Reklama

Z zebrania w przedszkolu Marianki wróciłam zmęczona i rozdrażniona. Omawialiśmy z innymi rodzicami kwestię mikołajków. Ja i dwie inne mamy byłyśmy za limitem kwoty na prezenty dla dzieci do trzydziestu złotych, ale dla większości rodziców ta kwota była za niska i upierali się na minimum pięćdziesiąt. Złościło mnie to, bo mam troje dzieci i liczę każdy grosz. Ale cóż, zostało postanowione, że pięćdziesiąt złotych to suma, za którą każdy ma kupić prezent dziecku wylosowanemu przez jego pociechę. Było mi przykro, że muszę wydać sto kilkadziesiąt złotych na te mikołajkowe prezenty – bo u starszych synów była podobna sytuacja – na upominki dla obcych dzieci. Bo to oznaczało, że moje własne pod poduszką szóstego grudnia znajdą jedynie drobne słodycze…

Reklama

Nie przyznawałam się jednak do tego, że finansowo nam się pogorszyło. Nie chciałam, żeby dzieci wiedziały, że oszczędzamy dosłownie na wszystkim i co wieczór z Kacprem martwimy się, czy starczy nam na rachunki. Mój najstarszy syn nie miał pojęcia, że prosiłam radę rodziców w jego szkole o dofinansowanie wycieczki, bo inaczej nie mógłby na nią pojechać. Kilka miesięcy wcześniej zaczęliśmy też pożyczać pieniądze po rodzinie.

– Znajdę coś nowego i wszystko oddamy – przekonywał mnie mąż.

Był jednym z tych, którzy stracili pracę przez koronawirusa. Pracował przy organizacji wielkich imprez, zajmował się oświetleniem i dźwiękiem. Właśnie ta branża była jedną z najbardziej poszkodowanych po wprowadzeniu obostrzeń. Kacper był świetnym fachowcem i jeździł po całej Europie jako członek ekip technicznych obsługujących koncerty i widowiska.

Przed dziećmi udawaliśmy, że wszystko jest w porządku, ale nie kupowaliśmy im nowych rzeczy. Nasz najstarszy syn zorientował się, że jesteśmy w kiepskiej sytuacji i sam zarobił dawaniem korepetycji na nowy telefon. Ale Olgierd, lat dziesięć, i Marianka, pięciolatka wciąż myśleli, że stać nas na wszystko. Było to widoczne w listach do Świętego Mikołaja. Olgierd prosił o drogi zestaw klocków Lego, a Marianka o lalkę z zestawem fryzjerskim, taką, która aktualnie była szczytem marzeń każdej małej dziewczynki.

Starałam się łagodnie wytłumaczyć im, że w tym roku Święty Mikołaj nie będzie mógł spełnić ich życzeń.

Kto nagadał jej takich rzeczy?!

– Przecież byłam grzeczna! – zdziwiła się Marianka. – Pomagałam ci i nie budziłam was w niedzielę. I wcale nie biłam Olgierda! To dlaczego Mikołaj nie przyniesie mi lalki do czesania?

I jak na to odpowiedzieć pięciolatce…

Ale najgorsze było to, że chociaż ona nie rozumiała, że staliśmy się dużo biedniejsi, najwyraźniej świetnie wyłapały to jej koleżanki z przedszkola. Któregoś dnia Marianka była bardzo wzburzona, kiedy ją odebrałam.

– Mamo, czy to prawda, że Mikołaj nie istnieje? I że to rodzice podkładają dzieciom prezenty? A jak nie mają pieniędzy, to dzieci nic nie dostają? I czy ty i tata nie macie pieniędzy na moją lalkę?! Mamo?

Było więcej niż jasne, że sama tego nie wymyśliła. Zapytałam, kto jej naopowiadał takich rzeczy, i przyznała, że Nela. Zgrzytnęłam zębami.

Oczywiście nic nie miałam do Neli, była tylko małą dziewczynką. Ale jej mama… Nie znosiłam tej kobiety! To ona najzacieklej walczyła podczas zebrania o jak najwyższą sumę na mikołajkowe prezenty i patrzyła na mnie z lekceważącą wyższością, kiedy prosiłam o obniżenie tej kwoty.

– Ja rozumiem, że wszyscy mamy inne wydatki, zwłaszcza przed świętami – odezwała się protekcjonalnym tonem – ale dzieci są przecież najważniejsze. Czy naprawdę musimy oszczędzać na ich szczęśliwym dzieciństwie?

Miałam ochotę się roześmiać na ten napuszony tekst, ale niestety, poparły ją inne mamuśki i kwota pięciu dych została przegłosowana.

Nie chciałam, żeby Marianka traciła „szczęśliwe dzieciństwo”, ale po prostu nie mogłam spełnić jej marzenia o długowłosej lali. Uznałam, że najlepiej będzie jej nie zwodzić.

– Mikołaj istnieje i naprawdę daje dzieciom prezenty – powiedziałam i zobaczyłam ulgę na jej buzi. – Ale jest bardzo wiele dzieci do obdarowania, niektóre nie mają zupełnie żadnych zabawek ani nawet butów. Dlatego nie co roku wystarcza Mikołajowi pieniążków, by sprawiać piękne prezenty wszystkim dzieciom na świecie.

Marianka pokiwała główką.

– Dobrze. To niech on da lepiej buty biednym dzieciom – zdecydowała.

– Ja poczekam na lalkę do urodzin.

Zakłuło mnie w sercu z dwóch powodów. Po pierwsze, bo moja mała córeczka miała takie dobre serduszko, a po drugie – bo nie byłam pewna, czy do jej urodzin nasza sytuacja jeszcze się nie pogorszy.

Niestety, dwa dni później po powrocie z przedszkola córeczka znowu zaczęła zadawać trudne pytania.

– Nela mówi, że jesteśmy biedni i nie dostanę nic pod poduszkę! – jej głosik brzmiał dramatycznie, wyraźnie czekała, że zaprzeczę. – Czy dlatego, że tata jest leniwy i mało zarabia? Mamo, czy my jesteśmy biedni…? Jak te dzieci, które nie mają butów? Czy ja nie dostanę nowych, jak mi się zrobią dziurki w tych? – podniosła do góry nogę odzianą w czerwone kapciuszki.

A więc rodzice Neli są rozwiedzeni. Rozumiem…

Tym razem sprawa była poważniejsza. Następnego dnia poprosiłam o rozmowę wychowawczynię w grupie Marianki i powiedziałam jej, żeby zwróciła uwagę rodzicom Neli na to, co przy niej mówią o mojej rodzinie. Bo dziecko samo by takich rzeczy nie wymyśliło!

Tego samego dnia, kiedy przyszłam odebrać córeczkę, w szatni podszedł do mnie jakiś mężczyzna.

– Jest pani mamą Marianny? – zapytał. – Dzień dobry. Jestem Jarosław W., tata Neli. Właśnie rozmawiałem z panią Agnieszką… Chciałem bardzo przeprosić za to, co powiedziała Nela. Naprawdę mi przykro.

Nie chciałam konfliktu, więc tylko poprosiłam, żeby wraz z żoną uważał, co mówi przy córce.

– W tym problem – westchnął. – Kiedy Nela jest u mnie, staram się wpoić jej jakieś wartości, ale moja była żona ciągle mówi tylko o pieniądzach. Manipuluje córką w walce o alimenty. To ona powiedziała Neli, że jeśli rodzice nie kupią prezentów, to dziecko nic nie dostanie. Nie chodziło o Mariankę, tylko o to, żeby nastawić córkę roszczeniowo… Żona musi wykazywać jak największe wydatki na dziecko, żeby ugrać wyższe ode mnie alimenty. Ale to przecież nie pani sprawa, ja tylko mogę przeprosić…

Poczułam współczucie do tego człowieka. Jego była żona była naprawdę nieprzyjemną osobą. Jak można opowiadać dziecku, że jeśli ojciec nie da pieniędzy, to nie dostanie prezentu od Mikołaja?! I ta jej hipokryzja z „odbieraniem dzieciom szczęśliwego dzieciństwa”! Co za babsko!

Poczułam sympatię dla taty Neli. Naprawdę było mu wstyd za byłą żonę i jej słowa. W przypływie otwartości powiedziałam mu, że mąż w wyniku pandemii stracił pracę i rzeczywiście nie możemy kupić córce lalki do czesania z akcesoriami fryzjerskimi.

– Wiem, o którą chodzi! – uśmiechnął się. – Nela też o niej marzy! Mimo tego, co matka wkłada jej w głowę, wciąż chce wierzyć w Świętego Mikołaja i potajemnie narysowała dla niego drugi list, żeby nie zapomniał o tej lali.

Cudownie było widzieć uszczęśliwioną buzię córki

Rozstaliśmy się w miłej atmosferze i nie widziałam go więcej w przedszkolu. Powiedział mi jeszcze, że ma córkę tylko na weekendy i poniedziałki, a w te dni zwykle naszą Mariankę odprowadzał i odbierał Kacper.

W poniedziałek szóstego grudnia jednak to ja odprowadziłam małą, marzącą o tym, by dzień skończył się jak najszybciej, bo w nocy miał chodzić Mikołaj… W szatni czekała na nas niespodzianka. Nela podbiegła do Marianki, niezwykle podekscytowana.

– Marianka! Zobacz! Patrz! – krzycząc, zaczęła ciągnąć moją córkę w stronę swojej szafki. Zauważyłam, że stoi przed nią wielka torba prezentowa. Nela szczebiotała dalej:

– Mikołaj przyszedł do mnie dzisiaj w nocy, bo wiesz, on ma dużo dzieci do odwiedzenia i nie zawsze zdąża w jedną noc. I przyniósł mi dwie lalki! I jedna była dla ciebie, bo on zgubił twój adres, ale wie, że my jesteśmy razem w grupie! Zobacz, zobacz! To lalka do czesania!

Ledwie powstrzymałam łzy na widok mojej uszczęśliwionej córki, która wyjęła wymarzoną lalkę. Pomyślałam, że kiedyś odwdzięczę się tacie Neli, chociaż nie byłam pewna, czy zdołam. Bo nie chodziło tylko o pieniądze, tylko o gest i przywrócenie mojemu dziecku wiary w Świętego Mikołaja.

Ale nie tylko mojemu.

Bo Nela opowiadała o niezwykłym, podwójnym prezencie wszystkim dzieciom. I dodawała:

– Mikołaj naprawdę istnieje! No bo skąd by wiedział, że Marianka też chciała taką lalkę i że my się kolegujemy? On przychodzi do dzieci!

Szach, mat, mamo Neli!

Wioletta

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama