Przecież nie byłam złym człowiekiem. Ani ja, ani Andrzej, mój mąż, nigdy nie życzyliśmy ludziom źle, staraliśmy się tak żyć, żeby nikogo nie krzywdzić, zawsze pamiętaliśmy o uczuciach innych. A może to wszystko nieprawda? Człowiek wie o sobie tyle, na ile go sprawdzono, a nam przyszło zdać niełatwy egzamin. Chyba go oblaliśmy, ale to dlatego, że nie mamy już siły walczyć.

Reklama

Ula była dzieckiem wyczekanym i upragnionym. Nasza mała, śliczna córeczka, ciemnowłosy diabełek, którego wszędzie było pełno. Śliczna i przylepna, robiła z nami, co chciała. Chętnie poddawaliśmy się słodkiej tyranii uroczej istotki, a ona początkowo tego nie nadużywała. Rozpieściliśmy ją trochę, ale tylko tyle, żeby czuła się kochana i wyjątkowa. Nie ona jedna wiedziała, że jest oczkiem w głowie rodziców. W końcu nadmiar miłości nigdy nie szkodzi.

Byliśmy z niej dumni. Rosła jak na drożdżach i szybko się rozwijała. Zaczęła mówić wcześniej niż inne dzieci, zanim skończyła półtora roku, mówiła już pełnymi zdaniami. Pokazałam jej literki, a ona natychmiast zaczęła je kopiować, smarując pracowicie kredką po każdej kartce, jaką znalazła. Bardzo szybko nauczyła się pisać i czytać, zapowiadała się na małego geniusza. Nie mogłam się doczekać, kiedy pójdzie do szkoły. Nauczyciele padną z wrażenia, może zaproponują Uli indywidualny tok nauczania? Tak, to byłoby dobre dla naszego dziecka.

Dużo rozmawialiśmy z Andrzejem o przyszłości Uli, kreśląc ją w świetlanych barwach. Bo dlaczego nie? Wszystko wskazywało na to, że wygraliśmy los na loterii. Zostaliśmy obdarzeni wyjątkową córeczką i nie chcieliśmy tego zmarnować.

Czy dalibyśmy radę jeszcze raz przejść przez to samo? Na pewno nie. Są granice ludzkiej wytrzymałości.

Zobacz także

Pierwsze sygnały pojawiły się wcześnie

W podstawówce Ula nie zbierała laurów, jak się spodziewaliśmy. Nie była jedynym dzieckiem, które przyszło do szkoły z umiejętnością pisania i czytania.
– Ula dobrze sobie radzi na lekcjach, nie przeszkadza w prowadzeniu zajęć – to wszystko, co nauczycielka miała do powiedzenia na jej temat.

Byliśmy trochę rozczarowani, ale nigdy nie okazywaliśmy dziecku, że nas zawiodło. Nie, to nie w tym miejscu popełniliśmy błąd.

Niepokojące sygnały zaczęły do nas docierać pod koniec podstawówki. Oczywiście zlekceważyliśmy je, ale to nie nasza wina. Kto byłby skłonny uwierzyć w takie oskarżenia?
– Ula niezbyt dobrze odnajduje się wśród rówieśników. Unikają jej, wiedziała pani o tym? – zagadnęła mnie kiedyś wychowawczyni.

Bardzo się wtedy zdziwiłam.
– Córka nigdy się nie skarżyła. Ma przyjaciółkę, Ewę, którą znamy i lubimy. Dziewczynki często razem się bawią – odparłam.
– To jedyne dziecko, z którym Ula przebywa. Ewa jest całkowicie jej podporządkowana. Szczerze mówiąc, budzi to mój niepokój.
– Chyba pani żartuje, mówimy o dwóch małych dziewczynkach! – krzyknęłam zdenerwowana.
– Dyrektorka odradzała mi tę rozmowę – wychowawczyni zmęczonym gestem potarła czoło. – Ale widzi pani, musiałam zareagować. Jestem pedagogiem z dwudziestoletnim stażem, nie mogę przejść obojętnie wobec dziecka potrzebującego pomocy.
– Ewy?!
– Uli, pani córki. Ona próbuje manipulować kolegami, a nawet nauczycielami. Wszystko musi być tak, jak
ona chce.
– To chyba nic strasznego. Ula jest jedynaczką, przyzwyczaiła się, że gra pierwsze skrzypce. Porozmawiam z nią – obiecałam, patrząc z niechęcią na nauczycielkę.
– Nie zrozumiała mnie pani. Ula się mści. Próbuje podporządkować sobie otoczenie, używając sposobów, których nie spodziewałabym się po dziecku w jej wieku. Klasa odsunęła się od niej, bo niszczy kolegom zeszyty, plami ubrania, a raz obcięła Małgosi pukiel włosów, bo ta nie zaprosiła jej na urodziny.
– Nic o tym nie wiem. Gdyby takie wybryki miały miejsce, usłyszałabym o tym na wywiadówce.
– W tym rzecz. Nie ma dowodów. Dzieci twierdzą, że to Ula, a ona się nie przyznaje. Słowo przeciwko słowu – powiedziała wychowawczyni.
– Ale pani nie wierzy mojej córce?
– Jestem w trudnej sytuacji, nigdy wcześniej nie zetknęłam się z podobnym przypadkiem. Zaraz to wyjaśnię. Słyszała pani o szkolnym przedstawieniu? Ula miała nadzieję na główną rolę, ale się zawiodła. Wie pani, co zrobiła? Przyszła załatwić to ze mną. Tak powiedziała. Nakazała mi zmienić obsadę, bo jak nie, to pożałuję. Następnego dnia zginęły klucze do mojego mieszkania. Były w kieszeni kurtki, która wisiała w szafie w pokoju nauczycielskim. Ula tam była, pytała o mnie. Weszła tuż przed dzwonkiem, nauczyciele szli na zajęcia, a ona została przez chwilę sama. Polonistka w ostatniej chwili przypomniała sobie o Uli, cofnęła się i zobaczyła, że dziewczynka odskakuje i odwraca się plecami do szafy.
– Moja córka nie jest złodziejką! To skandal! Przeniosę ją do innej szkoły.

Zaalarmował mnie widok ulgi na twarzy wychowawczyni. Więc o to jej chodziło? Chciała się pozbyć ze szkoły mojego dziecka? Dlaczego, na miłość boską?
– I pani się uważa za dobrego pedagoga… – rzuciłam jej w twarz.
– Tak, dlatego proponuję rozważyć terapię psychologiczną dla Uli. Jeśli mam rację, to dopiero początek kłopotów. Takie dzieci wyrastają na nieliczących się z nikim socjopatów. Myślę, że Ula jeszcze państwa zadziwi.
– Chyba pani przesadza – bąknęłam, zbita z tropu kradzieżą kluczy.
– Chciałabym, żeby tak było. Dziękuję, że mnie pani wysłuchała, tym bardziej że – jak mówiłam – nie mam żadnych dowodów, poza własnymi obserwacjami i tym, co mówią dzieci – nauczycielka podniosła się z krzesła. – Muszę jednak uprzedzić rodziców Ewy, że ich córka jest całkowicie pod wpływem Uli. Sami osądzą, co robić – dodała.

Tydzień później córeczka wróciła ze szkoły z zaciętą twarzą i zamknęła się w pokoju. Nie chciała powiedzieć, co się stało, więc wiedziona przeczuciem zadzwoniłam do rodziców Ewy. Dowiedziałam się, że przenoszą małą do innej szkoły.

– To w związku z dawno planowaną przeprowadzką, po prostu Ewa trochę wcześniej pozna nową klasę, będzie miała czas, żeby się oswoić – paplała nerwowo mama Ewy. Starała się ukryć, jak jej głupio, że rozdziela dziewczynki na skutek pomówień nauczycielki.

Następnego dnia w mieszkaniu wychowawczyni Uli wybuchł pożar. W szkole huczało od plotek. Nauczycielka nie wymieniła zamków po kradzieży kluczy, licząc na odzyskanie zguby. Złodziej był podpalaczem, tego wszyscy byli pewni. Podejrzenia padły na naszą córkę, ja również nie miałam pewności, czy mogę wierzyć w jej niewinność. Mimo to staliśmy z mężem murem za naszym dzieckiem.

Tak się zaczęło. Utrata małej przyjaciółki, a właściwie kozła ofiarnego czy może raczej oddanej niewolnicy, pozbawiła Ulę wszelkich zahamowań. Miała wtedy jedenaście lat.

W naszym domu zjawiła się policja, Ula była przesłuchiwana w mojej obecności. Andrzej szalał z wściekłości. Nasza córka podpalaczką? To nie mogła być prawda. Jednak Uli nie było w tym czasie na lekcjach. Wagarowała. Nie umiała, a może nie chciała powiedzieć, co w tym czasie robiła.

Pytana o podpalenie uśmiechała się drwiąco. Wolałabym, żeby tego nie robiła, bo wtedy w jej oczach widziałam coś, czego można się było przestraszyć. A przecież to nie był demon, tylko dziecko, nasza
mała córeczka…

Potem Ula zmieniła taktykę. Zaczęła płakać, wykrzywiając usta w podkówkę jak malutkie dziecko. Wyglądała tak słodko i niewinnie, że można było uwierzyć we wszystko. Ostatecznie nauczycielka została obwiniona przez opinię publiczną o histeryczną niechęć do Uli. Plotki rosły jak śniegowa kula i w końcu wychowawczyni musiała zmienić pracę. Ula została, nauczycielka odeszła. 1:0 dla mojej córki.

Teraz rozumiem tę rozgrywkę, bo jestem mądrzejsza o wiele lat życia z Ulą. Wtedy byłam szczęśliwa, że kobieta, która niesłusznie oskarżyła moją córkę, zniknęła z naszego życia. Chciałam chronić swoje dziecko za wszelką cenę.

Prawdziwe problemy zaczęły się w gimnazjum

Miałam wrażenie, że Ula zrzuciła maskę grzecznej dziewczynki i poszła na całość.

– Z nastolatką trudno wytrzymać, ale to przejdzie – pocieszali nas bardziej doświadczeni znajomi. Nie byłam pewna, czy mówimy o takich samych kłopotach.

Porządkowałam pokój Uli, zbierając ubrania z krzeseł, i jak zwykle zastanawiałam się, jak to możliwe, że wychowałam taką bałaganiarę. Nie tylko nie pomagała w domu, ale też nic nie robiła wokół siebie. Gdybym nie sprzątała w jej pokoju, zarosłaby brudem.

Od pewnego czasu nie poznawałam własnej córki. Była wobec mnie i Andrzeja opryskliwa i niegrzeczna, zachowywała się jak sublokator, który mieszka z nami, bo nie ma innego wyjścia.

Starłam kurz z biurka Uli i machinalnie wyrównałam stos książek. Tyle dobrego, że córka lubiła czytać. Spojrzałam na jej szkolny plecak i zawahałam się. A co tam, druga taka okazja prędko się nie trafi. Szybko przejrzałam jego zawartość. W bocznej kieszeni znalazłam malutką torebkę z białym proszkiem. Nawet ja wiedziałam, co to jest. Przyparta do muru Ula opowiedziała historię, od której pociemniało mi w oczach.
– Dostałam to od pana Bronka. Nie chciałam, ale on mnie zaszantażował – mówiła z przejęciem. – Powiedział, że nie przepuści mnie do następnej klasy. Miałam mu nie wierzyć? Przecież wiesz, że nie jestem zbyt dobra z matematyki.

Pan Bronek uczył tego właśnie przedmiotu. Natychmiast poszłabym na policję, gdyby nie wcześniejsze doświadczenia. Jakoś nie mogłam do końca uwierzyć w winę matematyka.
– Ula, na miłość boską, czy ty wiesz, co robisz? Oskarżasz nauczyciela, możesz mu zniszczyć życie. Jesteś pewna, że to on ci kazał? Błagam, powiedz prawdę, nie będę krzyczała. Pomożemy ci z ojcem. Wiesz, że możesz na nas liczyć.
– Tak? – spojrzała na mnie z ukosa, w jej oczach znów ujrzałam niepokojące błyski. – To po co robisz raban? Musisz się we wszystko wtrącać? Odczep się, a znów wróci twoja kochana córeczka. Chyba że nie chcesz? No? Co wybierasz?

Jakby chlusnęła na mnie wiadrem lodowatej wody. Aż musiałam się złapać oparcia krzesła, bo zakręciło mi się w głowie. Ula mówiła jak obca osoba, nie poznawałam jej.
– Tak myślałam. Wybierasz święty spokój – córka uśmiechnęła się z politowaniem. Podeszła i wyciągnęła wymownie rękę. Machinalnie oddałam jej torebkę z narkotykiem.

Od tej pory Ula całkowicie przestała się z nami liczyć. Wracała do domu lub nie, jak jej było wygodniej. Zupełnie się nie przejmowała, że szalejemy z niepokoju. Początkowo szukaliśmy jej u koleżanek, jeździliśmy po okolicy, aż w końcu poznaliśmy prawdę.
– Ula u nas nigdy nie bywa, moja Agnieszka się z nią nie zadaje – matka dziewczyny przejęła słuchawkę i powiedziała to, co wiedzieli wszyscy, tylko nie my.
– Ale… nie wiem, gdzie jej szukać – powiedziałam bezradnie, licząc na współczucie tej kobiety.
– Ula ma własne towarzystwo, dość podejrzane, nawiasem mówiąc. Można ich zobaczyć na naszym skwerze albo w okolicach starej kotłowni. Tej, co to mają ją rozebrać.

Było gorzej, niż myślałam

– Współczuję pani, nie chciałabym zobaczyć mojej Agnieszki w tym stadzie dzikusów – głos kobiety odrobinę złagodniał. – Jedno jest interesujące: podobno Ula doskonale sobie radzi z zakapiorami. Jest od nich młodsza, ale to ona nimi dyryguje.

Tego byłam pewna. Córka po mistrzowsku opanowała manipulowanie ludźmi. To ją kręciło, po to żyła. Posługiwała się nimi jak kukiełkami. Czy ja nie byłam tego najlepszym przykładem?

Kilka lat walczyliśmy z Andrzejem o Ulę. Robiliśmy wszystko, żeby zrozumiała, że pogrąża się w bagnie, z którego nie ma wyjścia. Wyciągaliśmy ją na siłę z topieli, a ona znów tam wskakiwała. Ona nie chciała żyć jak inni ludzie, miała własną wizję świata.

To dziwne, ale Ula nie stała się narkomanką, nie popadła w alkoholizm. Nie była uzależniona od niczego, z wyjątkiem chorobliwej żądzy sprawowania władzy nad ludźmi. Miała naturalną skłonność do zła, wolała ukraść, niż kupić, zmusić, zamiast poprosić. Nic na nią nie działało, ani moje łzy, ani zaklęcia ojca. Nie obchodziliśmy jej. Czasem miałam wrażenie, że w jej serce wbił się sopel lodu, który zamroził wszelkie uczucia. Nie mogłam uwierzyć, że kiedyś była takim słodkim, przymilnym dzieckiem…
– Bo potrzebowała naszej opieki, była za mała, by porzucić rodziców. To była interesowność, nie miłość – podsumował kiedyś Andrzej.
– Mówisz o niej, jakby była pasożytem – zaprotestowałam bez przekonania.

Ula nie pozwalała się kochać, nie zależało jej na rodzicach. Czy mogłam winić męża, że nie miał dla niej ciepłych uczuć?

Mimo to nie poddaliśmy się w walce o Ulę. Nawet gdy zniknęła na kilkanaście tygodni z domu, wierzyliśmy, że w końcu wróci. Miała tylko siedemnaście lat, na pewno nas potrzebuje. Okazało się, że bardzo…

Przyszła do domu jak gdyby nigdy nic i przyprowadziła chłopaka. A raczej mężczyznę. Nie wyglądał jak jeden z łobuzów, z którymi się prowadzała.
– Będziemy mieli dziecko – powiedziała Ula bez ogródek, moszcząc się po kociemu w swoim dawnym pokoju. Znów nas potrzebowała, przynajmniej na jakiś czas…

Oczywiście stanęliśmy na głowie, żeby jej pomóc. Łudziłam się, że to przełomowy moment w naszym życiu, że teraz będziemy rodziną. Ula starała się być miła, przestała się włóczyć w podejrzanym towarzystwie. Jej chłopak, Rafał, mieszkał z rodzicami, ale pracował i zamierzał zaopiekować się swoim dzieckiem i jego matką. Wszystko szło ku lepszemu.

– Nie wyobrażaj sobie za wiele, ona znów nas wykorzystuje. Chwilowo jest w trudnej sytuacji, więc się przymila. Chce zapewnić sobie opiekę – mówił Andrzej, ale nie odtrącał córki. Przeciwnie, robił wszystko, by została na dłużej, mimo że nie miał co do niej złudzeń. Ja żyłam marzeniami. O wspólnej, lepszej przyszłości z córką, która nareszcie wyrosła z szaleństw wczesnej młodości. Byłam nieuleczalnie naiwna.

Ula urodziła nam wnuka. Sielanka trwała, dopóki Mateuszek nie skończył pięciu miesięcy. Wtedy Ula zniknęła, uciekając od nudnych macierzyńskich obowiązków i porzucając partnera. Rafał stanął na wysokości zadania i zaopiekował się synem. Zabrał go do siebie i czekał na znak od Uli.
– Matka nie porzuci dziecka na długo. Ona wróci – łudził się, jak przedtem my.

Rafał był dobrym człowiekiem, poświęcił się wychowywaniu Mateuszka, który na szczęście był zupełnie niepodobny do matki. Spędzaliśmy z nim sporo czasu, pomagając Rafałowi i ciesząc się wnukiem.

Tymczasem Ula zapadła się pod ziemię. Z początku szukaliśmy jej, jak zawsze, ale potem daliśmy spokój. Była dorosła, nie mogliśmy ściągnąć jej na siłę do domu. Jej nieobecność bolała jak zadra w sercu, ale w końcu rana się trochę zabliźniła. Z czasem zaczęłam się bać powrotu córki. Nie wiedziałam, w jakim towarzystwie się obraca, kim się stała i co może zrobić. Szczególnie niepokoiłam się o przyszłość Mateuszka. Każde dziecko potrzebuje matki, ale byłoby lepiej, gdyby Ula trzymała się od niego z daleka.

Córka przez kilka lat nie dawała znaku życia i gdyby nie niespodziewany gość, o niczym byśmy nie wiedzieli.

Nasze dziecko nie żyło. Typek, który nas zawiadomił, twierdził, że był jej facetem. Zażyczył sobie dużej sumy pieniędzy „na koszta pogrzebu”, jak wyjaśnił. Mąż wyrzucił go z domu.

Ulę odnaleźliśmy w szpitalnej kostnicy, pochowaliśmy ją w rodzinnym grobowcu i wtedy poczułam ulgę, za którą się znienawidziłam.

Ale to jeszcze nie był koniec. Ula zostawiła nam spadek. W domu małego dziecka przebywała nasza wnuczka. Ula oddała ją zaraz po porodzie, nie zrzekając się praw do małej, co przekreśliło szansę na adopcję. Dziewczynka miała zaledwie rok, ale wyglądała jak skóra zdjęta z matki.

Nie mogłam jej pokochać

Starałam się, ale wspomnienie ran zadanych przez Ulę było zbyt świeże. Jeśli ta mała choć trochę wdała się w matkę…
– Nie jesteśmy już młodzi i nie mamy sił – wyjaśnił mąż powody odmowy. Nie zabraliśmy wnuczki do domu. Zawsze będę się o to winiła. O niedopełnienie obowiązku i strach przed tym, co drzemie w dziecku. Dziewczynka nie jest niczemu winna, a jednak boimy się jej. Mała wygląda jak Ula w jej wieku. Nie mamy siły na powtórkę z życia, dość już wycierpieliśmy. Naszą wnuczkę adoptują obcy ludzie.

Małgorzata

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama