„Córka sąsiadów płakała na ławce przed blokiem. Miała problem, o którym nie mogła powiedzieć rodzicom – nie chciała dokładać im zmartwień”
Miałam plany na popołudnie i wieczór, ale nie mogłam przejść obojętnie obok płaczącej na ławce dziewczyny. Na jej kolanach leżał… podręcznik do matematyki.
- redakcja mamotoja.pl
Nie bardzo zwracałam uwagę na sąsiadów. Byliśmy wszyscy dobrymi nieznajomymi, mówiącymi sobie „dzień dobry” w windzie i tyle. Nikt do nikogo nie wpadał na kawkę i ciastka, jak za czasów moich rodziców i dziadków. No ale też wtedy nie miało się znajomych w zasięgu kciuka. Dawniej, gdy telefony stacjonarne były rzadkością, rzeczywistość skazywała na towarzystwo tych, którzy mieszkali najbliżej, a jak sklepy oferowały głównie ocet, to tylko od sąsiada można było pożyczyć szklankę mąki albo cukru. Teraz za ścianą mieszkali ludzie, którzy albo cię nie interesowali, albo wkurzali, w zależności od tego, na kogo trafiłeś. Ja miałam nawet szczęście. Nikt nie grał na trąbce, nie darł się po pijaku, nie urządzał imprez ani orgii. Żyło nam się razem spokojnie, cicho i… bezosobowo.
Aż któregoś dnia, gdy spieszyłam się na zumbę, zauważyłam na ławce pod blokiem córkę sąsiadów, chyba z szóstego piętra. Przy takiej liczbie pięter (szesnastu) i mieszkańców (zasiedlających sto dwadzieścia lokali) – cud, że w ogóle ją skojarzyłam. A zwróciłam na nią uwagę, bo siedziała na ławce z książką na kolanach, choć było naprawdę zimno, i płakała. Podeszłam do niej.
– Hej, wszystko w porządku?
Mogłam nie wiedzieć, jak ma na imię, mogłam nie mieć pojęcia o całej reszcie jej życia, ale nie mogłam nie zareagować, widząc siedzącą na zimnie zapłakaną nastolatkę. Choć pytanie głupie zadałam. Ewidentnie było widać, że nie jest w porządku.
– Tak, dziękuję – odparła, pociągając nosem.
– Bujać to my, ale nie nas – zerknęłam na otwarty podręcznik, który trzymała na kolanach. – Matma?
– Matma… – westchnęła. – I fakt, dobrze nie jest. Jeśli nie poprawię ocen, mogę się pożegnać z liceum, nie zdam egzaminu, nie dostanę się. A ja naprawdę nie potrafię tego opanować, chociaż tak się staram. Widać naprawdę jestem głupia jak but… – tu przestała się hamować i rozpłakała jak małe dziecko.
Nie mogłam jej tak zostawić. Szlag trafi zumbę i pizzę z koleżanką po zumbie, ale nie umiałam pójść w swoją stronę.
– Wiesz, kiedyś byłam dobra z matmy. Może coś jeszcze pamiętam. Chodź do mnie, napijemy się herbaty, bo na pewno zmarzłaś, a potem zobaczymy, co się da zrobić.
Nie każdego stać na korepetycje
Zabrałam młodą do siebie. Nawet się specjalnie nie opierała. Miała na imię Kinga, chodziła do ósmej klasy i strasznie jej było wstyd, że rozryczała się jak bachor, ale nauczycielka wystawiła jej wstępnie i z łaski na półrocze ocenę dopuszczającą.
– Ale jak dalej będę robić takie wstrząsające postępy, to na koniec roku będzie niedostateczny.
– A rodzice? Żadne nie umie ci pomóc? Albo załatwić korków?
– Nie bardzo. Obydwoje nie ogarniają matmy, chyba mam to po nich. A korki… Nie chcę ich naciągnąć. Tata po wypadku w pracy musi mieć dodatkową rehabilitację, to jest teraz najważniejsze. Zresztą to chyba szkoła powinna mnie czegoś nauczyć, a nie że ja… na własną rękę mam łatać swoje braki… – westchnęła.
Patrzyłam na jej znękaną minę i przypomniała mi się moja dawna nauczycielka chemii. O Boże, jakże ja nie cierpiałam i chemii, i tej baby! Do chemii się przekonałam w liceum, gdy okazało się, że owszem, podstaw nie mam, ale dzięki cudownej nauczycielce szybko nadrabiałam braki i szłam do przodu. Zaś do zołzy chemicy z podstawówki nadal żywiłam wyłącznie uczucie niechęci. Złośliwości i wstawianie pał były jej jedyną formą motywacji uczniów. Racja, to szkoła powinna czegoś nauczyć młodych ludzi, ale nie zawsze robi to dobrze i we właściwy sposób. A nie każdego stać na korepetycje.
– Wytrzyj nos – powiedziałam, stawiając przed nią parującą kubek herbaty z cynamonem i goździkami. – I pokaż mi tę matmę.
Godzinę później dziewczyna miała odrobioną pracę domową i zrobiła to sama. No, z małymi podpowiedziami, ale załapała, o co chodziło. Ja się trochę napociłam, bo od czasów, gdy rozwiązywałam takie zadania, minął szmat czasu, ale… w końcu był podręcznik plus internet.
– Bardzo pani dziękuję! Bardzo, bardzo…! – w głosie Kingi zabrzmiało wzruszenie bliskie łez. – Wreszcie zrozumiałam. To wcale nie było takie trudne! Więc czemu wcześniej nie łapałam?
– Może musiałaś się skupić? Czemu siedziałaś z tym na zimnie?
– Bibliotekę dziś zamykali wcześniej, a w domu… Nie chcę martwić rodziców, oni naprawdę mają wystarczająco dużo problemów na głowie, żeby na dokładkę martwić się moją nauką. Powinnam sama…
Miała czternaście lat, a starała się chronić rodziców przed swoimi – prywatnymi, jak uważała – kłopotami. Zrobiło mi się jej żal, jednocześnie byłam pod wrażeniem, że tak dojrzale podchodzi do życia. Zbyt dojrzale.
– Słuchaj, Kinga, jeśli będziesz miała jakiś problem z matematyką, zapukaj do mnie. Tu masz jeszcze mój numer telefonu – podałam jej wizytówkę. – Napisz albo zadzwoń wcześniej, pomogę ci przed klasówką albo… no wiesz…
– Nie mogę! – Kinga cofnęła się, jakby moja wizytówka parzyła. – Już i tak mi pani pomogła i bardzo dziękuję, ale… nie stać mnie na korki.
– Jakie korki? To sąsiedzka pomoc. Bierz! – wcisnęłam jej wizytówkę. – I nie krępuj się, tylko dzwoń.
Zadzwoniła dopiero po dwóch tygodniach. Była zawstydzona, ale naprawdę potrzebowała pomocy przed klasówką. Potem przed odpytywaniem z powtórki. Później miała zagwozdkę z zadaniem domowym… I tak wpadała coraz częściej, ośmielona tym, że sama nalegałam i nigdy nie odmówiłam. Polubiłam Kingę. To była naprawdę bystra dziewczyna, tylko jakby zacukana, zablokowana. Chyba bardziej niż korepetycji potrzebowała czyjejś wiary w jej możliwości, w to, że jest w stanie nauczyć się tego, co stanowiło dla niej problem, o który się rozbijała jak o ścianę. Wystarczyło jej powoli i dokładnie wytłumaczyć dany temat, a gdy załapała, potrafiła sama robić zadania, analogiczne do tych przerabianych ze mną.
Powinna być z siebie dumna!
Kiedy Kinga dostała pierwszą czwórkę z klasówki, wyściskała mnie, wycałowała i przyniosła w podzięce własnoręcznie upieczone babeczki. A mnie zaczęło się podobać, że raz czy dwa razy w tygodniu wpada do mnie na godzinkę młoda sąsiadka, dziewczyna, która za chwilę stanie u progu dorosłości, z całą tą energią nastolatki, z uśmiechem od ucha do ucha, która chłonie każde moje słowo dotyczące matematyki – i nie tylko, bo mimochodem rozmawiałyśmy też o „życiu i jego okolicach” – jakby to było objawienie.
– Pani od matmy nie wierzyła, że sama zrobiłam te zadania dodatkowe. Myślała, że ściągam! – opowiadała z przejęciem przy innej okazji. – Wzięła mnie do tablicy i maglowała gorzej niż mama, gdy się spóźnię. Ale tylko raz się zacięłam. I dostałam pięć z minusem!
Na koniec roku Kinga dostała czwórkę. Dokładnie tak. Sama nauczycielka była w szoku i podobno pogratulowała jej przy całej klasie takiego postępu w nauce. Kinga znowu się popłakała, tym razem z radości. A ja byłam z niej bardzo dumna, piekielnie wprost dumna. Także za jej rodziców, którzy owszem, cieszyli się, że poprawiła oceny z matematyki, ale nie zdawali sobie sprawy, że cała ta sprawa tak bardzo ją dręczyła. Kinga skończyła szkołę ze średnią pozwalającą jej powalczyć o wymarzone liceum.
– Ja wiem, że to nic, ale mogę myć pani samochód przez całe wakacje – zaproponowała Kinga. – Albo posprzątać w piwnicy, umyć okna, albo… coś.
– Dziewczyno, w wakacje to ty sobie odpocznij, bo odwaliłaś kawał dobrej roboty! – roześmiałam się. – Nie traktuj tego jak czegoś, za co musisz się odwdzięczyć, bo ja też skorzystałam. Polubiłam nasze pogawędki przy lekcjach, czy też lekcje przy pogawędkach, i cieszę się, że mogłam ci pomóc. Szczerze, z ręką na sercu. Dlatego mam nadzieję, że jak zostaniesz licealistką, nadal będziesz mnie odwiedzać. Nawet bez okazji – rzuciłam spontanicznie, ale naprawdę tak czułam. Byłoby miło, gdyby czasem do mnie zajrzała.
Byłam od niej ponad dwa razy starsza, miałam swoją pracę, znajomych, chodziłam na randki, miałam swoje życie, odległe od jej szkolno-nastoletnich dramatów… i co z tego? Polubiłam Kingę, do tego stopnia, że myślałam o niej jak o młodszej siostrze. Jako jedynaczka zawsze chciałam mieć rodzeństwo.
Dzięki Kindze odkryłam, że mogę mieć pod kciukiem mnóstwo znajomych, ale fajnie jest czasem spojrzeć znad ekranu smartfona, rozejrzeć się wokół siebie i zauważyć tych, którzy są najbliżej, choć może nie są ci najbliżsi.
Cieszę się, że byłam w odpowiednim miejscu i czasie, by spotkać tę dziewczynę. Zyskałam przyjaciółkę, która traktuje mnie jak starszą siostrę – a jak mówi, zawsze chciała ją mieć.
Kinga licealistka dalej mnie odwiedza, nawet jeśli nie ma żadnych problemów z nauką. Jej oceny na półrocze najlepiej o tym świadczyły. Uwielbia piec, więc ciągle przynosi ciastka swojej produkcji, z popisowymi babeczkami na czele. Chyba niedługo będę musiała zapisać się na bardziej intensywne zajęcia zumby… Ale co tam.
Karolina, 35 lat
Zobacz także:
- „Niedoszła teściowa rozpowiada w miasteczku, że się sprzedaję. Mści się, bo nie dopuszczam jej do wnuka”
- „Znajomi żartowali, że znalazłam sobie utrzymanka. Śmiałam się z tego, dopóki mój wybranek nie wyczyścił mi konta”
- „Wróciłam wcześniej od rodziców i przyłapałam męża z kochanką. Dla niego rzuciłam karierę, a on tak mi się odpłaca?”