„Byłam wściekła, kiedy moje emerytalne marzenia zamieniły się w niańczenie wnuków na pełen etat”
Moja emerytura była wyczekana i wymarzona. Miałam tyle do zrobienia! Moje plany jednak szybko zniweczyły córki, które przyparły mnie do muru. Nie mogłam im nie pomóc...
- redakcja mamotoja.pl
Kilka lat temu wydawało mi się, że emerytura to spełnienie moich marzeń. Jej pierwszy rok miałam zaplanowany od dawna. Pojechać do Paryża, zrobić porządek z ogrodem, czytać, zapisać się na basen. I mieć wreszcie czas dla siebie. Aha, bardzo śmieszne!
Lista życzeń wisiała na lodówce od kilku miesięcy, jeszcze zanim odeszłam z pracy.
Napawałam się tymi marzeniami każdego dnia
Nawet pokazałam spis moim córkom. Radośnie kiwały głowami, zachęcały. Potem na pewno widziały ją co najmniej kilka razy. Ale widać mają kłopot z oczami i przyswajaniem informacji. Mijała właśnie trzecia doba mojej oficjalnej emerytury, gdy do drzwi załomotała Marta, moja pierworodna.
– Mamuś, sorrki, nagła sytuacja. Niania zachorowała. To tylko na kilka godzin.
Marta postawiła na stole nosidełko z Julkiem i zanim zdążyłam otworzyć usta, już jej nie było. Kochałam mojego wnuka, nie widywałam się z nim zbyt często, więc nawet się ucieszyłam. Dałam mu pić i zabrałam do ogrodu. Julek był grzeczny, coś tam sobie gaworzył, dzień zleciał szybko.
Zobacz także
– No jestem, przepraszam, że się spóźniłam. Ale wiesz, no szalony dzień miałam. Musiałam oddać tę pracę na studia, pora wreszcie je skończyć. A tu nagle okazało się, że właśnie jedzie kanapa do nowego mieszkania i muszę tam jechać. I oczywiście złapałam gumę. Jacek w delegacji, a niania… No właśnie. Niania. Pani Lucynka właśnie zadzwoniła. Ma bardzo złe wyniki echa serca. Lekarz zabronił jej pracować. Nie wolno jej się męczyć, dźwigać. A nasz Juluś to już kawał chłopa, prawda?
Marta złapała synka na ręce i zaczęła z nim skakać po mojej kuchni.
– No i widzisz, mamuś, muszę cię spytać, czy mogłabyś się przez jakiś czas poopiekować Julkiem. Dopóki nie znajdziemy z Jackiem nowej niani, a to nie jest łatwe. Pomożesz, prawda? Obiecywałam sobie wcześniej, że będę twarda i że się nie dam, jak wszystkie moje koleżanki, zamienić w darmową nianię swoich wnuków.
– Marta. Ja na tę emeryturę czekałam już tak długo. Mam plany, przecież wiesz – znacząco spojrzałam w stronę lodówki, gdzie wciąż wisiała moja słynna kartka.
– Musicie sobie poradzić, są przecież żłobki. Stać was na taki prywatny…
– Żłobek? Nie czytałaś, co tam robią dzieciom? Przywiązują do łóżeczek, szturchają. To tylko na kilka tygodni, naprawdę – Marta zrobiła tę swoją minkę, którą mnie rozbrajała od dziecka.
Uległam i zgodziłam się.
Na spacery z Julkiem uciekałam do parku
Na zamkniętym patio, które jest na terenie osiedla, czułam się jak lew na wybiegu. Marta nie była zadowolona. – Mamo, tu jest bezpiecznie, a w parku pijacy, psy – próbowała mnie straszyć.
Straciłam cierpliwość.
– Kochanie, naprawdę możesz sama opiekować się Julkiem. Wystawiać wózek na patio i się uczyć. Ale jak ja mam się nim zajmować, to będę to robić po swojemu. Nie podoba się, to droga wolna.
Julkiem zajmowałam się, aż skończył dwa lata i za namową koleżanek („bo dzieci trzeba uspołeczniać”) Marta zdecydowała się oddać go do prywatnego angielskojęzycznego żłobka.
Pół roku wcześniej zdołała się obronić i znalazła pracę
Chwaliła się wszystkim, że to ona będzie na ten żłobek zarabiać.
– Jak taka jesteś bogata, to może i mi coś za ostatnie sześć miesięcy odpalisz? – zasugerowałam delikatnie, ale Marta chyba uznała, że to żart.
A ja i tak byłam szczęśliwa, że odzyskałam wolność. I co? I cały misterny plan szlag trafił. Bo tą swoją wolnością cieszyłam się całe dwa tygodnie.
– Mamusiu! Będę mieć dziecko! – oznajmiła mi rozpromieniona Karolina, moja młodsza córka. – Już za sześć miesięcy!
Mieszałam zupę w milczeniu. Nie wiedziałam, co powiedzieć, bo autentycznie byłam zszokowana. Karolina była młoda, przerwała rok temu studia i „szukała swojej drogi”. Teoretycznie utrzymywała się z pracy w kawiarni. W praktyce – z tego, co dostała ode mnie. Mieszkała w wynajętych dwóch pokojach z koleżanką. I nie miała męża, narzeczonego ani chłopaka. Przynajmniej ja nic o tym nie wiedziałam.
– Dziecko? Ty będziesz mieć dziecko? – wydusiłam wreszcie z siebie.
– No ja. Bardzo się cieszę. Podobno jestem w najlepszym wieku do zostania mamą. I wiesz co, chyba na jakiś czas wprowadzimy się do ciebie. Taki ogródek to idealne miejsce dla malucha – niezrażona Karolina paplała dalej.
– Ogródek, powiadasz? – wysyczałam rozsierdzona. – Teraz to są chaszcze. A dlaczego? Bo zamiast się nim zająć, niańczyłam twojego siostrzeńca. Zresztą nie udawaj, nie o ogródek ci chodzi. Tylko o darmowy wikt, opierunek i darmową niańkę. Po moim trupie! Nie ma mowy!
Po moim wybuchu w kuchni zapadła głucha cisza.
Przerwał ją dopiero głośny szloch Karoliny
Nagle opadł z niej cały sztuczny entuzjazm. Na krześle siedziała mała, przestraszona dziewczynka. Wiedziałam, że to jest prawdziwa twarz Karoliny. Znałam swoją córkę.
– Mamusiu, ja nie wiem, co robić. Ja nawet nie jestem pewna, kto jest ojcem. Uważałam, zabezpieczałam się, słowo. Nie wiem, jak to się stało. Ja nawet nie zauważyłam przez dwa miesiące, że nie mam okresu. Poszłam do lekarza przedwczoraj. Nic nie mówiłam, bo byłam pewna, że się tej ciąży pozbędę. Przecież ja nie mogę mieć dziecka… Ale dziś byłam na USG. Zobaczyłam je. I już wiem, że choćby nie wiem co, muszę je urodzić. To jest moje maleństwo…
Karolina znowu zaczęła płakać. Cała moja złość zniknęła. Wiedziałam, że muszę jej pomóc. Pół roku później na świat przyszła Marysia. Najweselsze dziecko świata. Karolina zamieszkała z nią u mnie. Tak zdecydowałam. Oczywiście Marta ciągle mi wypomina, że Julkiem opiekowałam się z miną urażonej księżniczki, a Marysią zajmuję się całą dobę i jeszcze wyglądam na szczęśliwą.
– Nie widzisz różnicy? Ty mnie do bycia niańką zmusiłaś, do opieki nad Marysią sama się zgłosiłam – próbowałam raz tłumaczyć, ale w końcu machnęłam ręką.
Przecież Marta nie będzie się dąsać długo. Co z tego, że Julek chodzi do przedszkola. Są jeszcze wieczory, weekendy, wakacje… Babcia zawsze się przyda.
Przez kolejne trzy lata znowu nie miałam ani chwili, żeby zająć się sobą i swoją „emerytalną listą”. Ta wisiała ciągle na lodówce, ale już coraz bardziej pożółkła, pomięta i poplamiona. Na co dzień miałam Karolinę i Marysię, w weekendy jeszcze Julka, a od roku też Fisię, psa Marty i Jacka. Na myślenie o urokach emerytury czasu po prostu nie było. Ale Karolina dotrzymała swojej części umowy.
Wróciła na studia. W weekendy pracowała w kawiarni – oddawała mi zawsze trzy czwarte swoich zarobków. Pomagała mi sprzątać, prasować. I naprawdę starała się być dobrą mamą. Wiedziałam, że dopóki mieszkamy razem, to zawsze będzie dla Marysi bardziej jak starsza siostra, ale ten układ miał być tylko czasowy.
I choć sama się oszukiwałam, że odliczam dni do momentu, gdy Karolina stanie na własnych nogach, to kiedy ten nadszedł, okazało się, że nie jestem na niego zupełnie gotowa.
– Mamuś. Wszystko już w busie. Jeszcze tylko musisz mi oddać Marysię i odzyskasz swoje życie. A, i żebyś nie zapomniała, co masz robić – Karolina uśmiechnęła się i zza pleców wyciągnęła brązową drewnianą ramkę.
A w niej, za szkłem, była moja lista! Tuląc do siebie wnuczkę, spojrzałam na lodówkę. Nawet nie zauważyłam, kiedy zniknęła z niej ta kartka. Czy przestała być dla mnie ważna? Karolina postawiła ramkę na stole i wyciągnęła ręce po córkę. Ale ja wcale nie byłam gotowa, żeby ją oddać! Z przerażeniem pomyślałam o wieczorze. Co ja będę robić? Czytać? Sprzątać? Okropna perspektywa…
– No już, mamuś. Nie płacz. Przecież już za dwa dni przyjdziemy na obiad. I pewnie zostaniemy na kolację, znasz mnie. Ale teraz musimy lecieć. Pa!
Karolina wyjęła mi z rąk córkę, cmoknęła mnie w policzek i zniknęła
Wiedziałam, że powinnam być szczęśliwa. Moja druga córka w wieku dwudziestu ośmiu lat zerwała pępowinę. Miała dobrą pracę, mieszkanie, przedszkole dla córki. Miałam znowu zostać babcią. a nie zastępczą mamą Marysi. Przecież o to mi chodziło. Sięgnęłam po ramkę i przeczytałam pierwszy punkt. Wycieczka do Paryża.
Nie teraz, wiadomo, pandemia. Basen. Też lepiej nie. Już dwa punkty odhaczone. Ogród? Karolina się nim zajmowała przez ostatnie trzy lata. Wyglądał jak z obrazka. Spojrzałam na ostatni punkt. Czas dla siebie… Wspaniale. Tylko co ja mam z nim zrobić?
– Marta? Może chcecie iść z Jackiem na kolację albo do kina. Mogę posiedzieć z Julkiem. Nie mam żadnych planów, chętnie pomogę – zadzwoniłam do córki.
Marta wiedziała, że dziś wyprowadza się Karolina. Mogła mnie wyśmiać, sama się prosiłam. Wiedziałam, co bym powiedziała na jej miejscu. A Marta bez wahania zaproponowała:
– Wiesz co, chyba wychodzić nam się nie chce, ale właśnie wstawiam do pieca wielką blachę z pizzą. Wpadaj nam pomóc, bo jak ją pochłoniemy w trójkę, to umrzemy z przejedzenia.
Beata, 72 lata
Czytaj także:
- „Moja 17-letnia córka wpadła. Musieliśmy zająć się wnuczką, bo młoda mama wolała imprezy i alkohol"
- „Urodziłam dziecko z gwałtu, bo rodzice nie zgodzili się na aborcję. Gdy patrzę na twarz Adrianka, widzę mojego oprawcę"
- „Na kolanach błagają, by oddać im dzieci. A potem one znów lądują u nas we łzach i siniakach…”