Reklama

Jeździłam do dziadka Józefa i babci Ani jako dziecko, potem wizyty ustały. Nie bywałam u dziadków, to oni nas odwiedzali. Kiedyś zapytałam mamę, dlaczego nie wolno mi jechać do nich, wtedy mama zaczęła coś mętnie tłumaczyć, że był wypadek, że byłam chora, i że dobrze jest, jak jest. Dopytywałam się, co takiego się wydarzyło, ale mama milczała jak zaklęta. Kiedy więc odwiedzili nas dziadkowie, zwróciłam się do dziadka Józefa, który był znacznie mniej zasadniczy niż jego żona. Nie zbył mnie, ale zamiast odpowiedzieć, zapytał:
– A czy ty, wnusiu, czy coś zapamiętałaś z tamtego dnia?
– Nic – odparłam szczerze.
– Cóż… kiedy cię znalazłem, byłaś nieprzytomna, długo cię cuciłem. W końcu wróciłaś do mnie, otworzyłaś oczy i spytałaś, gdzie jest Pani.
– To nic nie znaczy – zaśmiałam się.
– Tak się składa, że wiem, o kim mówiłaś, ja też ją kiedyś widziałem – dziadek zerknął na drzwi, z drugiego pokoju dochodził głos babci. – Ania nie lubi, jak wspominam o tym wypadku – wyjaśnił – a ja uważam, że powinnaś wiedzieć.
– O czym? – zniecierpliwiłam się.
Dziadek zniżył głos.

Reklama

Śniłam koszmary

– To się stało w wakacje ostatniego lata, kiedy u nas bawiłaś, miałaś wówczas siedem lat. Ja kosiłem łąkę za domem, ty bawiłaś się w sadzie, babcia kręciła się po obejściu, miała na ciebie oko. Nigdy nie oddalałaś się od domu, ale tym razem zniknęłaś. Z początku Ania nie przejęła się zanadto, myślała, że poszłaś do królików, które uwielbiałaś, ale kiedy nie odpowiedziałaś na wołanie, zaczęła cię szukać.

Nie było cię w sadzie, w stajni ani w stodole. Pobiegła po mnie i we dwoje obeszliśmy całą wieś. Nie da się opisać tego, co przeżyliśmy, nie dopilnowaliśmy dziecka! W poszukiwaniach pomagali sąsiedzi, ten poszedł do lasku, inny na krzyżówkę, ja pobiegłem nad rzekę, bojąc się, że porwał cię bystry nurt. Pomysł, że poszłaś w tę stronę, był absurdalny, łęgi nad rzeką leżały dość daleko, nie zdążyłabyś tam dobiec w tak krótkim czasie, ale różnie bywa, dzieci, jeśli chcą, potrafią szybko przebierać nóżkami, musiałem sprawdzić.

Dziadek Józef westchnął głęboko, powrót do dramatycznych wydarzeń drogo go kosztował.
– Znalazłem cię, leżałaś w trawie, i jak mi się wydawało, nie oddychałaś. Długo cię cuciłem, prosząc, byś wróciła, aż wreszcie otworzyłaś oczy.
– I spytałam, gdzie jest Pani – dopowiedziałam.
– Właśnie tak – pokiwał głową.
– Włosy stanęły mi dęba na głowie, od razu pomyślałem, że przyszła po ciebie, jak zapowiedziała. Ja też ją widziałem, tylko wobec mnie nie miała takich planów, na mnie jej nie zależało. Uratowała mi życie…
– A mnie chciała zabić?
– Zabrać ze sobą – dziadkowi Józefowi nie pozwolono dokończyć opowiadania, do pokoju wparowała babcia rozjuszona jak lwica.

Zabroniła straszyć dziecko, czyli mnie, niedorzecznymi historyjkami i rozpędziła nas na cztery wiatry, pytając, czy nie mamy nic lepszego do roboty poza spiskowaniem przeciwko zdrowemu rozsądkowi.

Więcej dziadek nie zdołał mi opowiedzieć, ale i to wystarczyło. Zaczęłam śnić koszmary, w których występowała kobieca postać odziana w długą suknię. Bałam się jej, budziłam się z krzykiem, rodzice szybko wydobyli ze mnie, że u źródła lęku leży opowieść dziadka, Józef przestraszony, postanowił więcej nie wracać do tej historii.

Dalszy ciąg usłyszałam dopiero po latach jako dorosła kobieta.

Dziadek Józef był już wdowcem, dożywał swoich dni pod naszą opieką. Nikt nie zabraniał mi jeździć na wieś, odwiedzałam go regularnie i pewnego dnia przypomniałam sobie o Pani, która chciała mnie zabrać.
– Pamiętasz, jak zemdlałam nad rzeką? – spytałam, niepewna, czy przypomni sobie tak odległe czasy.
– Oczywiście, widziałaś wtedy Panią – ożywił się. – Tak ją nazwałem, bo wyglądała jak dama.
Poprosiłam, żeby opowiedział wszystko, co pamięta.
– Pamiętam tamto lepiej niż to, co wydarzyło się wczoraj – prawie się obraził. – Miałem wtedy około dziesięciu lat, byłem małym spryciarzem, wszędobylskim i zaradnym. Poniemieckiego walthera, samopowtarzalny pistolet, pożyczył mi kolega, na całe dwa dni. Nie za darmo, srogo się targował, musiałem dać mu za to paczkę kolorowych kredek. Zrobiłem to bez żalu, strasznie chciałem nauczyć się strzelać, trzymanie walthera w ręku było moim marzeniem. Wtedy po wsiach było sporo poukrywanej poniemieckiej broni, każdy coś miał i nie zamierzał zdawać zdobyczy na milicji, mimo ogłoszonej abolicji. Kolega wiedział, gdzie ojciec ukrywa walthera, wyciągnął go ze skrytki w celach zarobkowych. On chciał mieć kredki, ja pistolet, obaj byliśmy zadowoleni z transakcji…

Uratowała mu życie

– Zaszyłem się w lesie, obejrzałem pistolet i stwierdziłem, że dla mnie to mięta, potrafię go obsługiwać. Odbezpieczyłem, wycelowałem, pociągnąłem za spust i nic się nie wydarzyło. Pewnie się zaciął – pomyślałem i zacząłem naprawiać usterkę… Nigdy tego nie rób! – dziadek wyciągnął do mnie dłoń pozbawioną dwóch palców. – Odstrzeliłem je sobie, choć ty znasz wersję, że palce odcięła mi piła tarczowa.
Straciłem przytomność z bólu, kiedy ją odzyskałem, była przy mnie Pani. Pamiętam ją, jakby to było wczoraj, miała włosy zebrane w kok, jej długa suknia szeleściła przy każdym ruchu. Pachniała konwaliami, poczułem delikatny zapach, kiedy położyła chłodną dłoń na moim rozpalonym czole.
– Masz gorączkę, ale to przejdzie – uśmiechnęła się miło. – Potrafię pielęgnować chorych, nauczyłam się tego w szpitalu, czuwałam przy rannych żołnierzach. O, krew już nie płynie.
Podążyłem za jej wzrokiem i spojrzałem na swoją okaleczoną dłoń.
Niewiele zobaczyłem, Pani zakrywała ją drugą ręką.
– Pilnuję, żebyś nie stracił za wiele krwi – powiedziała. – Musisz żyć, od tego zależy czy moja córeczka wróci. Szukałam jej, ale nie znalazłam.
– Zaginęła? – zapytałem.
– Nikt nie ginie na zawsze, Klarcia wróci. Ale żeby tak się stało, musisz przeżyć, dlatego jestem przy tobie.
– Mam ją odnaleźć? Nie znam żadnej Klarci… – miałem w głowie mętlik.
– Kochany chłopcze, nie musisz nic robić – Pani spojrzała na mnie z niepokojem. – Tylko żyj, a Klarcia sama cię odnajdzie, pojawi się w twojej rodzinie, gdy nadejdzie czas. Wtedy przyjdę po nią i już zawsze będziemy razem.

Nadal nic nie rozumiałem, coraz trudniej było mi myśleć, słabłem. Pani zaniepokoiła się.
– Skup się na mnie, nie odpływaj – zażądała. – Niedługo cię znajdą, starałam się ich zawiadomić, trzymaj się, jeśli pójdziesz tam, gdzie Klarcia, nie będę mogła za tobą podążyć.
– Gdzie to jest? – spytałem słabo.
– Nie wiem na pewno, tylko przeczuwam, sercem – jej twarz rozjaśnił uśmiech, położyła rękę na piersi. – Ale wiem, dokąd pójdziemy, gdy ją znajdę. Wrócimy do domu, tam gdzie byłyśmy szczęśliwe. Najpierw pójdziemy żwirową aleją przez park, potem będzie zakręt przy stawie z nenufarami, a za nim podjazd i nasz ukochany dom. Klarcia na pewno za nim tęskni, nie mogłaby wszystkiego zapomnieć.

Czy ja jestem Klarcią?

Poczułam nagłe ukłucie niepokoju, obrazy odsłaniały się jeden po drugim tylko na moment, trudno było je uchwycić. Dziadek zamilkł i spojrzał na mnie uważnie.

– Coś sobie przypomniałam – powiedziałam powoli. – Szelest sukni, chłodną dłoń trzymającą mnie za rękę. Szłyśmy szeroką aleją wysypaną białym żwirem, znałam to miejsce, wiedziałam, że za zakrętem jest mój dom. Wcale nie miałam ochoty tam iść, coś zawracało mnie z drogi. Pani śpieszyła się, zachęcała, żebym nie ustawała, ale nogi mi ciążyły, jakby były z ołowiu, nie mogłam iść dalej. Ona była zrozpaczona, mówiła, że to już niedaleko i mam się postarać, bo tak długo na mnie czekała. Obiecywała, że już zawsze będziemy razem, a ja wcale tego nie chciałam. Potem się ocknęłam i zobaczyłam ciebie, dziadku. Cieszę się że znalazłeś mnie wtedy na łące i wyrwałeś z jej objęć, zawróciłeś mnie z drogi, którą dla mnie naszykowała… Dziadku, czy ja jestem jej córką Klarcią?

– Nie wierzę w reinkarnację, jesteś moją wnuczką, Klarcia nie żyje – odparł stanowczo.
– Ale Pani mówiła, że nikt nie odchodzi na zawsze – mruknęłam. – Pamiętam jej niezwykłe oczy, duże, świetliste, szare. Była w nich wielka nadzieja, fascynowały mnie.
– Ja też je pamiętam – szepnął dziadek. – Nie zapomniałem niczego, długo myślałem o tym, co powiedziała, sprawdzałem każdy szczegół. Rzeczywiście powiadomiła moją rodzinę, że czekam w lesie na pomoc, z tym że zrobiła to po swojemu, strąciła ze ściany wielkie lustro, bardzo solidnie umocowane. Na niewiele się to zdało, nikt nie zrozumiał przesłania. Pani musiała zrobić coś jeszcze, bo mamę chwyciło przeczucie, że coś złego dzieje się w lasku. Poszła tam i znalazła mnie w ostatniej chwili. Lekarze dziwili się, że przeżyłem… Potem, kiedy ożeniłem się z twoją babcią i oczekiwaliśmy dziecka, przypomniałem sobie, co jeszcze mówiła Pani. Mam żyć, bo od tego zależy powrót Klarci. Nie muszę ci mówić, z jakim drżeniem serca oczekiwałem na poród, bo co, jeśli to będzie córka? Klarcia? Kiedy urodził się syn, popłakałem się ze szczęścia, on na pewno nie zainteresuje Pani…

Lata mijały, spałem spokojnie, o Pani nigdy nie zapomniałem, ale zacząłem się zastanawiać, czy to nie były majaki spowodowane szokiem i utratą krwi. A potem urodziłaś się ty i strach powrócił. Nie wiedziałem, czego się boję, tłumaczyłem sobie, że Pani była wytworem mojej wyobraźni, majaczeniem, ale niepewność pozostała. Kochałem cię i nie chciałem, by stała ci się krzywda… Chciałbym wiedzieć, co stało się wtedy na łące, dlaczego popadłaś w tak głębokie omdlenie. I dlaczego pytałaś o Panią.

– Nie umiem tego wyjaśnić, nie pamiętam niczego.
– Tak jest lepiej – dziadek nie naciskał. – Kiedy cię znalazłem, byłaś w szoku, wspomnienia pogłębiłyby traumę. Są rzeczy, które trzeba wyrzucić z pamięci, by móc dalej żyć.
– Coś jednak mi się przypomniało – powiedziałam przekornie. – Aleja, dotyk jej dłoni i dom, do którego szłyśmy.
– Zasugerowałaś się moim opowiadaniem – powiedział stanowczo dziadek. – To nie były prawdziwe wspomnienia, jesteś bardzo wrażliwa i chłoniesz wszystko jak gąbka. Pamiętasz, jak śniły ci się koszmary, kiedy opowiedziałem ci o Pani? Och, jak wtedy oberwałem od twojej babci za straszenie dziecka.

Dobrze znam te oczy

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, dlaczego nagle zmienił front i zaczął zaprzeczać metafizycznym doświadczeniom, w których prawdopodobnie brałam udział? Dopiero odgrzebałam je z niepamięci, chciałam o nich rozmawiać, dowiedzieć się więcej, a on był przecież jedynym człowiekiem, który coś wiedział.

– Nie myśl o tym więcej, musisz żyć tu i teraz. Przeszłość, jakakolwiek by była, nie ma już znaczenia, nie należy do ciebie – dziadek pogładził mnie po policzku. – Jesteś moją ukochaną wnuczką, nikim więcej.
Zrozumiałam, że zamknął się w sobie, pochował tajemnicę i nie chciał dociekać, jak było naprawdę.
Może się bał? Strach jest złym doradcą, nie mogłam schować głowy w piasek, musiałam poznać niebezpieczeństwo, żeby się z nim zmierzyć, ja też miałam córkę.

Założyłam, że Pani ubrana w elegancką suknię i pachnąca konwaliami była ziemianką, nie wiedziałam, skąd pochodziła, ale zdałam się na łut szczęścia i postanowiłam rozejrzeć się po wiejskich cmentarzach w miejscowościach leżących w promieniu kilkunastu kilometrów od wsi dziadka Józefa. Wyznaczyłam trasę i rozpoczęłam objazd. Trafiłam za trzecim razem, z dagerotypu na dobrze utrzymanym nagrobku patrzyły na mnie szare oczy, które znałam. Wpatrywałam się w nie jak urzeczona, kiedy usłyszałam ciche chrząkniecie.

– Interesuje się pani grobowcem mojej rodziny? – chłopak miał najwyżej 20 lat, tyle co moja córka.
Przeprosiłam szybko za to, że zakłócam spokój, i chciałam się wycofać, ale zatrzymał mnie.
– Naprawdę jestem ciekaw, rzadko kto tu zagląda – zawiesił głos.

Skłamałam, że trafiłam tu zupełnym przypadkiem, i zainteresował mnie zabytkowy nagrobek.
– Pochodzi z lat dwudziestych ubiegłego stulecia, zrobiono go dla Heleny – wskazał na dagerotypowe zdjęcie kobiety o szarych oczach. – To moja pra, pra… w dodatku z bocznej linii, co niedawno ustaliłem. Prowadzę badania nad drzewem genealogicznym mojej rodziny, to fascynujące zajęcie, w dodatku może przynieść nieoczekiwane korzyści. Helena zmarła bezpotomnie, zaraziła się dyfterytem od jednego z żołnierzy, których pielęgnowała, jej spadkobiercą, jak się okazało, jestem ja.
– Nie miała córeczki? – spytałam.
– Miała. Skąd pani to wie? Jej siedmioletnia córeczka została pochowana w osobnym grobowcu, przeznaczonym specjalnie dla dziecka. Podobno chronił go posąg klęczącego anioła, ale nic się nie zachowało oprócz rachunku od kamieniarza, który wyrzeźbił statuę. Szukam lokalizacji grobu, pomaga mi pani pracująca w kancelarii parafialnej, właśnie na nią czekam.
– Co pan wie o Helenie? – zaryzykowałam, ale zanim zdążył odpowiedzieć, nadeszła parafialna urzędniczka.

Tak, pamiętam to!

– Znalazłam kwity za opłaty kwatery, znam lokalizację grobu Klary Zasławskiej – oznajmiła, mierząc mnie nieufnym spojrzeniem. – Pani z rodziny? – spytała dociekliwie. – Bo nie wiem, czy mogę swobodnie mówić, to są prywatne sprawy Zasławskich.

Chłopak uspokoił ją i przekornie spytał, czy chcę im towarzyszyć, sprawdzić, jak teraz wygląda grób dziecka. Urzędniczka nie była przekonana, ale nie protestowała, poprowadziła nas krętymi alejkami.

– W tej części cmentarza były groby dzieci, prawie żaden nie zachował się po wojnie, trafiła w nie bomba – mówiła kobieta. – Mniej więcej tutaj było miejsce wiecznego spoczynku Klary Zasławskiej – wskazała palcem na nierówny wzgórek ozdobiony fragmentem granitowego cokołu, na którym kiedyś prawdopodobnie czuwał anioł. – Było opłacone na wiele lat naprzód, dlatego wciąż należy do rodziny.
– Odrestauruję nagrobek, jak tylko dostanę spadek – zapowiedział z zapałem młody Zasławski.
– Dobry pomysł – pochwaliłam go. – Helenie na pewno by na tym zależało, być może wtedy odzyska spokój.

Chłopak i urzędniczka wytrzeszczyli na mnie oczy.
– Czeka pan na spadek? – czym prędzej zmieniłam temat na bardziej dla wszystkich interesujący.
Zasławski ożywił się.
– Tak, walczę w sądzie o zwrot rodowej siedziby, dworu otoczonego dużym ogrodem. Nieruchomość leży niedaleko, zostały z niej ruiny, otoczenie zarosły krzaki, nie wygląda już na pańskie gniazdo, ale kiedyś był to piękny dom… Zachowały się zdjęcia, chce pani zobaczyć?
– Chętnie – odparła za mnie zaciekawiona urzędniczka.

Dobrze, że mnie wyręczyła, bo nie mogłam wykrztusić słowa. Znalazłam ślad, miałam szansę skonfrontować to, co widziałam w omdleniu, z rzeczywistością. Zasławski wyjął telefon, przejrzał galerię i po chwili na ekranie zobaczyłam czarno-białą fotografię dworu. Nie wydawał się znajomy.

– A to jest wspaniała aleja grabów, zasadził je mój przodek, nie wiem, który, ale ustalę to. Aleja prowadziła od bramy do domu, wysypana była żwirem, którego biel pięknie kontrastowała z zielenią liści – chłopak przesunął palcem po ekranie.

Furtka w pamięci otworzyła się, zalewając mnie wspomnieniami. Teraz zyskałam pewność, szłam tą aleją z Heleną, czułam dotyk jej chłodnej dłoni, słyszałam głos zachęcający mnie do wysiłku. „Jeszcze trochę, kochanie, niedługo będziemy w domu”.

Odruchowo potarłam rękę, oczywiście, była ciepła.

Dziadek miał rację, trzeba żyć tu i teraz, nie zagłębiać się w tajemnice przeszłości. To nie był mój dom, nie byłam spokrewniona z Heleną, miałam swoją rodzinę, własne życie i tego zamierzałam się trzymać.

Zuzanna, 29 lat

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama