie reprezentują. A kto widział majestat robiący coś w pośpiechu?
Odwróciłam wzrok od kobiety naprzeciwko, a kiedy ponownie spojrzałam w tamto miejsce, już jej nie było, pewnie wysiadła. Do końca dnia jednak myślałam o tamtej sprawie, próbując sobie przypomnieć wyrok na jej końcu… Nie pamiętałam danych starszej damy, więc nazwałam ją w myślach Madame, bo, słowo daję, mogła z miejsca teleportować się na herbatkę do księżnej Yorku i nikt by nie zauważył, że nie przychodzi tam codziennie od pół wieku.
Jak pamiętałam, to Madame była powódką w tamtej sprawie. Pozwała swoją córkę i jej męża o prawo do kontaktów z wnukami. Kiedy czytałam akta po raz pierwszy, żeby przygotować je dla sędzi, odczułam coś w rodzaju współczucia dla starszej pani i dezaprobaty dla rodziców jej wnuków. Pamiętam nawet, że rozmawiałam o tamtej sprawie z inną protokolantką, bo właśnie rzuciła, że kiedy jest w pracy, to jej córkami opiekuje się teściowa.
– Nie wiem, co bym bez niej zrobiła – przyznała Kaja, myjąc kubki po kawie.
– Dziewczynki ją uwielbiają, ciągle tylko „mamo, kiedy idziemy do babci?”.
– Fajnie, że mają z nią dobry kontakt – skomentowałam. – Dla dzieciaków dziadkowie są ważni. O, właśnie mam taką sprawę. Kobieta zabrania swojej matce kontaktów z dziećmi, wyobrażasz sobie? Jak dla mnie, to strasznie podłe.
Kaja pokręciła z niedowierzaniem głową. Obie byłyśmy zbulwersowane, no bo jak to tak, przecież babcia to babcia i dzieci mają prawo do babcinego ciepła, szarlotki i rosołku z domowym makaronem, no nie?
Nieco później usiadłam przy komputerze i zaczęła się sprawa Madame przeciwko Dorocie i Sebastianowi R. o ustalenie kontaktów z małoletnimi Nikolą i Tymonem.
– Nie widziałam własnych wnuków od ośmiu miesięcy – powiedziała Madame łamiącym się głosem. – Nika ma sześć lat, a Tymuś cztery, a ja nie mogę patrzeć, jak rosną. Wnoszę o możliwość zabierania wnuków do mnie do domu w co drugą niedzielę i w każdy drugi dzień świąt Bożego Narodzenia oraz Wielkanocy. I o dwa tygodnie wspólnych wakacji, również za granicą.
Cały czas powtarzała, że bardzo kocha wnuki
Z ławy dla pozwanych dobiegły mnie dwa głośne prychnięcia. Matka dzieci, Dorota, prychnęła z niedowierzaniem, jej partner – z jawną złością. Sędzia spojrzała na nich surowo i spuścili głowy.
W aktach Madame rozpisywała się o tym, jak bardzo boli ją utrata kontaktu z wnukami i jakie to jest szkodliwe dla dzieci, z którymi była mocno związana. Nie mogłam zrozumieć motywacji małżeństwa, żeby uniemożliwiać te wzajemne kontakty, dopóki nie odezwała się zapytana pani Dorota.
To mecenas jej matki, przypominający z wyglądu charta, o długiej szyi i skupionym spojrzeniu czarnych oczu, zapytał:
– Jaka jest pani i pani męża motywacja do odcinania dzieci od kontaktów z kochającą je babcią?
– Taka, że ona wcale nie jest kochającą babcią! – odparowała pani Dorota, blondynka z tatuażem na prawej dłoni i z kolorową, rzemykową biżuterią na szyi. – Dzieci się jej boją!
– Bo mnie nastawiasz przeciwko nim! Własną matką je szczujesz!
– Cisza! – sędzia walnęła młotkiem w stół. – Pani Klaro, proszę tego nie protokołować – dodała, zwracając się do mnie. – A państwa proszę o odpowiadanie wyłącznie na zadane przez sąd albo mecenasów pytania.
– Przepraszam, wysoki sądzie… Ja… po prostu reaguję emocjonalnie, bo od tej rozprawy tyle zależy w moim życiu… I życiu dzieci, które tak kocham… – Madame teatralnym gestem otarła oczy, na co jej zięć zacisnął usta w jedną biała kreskę.
Przez kolejny kwadrans starsza pani opowiadała, jak to wszystko by zrobiła dla wnuków, mówiła o tym, że ma w domu piękny pokój przygotowany specjalnie dla nich, że nakupowała książek i płyt z bajkami, żeby wartościowo spędzać czas z dziećmi.
W międzyczasie wyszło na jaw, że jest rozwiedziona od lat, a jej mąż, dziadek dzieci, przebywa w nieznanym miejscu i nie ma roszczeń co do widzeń z wnukami. Z akt i przesłuchania powódki jasno wynikało, że jest emocjonalnie związana z małą Nikolą i jej bratem, a dzieci również za nią tęsknią.
– Ale od wielu miesięcy moja córka nie pozwala mi ich widywać – wyjaśniła głosem osoby złamanej przez los. – Dzwonię, pytam, chcę przyjechać, jestem pewna, że dzieci też chcą do babci, ale Dorota jest tak zawzięta, że odgrywa się na nich za nasz konflikt… Dlatego cała moja nadzieja w sądzie – dodała z czarującym uśmiechem, ale moja pani sędzia nawet go chyba nie zauważyła, wbijając wzrok w papiery leżące przed nią na stole.
Potem przyszła kolej na przesłuchanie pani Doroty. Podeszła do pulpitu, obciągając nerwowo bluzkę. Miała krótkie włosy, obecnie wygładzone, ale podejrzewałam, że na co dzień je stroszy, zauważyłam też, że ma w uszach sporo dziurek, chociaż wyjęła kolczyki… A więc chciała wyglądać na osobę poważną – podsumowałam odruchowo.
Ludzie często myślą, że sąd kieruje się uprzedzeniami i emocjami, a tak nie jest. Sędziów nie interesuje, czy masz tatuaże, kolorowe włosy czy kolczyk w nosie. Kodeks rodzinny to prawo, a sądy rodzinne kierują się dobrem osoby najsłabszej, tutaj były to dzieci pani Doroty. Jej wygląd – byłam tego pewna – nie miał nic do tego, jaki wyrok wyda sędzia.
– Pani R., czy to prawda, że uniemożliwia pani dwojgu swoich dzieci kontakty z ich babką? – zapytała sędzia neutralnym tonem.
Mimo to pozwana prawie się rozpłakała.
– Tak – szepnęła.
– Proszę podać przyczyny takiej decyzji.
– Dobrze… – kobieta nabrała powietrza. – Więc… mama nigdy nie akceptowała mojego związku z Sebastianem. Ani mojego stylu życia. Ani… w sumie ona nigdy nie akceptowała nawet mnie…
Madame zacisnęła usta i przewróciła oczami, jakby jej córka wygadywała głupoty niewarte uwagi sądu. Ale ta kontynuowała cichym głosem, pokrzepiona chyba faktem, że nikt jej nie przerywa.
– Mama nigdy mi nie wybaczyła tego, że uciekłam z domu w moje osiemnaste urodziny. I tego, że zrobiłam sobie tatuaże. A Sebastian to dla niej… – przełknęła ślinę i nabrała spazmatycznie powietrza. – Ona mówi, że to ludzki śmieć.
Aż pomyliłam klawisze z emocji. Zerknęłam na męża młodej kobiety i zobaczyłam, że siedzi z pochyloną głową. Na jego szyi też widniały tatuaże, wyróżniał się też fryzurą – blond dreadami upiętymi w coś w rodzaju koka. Ubrany był w marynarkę i białą koszulę, spod której przebijały cienie tatuaży na ciele. Widać było, że nie potrafi się swobodnie poruszać w tym ubraniu, jakby włożył coś takiego pierwszy raz w życiu. Domyśliłam się, że zrobił to dla sędzi.
– Mama widywała się z dziećmi – powiedziała cicho Dorota. – Przychodziła do nas, bo… bo myślałam, że tak trzeba. Ale zawsze nas krytykowała. Wszystko. To, co jemy, a jesteśmy weganami. To, że mamy trzy adoptowane psy, że w domu nie ma telewizora i że palimy kadzidełka… Dla niej wszystko zawsze było źle…
Madame siedziała wyprostowana, z pobłażliwym uśmiechem na ustach, jakby spodziewała się, że sędzia pokiwa z niedowierzaniem głową nad takimi bzdurami.
– Tak więc powodem odmowy widzeń z dziećmi była krytyka ze strony pani matki? – doprecyzowała sędzia.
– W sumie to nie tylko… – Dorota przestała pocierać twarz i zerknęła na matkę. – Po prostu, dzieci nie rozumiały, dlaczego przynosiła im szynkę, kiedy w domu nie je się mięsa. Ja się z mamą o to kłóciłam…
– Wyrywałaś im wędlinę z ust! – dobiegło z ławy powódki.
– Tak! Bo ty im ją wpychałaś! – pani Dorota nagle podniosła głos. – Mama przychodziła i rozstawiała nas po kątach! Wiecznie krytykowała Sebastiana, mówiła „Tymonku, żebyś tylko nie wyrósł na takiego bumelanta jak twój tata” – zmieniła na moment głos.
Madame poczerwieniała, ale nie odezwała się już ani słowem.
Spotkania tylko w obecności psychologa
Przesłuchanie było smutne.
Dowiedzieliśmy się z niego, że starsza pani przychodziła do domu córki i jej męża w sumie tylko po to, żeby wszczynać kłótnie, wytykać im błędy wychowawcze i sączyć dzieciom złośliwe uwagi do uszu. Bynajmniej nie po to, by zajmować się wnukami.
Sędzia zakończyła przesłuchanie, ale prawniczka pani Doroty miała jeszcze pytania do Madame. Dostała zgodę.
– Czy to prawda, że kiedy zabrała pani dzieci na sobotę, nie odbierała pani telefonów do niedzieli i nie otworzyła drzwi ich matce, kiedy przyjechała je odebrać?
– Tak, ponieważ Dorota była pijana– oznajmiła z niejakim triumfem zapytana.
– Troszczyłam się o ich bezpieczeństwo.
– Ma pani jakieś dowody na to? – zapytała młoda mecenaska. – Przecież nawet pani nie otworzyła jej drzwi. Jak pani stwierdziła, że córka spożywała alkohol?
– Bo znam moją córkę. Lubi w soboty imprezować. Wyczułam, że nie powinnam oddawać jej dzieci. Jest pani za młoda, żeby zrozumieć – Madame przybrała pobłażliwy ton. – Dorotka jest wiecznie zbuntowaną dziewczyną, która sili się na oryginalność. Ten cały weganizm to krzywdzenie dzieci! One mają prawo jeść mięso! I te bzdury o oczyszczaniu aury w domu, jakichś kryształach. Czy pani sędzia w ogóle widzi, jak oni wyglądają? – zadała dramatyczne pytanie. – To niedojrzałe dzieciaki, które bawią się w dom! A Nika i Tymon muszą być wychowywane w dyscyplinie i znać granice! A nie, że wszędzie psy, kadzidełka i ojciec wytatuowany jak kryminalista!
– Dziękuję, może pani iść na miejsce – głos sędzi był spokojny.
Przestałam się dziwić, dlaczego młodzi ludzie chcą trzymać Madame z daleka od swojego życia. Była zwyczajnie toksyczna. Ale prawo jest prawem, a kodeks rodzinny zabezpiecza prawo dziadków i wnuków do wzajemnych kontaktów.
Myślałam o tej sprawie aż do następnego dnia. Gryzło mnie, jak to się skończyło. Czy babka, która de facto porwała wnuki, dostała w końcu prawo do ich zabierania co drugi tydzień?
Sprawdziłam wyrok i stwierdziłam po raz kolejny, że moja pani sędzia jest mądrą i doświadczoną prawniczką. Nakazała rodzicom umożliwianie spotkań dzieci z ich babką, ale pod warunkiem, że będą odbywały się u nich domu i w obecności psychologa. Wynagrodzenie psychologa miała opłacać babcia dzieci, która, jak się okazało, była osobą niezwykle majętną i nie ukrywała tego.
Do dzisiaj zastanawiam się, co robiła w autobusie, skoro miała miliony na koncie. Wyobrażam sobie, że stało się coś nagłego, że musiała to zrobić. Może jechała akurat do wnuków. Może w obecności psychologa nie ośmielała się już krytykować ich rodziców.
Mam nadzieję, że dzieci poczuły się bezpieczniej i cieszyły się z wizyt babci. Chociaż pewnie nigdy nie poznają smaku babcinej szarlotki, rosołu, a pewnie i ciepła…
Klara, protokolantka
Zobacz także:
- „Niedoszła teściowa rozpowiada w miasteczku, że się sprzedaję. Mści się, bo nie dopuszczam jej do wnuka”
- „Znajomi żartowali, że znalazłam sobie utrzymanka. Śmiałam się z tego, dopóki mój wybranek nie wyczyścił mi konta”
- „Wróciłam wcześniej od rodziców i przyłapałam męża z kochanką. Dla niego rzuciłam karierę, a on tak mi się odpłaca?”