Reklama

Nie byłem gotowy na dziecko, nie znosiłem ograniczeń, nie chciałem istotki, która postanowiła przyjść na świat. Miałbym zostać ojcem, zakopać się w domu z niemowlakiem? A moje plany?!

Reklama

Wybiegłem z domu i wsiadłem na motor. Samochód pojawił się zza zakrętu niespodziewanie, nie zdołałem go ominąć. Momentu uderzenia nie pamiętam, tylko lot nad szosą, zakończony twardym lądowaniem na asfalcie. Leżałem i czekałem na oślepiający ból, który nie nadchodził, przeciwnie, okazało się, że jest mi całkiem dobrze. Spróbowałem się poruszyć i zrobiłem to bez najmniejszego problemu, więc wstałem. Pomyślałem, że miałem wiele szczęścia, skoro udało mi się wyjść cało ze zderzenia z samochodem.

Spłynęło na mnie lekkie rozbawienie, ciepłe i przyjazne, które chyba nie było moje. Zaraz zresztą zniknęło, bo przeniosłem uwagę na scenę rozgrywającą się na szosie. Na asfalcie, kilka metrów od zniszczonego motocykla, leżało ciało wyglądające jak porzucony niepotrzebny płaszcz albo jak zepsuta lalka z porozrzucanymi pod dziwnym kątem kończynami. Nieopodal zatrzymały się dwa samochody, kierowcy wysiedli i oglądali je ze wszystkich stron. Ktoś zdecydował się rozpocząć reanimację, przewrócił ciało na plecy i wtedy zobaczyłem, że… To ja.

Mam coś do zrobienia

Dziwne, ale nie czułem żadnego związku z ciałem, dobrze mi było tu, gdzie stałem, patrzyłem z bezmyślnym zainteresowaniem na akcję ratowniczą jakby z góry, bo nikt mi nie zasłaniał. Przyszło mi do głowy, że się uniosłem w powietrze, ale nie docierała do mnie absurdalność sytuacji, czułem się niemal komfortowo, lekki i pozbawiony zmartwień, prowadzony przez kogoś, kto się mną z miłością zaopiekował.
Tylko przez kogo?

Rozejrzałem się, nikogo nie dostrzegłem i dopiero wtedy się przestraszyłem. Co się dzieje? Byłem i jednocześnie mnie nie było, ogarnęło mnie uczucie dezorientacji, jakbym się zgubił w lesie. Stałem na szosie sam wśród zaaferowanych ludzi, którzy nie zwracali na mnie najmniejszej uwagi.
– Nie jesteś samotny, jestem przy tobie – słowa zabrzmiały w mojej głowie.
Spojrzałem w bok i zobaczyłem jasne, pulsujące światło, które po chwili mnie ogarnęło, wysyłając ku mnie miłość i akceptację, jakiej nigdy przedtem nie doświadczyłem. Wpadłem w euforię, oto wróciłem do domu!
– Nie możesz zostać. To nie jest właściwy czas, masz jeszcze coś do zrobienia… – znowu ten głos.
Słowa wydawały się łagodne, ale miały siłę rozkazu, płonęły w mojej głowie, uwierały, nie pozwalając się swobodnie odprężyć.
– Spójrz – krótki nakaz skierował moją uwagę na scenę na szosie.

Wciąż dostrzegałem ludzi ratujących moje ciało, a jednak widziałem również płaczącą Kasię i siebie wybiegającego z domu, a potem wsiadającego na motor. Obrazy nakładały się na siebie, były jednak wyraźne i pełne emocji. Łzy dziewczyny smagnęły mnie jak bicz, poczułem taki wstyd, że aż skuliłem się w sobie. Jak mogłem tak ohydnie postąpić? Dlaczego źle zareagowałem na wieść o dziecku, przecież kochałem Kasię i byłem ojcem maleństwa. Nieprzygotowanym na jego przyjęcie, ale jednak ojcem.

Nagle obraz się zmienił, zamiast rozpaczającej Kasi zobaczyłem małą, kilkuletnią dziewczynkę, patrzyła prosto na mnie. Jej spojrzenie mnie przeniknęło na wskroś i już wiedziałem. Znałem ją dobrze, chociaż nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy, była częścią mnie.

Moja mała córeczka czeka na mnie – nie wiem, czy to powiedziałem na głos, lecz poczułem, że mam rację.
Spojrzałem na świetlistego opiekuna, chciałem, żeby potwierdził, ale mój wzrok niespodziewanie przykuł wzmożony ruch na szosie. Przyjechało pogotowie, ciało ładowano na nosze, dookoła kręciło się mnóstwo ludzi, trwała akcja ratownicza. Pierwszy raz od momentu zderzenia z samochodem zainteresowałem się swoimi szczątkami, chciałem wiedzieć, dokąd mnie zabierają. Poczułem szarpnięcie…

Było mi strasznie zimno i niewygodnie, stanowczo za ciasno, nieprzyjemnie. Jakbym wjechał do wąskiego i niskiego tunelu, który w każdej chwili groził zawaleniem. Za wszelką cenę chciałem z niego wypełznąć, skierować się ku wylotowi, którego nie widziałem, ale który przecież gdzieś musiał być. Jedyne, co czułem, to ciepło ogrzewające palce dłoni, nieśmiało rozchodzące się ku nadgarstkowi.

Poruszyłem ręką, niepewny, czy mi się nie wydaje. Tak bardzo chciałem pójść w tamtą stronę, ogrzać się, wydostać z lodowej jaskini czy może tunelu, w którym zostałem uwięziony…

– On się poruszył, odzyskuje przytomność! Przed chwilą ścisnął moją rękę! Antek, otwórz oczy! To ja, Kasia. Wyjdziesz z tego, tylko się postaraj.
Głos dochodził jakby zza ściany, rozumiałem słowa, ale zupełnie mnie to nie interesowało, wszystko, co było ważne, zostawiłem na szosie. Ze wszystkich sił chciałem tam wrócić, jednak czułem, jakby mnie coś uwierało. Sumienie? A może pamięć?

Myśli krążyły leniwie, próbowałem zrozumieć, gdzie jestem, tu czy tam?
– Antek, kochany, wracaj. Wróć do mnie, do nas. Nie zostawiaj mnie!
Coś we mnie drgnęło. Już to słyszałem, muszę wrócić. Pamiętałem ten rozkaz, który choć dany z miłością, nie pozostawiał wyboru. Mam coś do zrobienia!

Ona już jest z nami

Moje ciało spięło się, poruszyło, posłuszne nakazowi budzącego się mózgu. Wracać. Muszę wracać. Poczułem wszystkie członki niewygodnej powłoki, w której byłem zamknięty, spłynęło na mnie zrozumienie, znałem je, to byłem ja. Przestałem się buntować, wizja ciasnego tunelu odpłynęła, ustępując miejsca dźwiękom i zapachom. Wciągnąłem głęboko powietrze i nagle zacząłem się dusić. Otworzyłem oczy, chciałem krzyczeć, ale w gardle tkwiło coś, co przeszkadzało.

Koło mnie zrobił się ruch, ludzie biegali, słyszałem szybkie kroki i krótkie polecenia.
– Witamy na świecie. Spokojnie, zaraz usunę rurkę do intubacji, będzie pan mógł oddychać. Już.
W polu widzenia pojawiła się twarz lekarza, zaczerpnąłem haust powietrza.
– Obudziłeś się – po twarzy Kasi płynęły łzy, wciąż trzymała mnie za rękę; to ciepło jej ciała ogrzewało mnie i sprowadziło z powrotem.
– Wróciłem do naszej córeczki, widziałem ją – wychrypiałem niewyraźnie, ale Kasia chyba nie zrozumiała, co powiedziałem.

Po tym, co przeżyłem, zmieniłem się. Teraz wiem, że nie jestem na Ziemi przypadkiem, nie mogę bezmyślnie trwonić darowanego czasu. Mam obowiązki i dobrze by było, gdybym potrafił wypełniać je najlepiej, jak potrafię. Zapamiętałem uczucie promieniujące od tajemniczego przewodnika, który wyszedł po mnie, pokazał mi przedsionek tamtego świata, a potem skierował z powrotem. Było jak ogień w zimny dzień, wszechogarniający i niezbędny do życia, chciałbym jeszcze go doświadczyć, ale godzę się cierpliwie czekać. Wszystko w swoim czasie.

Opowiedziałem Kasi i lekarzom, co widziałem, kiedy umarłem i wyszedłem z ciała. Potwierdzili, że moje serce zatrzymało się i ruszyło dopiero po reanimacji, ale wyśmiali myśl, że obserwowałem z góry akcję ratunkową, i że przyszedł do mnie anioł przewodnik. Podobno takie halucynacje są sprawką niedotlenionego mózgu. No dobrze, tylko skąd wiedziałem, że kierowca, który jako pierwszy mnie reanimował, ubrany był w skórzaną kurtkę?

O dziewczynce, którą mi pokazano, kiedy przebywałem zawieszony między światami, powiedziałem tylko Kasi. Nie wierzyła, dopóki badanie usg nie pokazało, że urodzi się nam córeczka. Wtedy przestała powtarzać rewelacje o spowodowanych brakiem tlenu omamach, i poprosiła, bym jeszcze raz wszystko opisał, niczego nie pomijając.

Nie powiedziałem jej tylko jednego, że czuję obecność dziecka i mam wrażenie, że je dobrze znam.

Nasza córeczka już z nami jest, chociaż jeszcze się nie urodziła. To trochę dziwna świadomość, ale staram się przyjmować rzeczy takimi, jakimi są. Jestem tu dla niej, lecz czy tylko z tego powodu wróciłem? Tyle pytań i żadnej odpowiedzi, ale to nic, potrafię cierpliwie czekać. Kiedyś, po tamtej stronie, na pewno wszystko zostanie wyjaśnione.

Antoni, 29 lat

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama