Bliscy zmarłej Doroty z Nowego Targu mają żal do lekarzy. „Moja żona nie powinna była umrzeć”
Pani Dorota przez 5 miesięcy ciąży z radością czekała na dziecko. Wszystko było w porządku, nic nie zapowiadało tragedii. Ale w nocy z 20 na 21 maja kobiecie odeszły wody. Mąż zawiózł ją do szpitala. Po trzech dniach w szpitalu kobieta zmarła.
Jako powód śmierci Doroty szpital w Nowym Targu podał wstrząs septyczny. Lekarze podkreślali też, że ciąża pani Doroty była „powikłana”. Dyrekcja szpitala złożyła zawiadomienie do prokuratury.
„Totalne bezwodzie”
Kiedy pan Marcin przywiózł 33-letnią żonę do szpitala, została zbadana przez lekarza dyżurnego. Ten miał stwierdzić „totalne bezwodzie”.
„Zalecił, żeby leżała, bo dziecko żyje, więc wody płodowe mogą powrócić” – powiedział pan Marcin w portalu onet.pl.
W związku z tym wszyscy spodziewali się, że nie ma powodu do obaw. Wszyscy myśleli, że pani Dorota jest w szpitalu bezpieczna.
Bolała ją głowa, bliscy chcieli zmienić szpital
W poniedziałek 22 maja pani Dorota zaczęła się skarżyć na ból głowy.
Najbliżsi chcieli zabrać ją do innego szpitala. Nie byli zadowoleni z tego, jak Dorotą zajmują się lekarze z nowotarskiej placówki. Brali pod uwagę szpital w Krakowie lub w Bochni. Ordynator oddziału nie uważał, że to dobry pomysł.
„Powiedział nam, że nas nie przyjmą w Krakowie, bo jest zbyt wczesna ciąża. Chcieliśmy w związku z tym przejechać do Bochni, bo z Bochni jest lekarz prowadzący i miałem bliżej do domu. Powiedziano nam, że możemy, ale tylko się wypisać na własne żądanie” – wspomina pan Marcin.
Nie monitorowano stanu płodu?
Do bólu głowy w trzeciej dobie hospitalizacji pani Doroty dołączyły wymioty.
Cierpiała cały dzień. I całą noc. 24 maja o 7 rano skóra była już sina i zimna. Dwie godziny potem stwierdzono zgon.
Jak udało się ustalić dziennikarzom onet.pl, kobieta w czasie pobytu w szpitalu nie była podpięta do żadnej aparatury monitorującej stan płodu.
Jakby nikt nie zdawał sobie sprawy, że ciąża po odejściu wód może obumrzeć. Że martwy płód w ciele kobiety może wywołać zakażenie. Że kobieta chce żyć.
„Sepsy nie dostaje się z minuty na minutę”
Pani Ilona, kuzynka i jednocześnie przyjaciółka zmarłej, nie może uwierzyć, w to, co się stało. Jest jednak pewna, że choć Dorota bardzo chciała mieć dziecko, to nie za cenę, jaką przyszło jej zapłacić.
„Leżąc w szpitalnym łóżku, Dorota mówiła swojej mamie, że z dzidziusiem może być coś nie tak. Była na to gotowa. Ale nikt jej wtedy nie powiedział, że dziecko już nie żyło” – mówi pani Ilona w onet.pl. I dodaje: „Sepsy nie dostaje się z minuty na minutę. Lekarze musieli po wynikach badań widzieć, że wdaje się zakażenie, ale czekali nie wiadomo na co”.
Rodzinę zmarłej Doroty reprezentuje mec. Jolanta Budzyńska. W programie TVN wyraża przypuszczenie, że być może czekano na obumarcie płodu, ale...
„Nie monitorowano jego stanu. Badanie USG przy przyjęciu wykazało płód żywy, potem z tego, co wiem od rodziny, pani Dorota domagała się powtórzenia badania. Ostatecznie badanie USG ponownie wykonano dopiero wtedy, gdy stan jej zdrowia dramatycznie się pogorszył. To był już ostatni etap wstrząsu septycznego” - mówi mec. Budzyńska.
„Moja żona nie powinna była umrzeć”
Pan Marcin latem mógłby świętować z żoną pierwszą rocznicę ślubu.
„Moja żona nie powinna była umrzeć. Leczenie zaoferowane jej w szpitalu było niezgodne z aktualną wiedzą medyczną i sprzeczne z tym, co zalecano po śmierci pani Izabeli z Pszczyny, szczególnie pozbawiono jej prawa do decyzji, czy chce ratować swoje życie, czy próbować utrzymać ciążę, kiedy płód jeszcze żył. Po obumarciu – które nie wiadomo, kiedy nastąpiło – nic nie usprawiedliwia zwlekania z indukcją poronienia martwego płodu” – uważa mąż zmarłej Doroty i zmarłego Wojtusia.
Ma żal do lekarzy z nowotarskiego szpitala.
„Nie zostaliśmy w porę oboje z żoną poinformowani, jakie będą skutki tego, że Dorocie odeszły wody. Że dziecko tego nie przeżyje. Może wtedy udałoby się uratować chociaż jedno życie, życie mojej żony” – powiedział.
Źródło: onet.pl, uwagatvn.pl
Piszemy też o: