Urodziłam tylko jedno dziecko, tak wyszło. Skupiłam się więc na tym, by mojej Malwince niczego nie brakowało, na miarę naszych możliwości.

Reklama

Moja mądra, śliczna córka celująco zdała maturę i świetnie radziła sobie na studiach weterynaryjnych. Zawsze kochała zwierzęta, od małego znosiła do domu ranne ptaszki i bezdomne koty.

Irek był pierwszym „męskim okazem”, którego pokochała bardziej niż zwierzęta. Wysoki, przystojny brunet, inżynier od budowy mostów, trzy lata starszy od Malwinki. Pięknie razem wyglądali, aż miło było popatrzeć. Zwłaszcza że widać było, jak bardzo się kochają. A gdy owdowiałam, Irek był dla nas obu ogromnym wsparciem. Dwa lata po śmierci męża Malwinka i Irek wzięli ślub i zamieszkaliśmy razem. Nie chciałam, żeby się wyprowadzali, żeby szukali czegoś innego. Po co? Dom już stał, mogą go wyremontować, odnowić, zmienić wystrój, nie miałam nic przeciwko.

Nie robiłam się młodsza, ale póki sił mi starczy, pomogę, ugotuję, posprzątam, wypiorę, wyprasuję. Dla nich tylko zysk. I duża wyręka, zwłaszcza gdy na przyszły wnuki. Nie musieli niańki najmować ani wysyłać dzieci do żłobka. Malwinka mogła spokojnie pracować w klinice, wiedząc, że jej skarby są w dobrych rękach.

A potem…

Irek dostał intratną propozycję pracy w Szwecji. Malwina mogła tam poszukać pracy jako weterynarz, bo wszędzie są potrzebni, a dzieci były na tyle małe, że szybko przestawiłyby się na drugi język. Rozważali to na poważnie, nie w ramach wyjazdu na wakacje, ale totalnej rewolucji w życiu. Również moim…

Zobacz także

Właśnie – co ze mną? Jak oni mogą mi to robić? Jak on może? Złodziej! Tak o nim myślałam. Już nie był moim ukochanym zięciem, ale złodziejem, który chce mi zabrać moje jedyne dziecko i moje wnuczęta, moje skarby, światełka. Tłumaczył to życiową szansą, okazją, której nie wolno zmarnować. A dla mnie to była zwykła, bezduszna pogoń za mamoną! I okrutna. Zostawią mnie za sobą, starą, niepotrzebną, samotną. Wnuki będę widywać tylko na zdjęciach! Przecież ja je na rękach nosiłam, zupkami karmiłam… A tam, w tej Szwecji, za byle co odbierali dzieci rodzicom, za siniaki na kolanach albo skarcenie! Nie mogłam pozwolić, żeby jechali do tej diabelskiej krainy, skąd dzieci mogły już nigdy nie wrócić, zabiorą je, zamkną w domu dziecka! – panikowałam i demonizowałam. I chyba sam diabeł podszepnął mi, jak ich zatrzymać…

Powiedziałam Malwinie, że widziałam Irka, jak całował się z jakąś blondynką w samochodzie. Nie chciała uwierzyć – „pomyliłaś się, mamo, to nie był on, albo samochód nie ten” – ale przecież wóz Irka znam, jego też, tablice pamiętam, co tu się mogło nie zgadzać?

Ano to, że owszem, widziałam zięcia z blondynką w jego samochodzie, ale tylko tyle. Podobno to była jego koleżanka z pracy i jechali do klienta. Tak się tłumaczył, kiedy Malwina wprost go zapytała. I dziwił się, jakim cudem widziałam, że się całowali, skoro nie zatrzymywali się nigdzie w drodze między firmą a biurem klienta.

Nie straciłam rezonu, walczyłam przecież o moją córkę i wnuki. Łgałam dalej jak najęta i osiągnęłam swoje. Zaczęli się kłócić.

Malwina stała się podejrzliwa, obserwowała Irka, sprawdzała, a ja sączyłam jej jad do ucha, że któraś ze znajomych widziała go z tą blondynką znowu i że może ten szybki wyjazd do Szwecji ma inny cel, niż jej się wydaje…

Kłótni w domu było coraz więcej, nie tylko pomiędzy młodymi. Urażony oskarżeniami Irek robił awantury także mnie. Najpierw stanowczo prosił, żebym nie opowiadała bzdur. Potem coraz głośniej żądał, żebym przyznała się do kłamstwa. Raz nawet usiadł przy stole i prawie płakał, mówiąc, jak źle dzieje się w ich małżeństwie przez te fałszywe plotki, błagał, bym przyznała, że to wszystko nieprawda, że coś sobie umyśliłam. Szłam w zaparte, aż w desperacji rąbnął pięścią w stół.
– Może jeszcze mnie uderz, co? – zawołałam głośno. – Jeszcze się zamachnij na starą kobietę! Pobij mnie, no!

Malwina przybiegła z Zosią na rękach, przerażona tymi krzykami. Agresja wobec mnie była kroplą, która przelała czarę. Malwina kazała Irkowi jechać do Szwecji, a nas – czyli ją, mnie i dzieci – zostawić w spokoju. Na przemoc w rodzinie nigdy się zgodzi. Do niczego nie doszło, ale uwierzyła mnie zamiast jemu. Zaufała moim słowom, łzom, spazmom… Bo byłam jej matką, bo znała mnie i kochała od urodzenia. To była moja przewaga.

Irek ustąpił

Uznał, że przyda im się przerwa od tego wariactwa. Odetchną, uspokoją się, spróbują wszystko poukładać. Tyle że nic się nie poukładało, bo o to zadbałam. Malwina brała dodatkowe dyżury, a ja więcej czasu spędzałam z dziećmi. Miałam wnuki tylko dla siebie, z nikim nie musiałam się nimi dzielić.

Byłam taka szczęśliwa. Malwina też będzie, tylko musi zrozumieć, że jej szczęście i przyszłość są tutaj, ze mną, w naszym domu, nie w Szwecji, nie z Irkiem.

Udało się. Malwina złożyła pozew o rozwód. Bo Irek nie chciał wracać do kraju, bo uparcie ją przekonywał, że tam czekają na nich lepsze perspektywy, bo nigdy należycie nie przeprosił.

Malwina w końcu zrozumiała, że życie na dwa kraje nie ma bez sensu, zwłaszcza z facetem, który całował się z obcą babą pod jej nosem, więc kto wie, co robi w tej dalekiej Szwecji, „tylko sobie z nim życie, córcia, marnujesz”.

Irek dzwonił, odgrażał się, że nigdy nie da zgody na rozwód, zapewniał, że kocha Malwinę i dzieci, że nie pozwoli, by mu je odebrano. Przekonywałam córkę, że to taka gra pod publiczkę, żeby lepiej wypadł na rozprawie.
– Jakby nie chciał stracić rodziny, to byłby tu z wami teraz, dbał o was, a nie siedział Bóg wie gdzie i z kim.

Malwina płakała, dzieci snuły się smutne, ale były ze mną, przy mnie, w Polsce, w moim domu. Tylko to się liczyło.

Dopiero kiedy pojechaliśmy do sądu, na pierwszą rozprawę, kiedy zobaczyłam, jak Irek patrzy na moją córkę, z jaką miłością i desperacją, a Malwina odwraca twarz, by się nie rozpłakać, kiedy usłyszałem, jak wypytuje o nią, o dzieci, jak prosi, żeby mógł się z nimi spotkać, a ona szepcze coś roztrzęsiona… Boże.

Dotarło do mnie, co im zrobiłam

Wmawiałam sobie, że to dla dobra córki i wnuków, ale samą siebie też oszukiwałam. Samolubnie i okrutnie ich rozdzieliłam, bo nie chciałam zostać sama, bo bałam się, że będę za nimi zbyt tęsknić, podczas gdy oni szybko zapomną. Mogłam im to szczerze powiedzieć i liczyć się z tym, że jednak wyjadą, ale przynajmniej by mnie nie znienawidzili. Ze strachu przed taką konsekwencją moich matactw jeszcze się wahałam. Może zostawić to, jak jest, może się nigdy nie dowiedzą…? Nie. Dość już zła wyrządziłam.

Zanim weszliśmy na salę, wzięłam ich oboje na bok i przyznałam się. Do wszystkiego. Do kłamstw, krętactw, do lęku przed samotnością. Moja córka płakała. Irek stał z zamkniętymi oczami, a na jego twarzy malowały się różne uczucia – złość, niedowierzanie, ulga. Gdy otworzył oczy, wyciągnął rękę do mojej córki, a ona złapała tę dłoń i przytuliła się do niego. Stali objęci, kołysząc się lekko. Rozprawa szybko się zakończyła, bo obie strony wniosły o to, by pozew oddalić.

Sądziłam, że dopiero w domu rozpęta się piekło. Ale oboje byli przerażająco spokojni. Malwina poinformowała mnie tylko, że natychmiast się wyprowadzają. Pakowali wyłącznie najpotrzebniejsze rzeczy.
– Po resztę przyjdziecie później? Czy mam wam…?
– Kupimy na miejscu – przerwał mi Irek, głaszcząc po głowie syna, który nie odstępował go na krok.
– Nie chciałaś tęsknić – powiedziała gorzko Malwina – ale to, że one tęskniły za tatą, a ja odchodziłam od zmysłów, już cię nie obchodziło. Nie rozumiem… Nie wiem, czy ci zdołam wybaczyć, może… kiedyś.

Parę zdań, ale wystarczyło. Więcej nie musiała mówić, bym poczuła ciężar swojej winy. Moja córka cierpiała, wierząc, że pokochała mężczyznę, który ją zdradza i jest gotowy podnieść rękę na jej matkę.

Mój zięć cierpiał, bo zrobiłam z niego drania i okradłam go z rodziny. To ze mną powinni się rozwieść…

I tak zrobili. Od paru lat mieszkają w Szwecji. Tam pracują, tam dzieci chodzą do szkoły, tam jest ich życie i przyszłość. Córka dzwoni kilka razy do roku – na święta, na Dzień Babci, w moje urodziny. Głównie po to, żeby dzieci mogły mi złożyć życzenia, a ja chociaż je usłyszeć. Nie odwiedzają mnie w święta, nie przyjeżdżają w wakacje. Pewnie nie ufają mi na tyle, by zaryzykować dłuższą wizytę. Może boją się, że znowu w jakiś sposób ich skrzywdzę. Przykro mi, ale kto sieje wiatr, ten zbiera burzę…

Krystyna

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama