Reklama

Mimo że kilka dni wcześniej sąsiedzi zaprosili nas na grilla, ani słowem nie zająknęli się o tym, że zamierzają sprowadzić Leszka. Na dwa tygodnie. By chory na schizofrenię człowiek opiekował się dziadkiem. Dodam, że zanim Leszek trafił do szpitala psychiatrycznego, u sąsiadów regularnie bywała policja i karetka.

Reklama

Zabił własną matkę

Ten Leszek nigdy nie był agresywny. Ale potrafił wyprawiać najróżniejsze rzeczy. Na przykład namalował na elewacji domu wielki autobus, a wzdłuż niego przykleił szalik Legii. Albo wrzucał na Facebooka zdjęcia z WC i wypisywał dziwne teksty. Raz poszedł do sąsiadów naprzeciwko i kazał do siebie wzywać karetkę, bo nie wziął proszków i czuje, że zbliża mu się jakiś atak. Celowo lub nie niszczył też różne rzeczy. Sąsiad uważał, że w ten sposób jego szwagier robił mu na złość, ale myślę, że to wszystko nie przez złośliwość a chorobę. Tak czy inaczej, zdarzało się, że sąsiad połamał na plecach Leszka krzesło, bo ten coś pociął albo zabrał.

Żal mi było ich wszystkich. I zawsze dziwiłam się, kiedy np. sąsiad z sąsiadką jechali na zakupy i zostawiali małe dzieci z Leszkiem. Ja bałam się go od początku. Nawet wiem dlaczego. Kiedy byłam mała, w moim rodzinnym mieście syn zabił matkę. Tę kobietę wiele osób w miasteczku znało, bo była pianistką i nauczycielką w szkole muzycznej. Jej syn chorował na schizofrenię i dlatego to zrobił… Tak, dlatego boję się schizofreników.

Czego on chce od mojej córki?

Przez kilka dni po wyjeździe sąsiadów nic niepokojącego się nie działo.

Pewnego dnia wyszłam do ogrodu, żeby zawołać córkę na obiad. Hania ma 6 lat i uwielbia bawić się w ogródku, obserwować mrówki, zbierać ślimaki, szukać śladów, które nocą zostawiła kuna. Ale tym razem nie bawiła się, tylko rozmawiała z Leszkiem. Który jak gdyby nigdy nic przyszedł na nasze podwórko. Pamiętam tylko, że serce waliło mi jak młotem. I że starając się nie przestraszyć Hani, zabrałam ją do domu.

W domu o wszystkim powiedziałam mężowi, który pobiegł wyprosić nieproszonego gościa i zamknąć bramę na kłódkę.

Na drugi dzień Hania huśtała się na huśtawce, która stoi przy dość wysokim ogrodzeniu oddzielającym naszą posesję od tej sąsiadów. Przez okno zobaczyłam, jak Leszek przystawił sobie do płotu jakiś stołek i patrzy na moją córkę. Wyszłam natychmiast do dziecka, on na mój widok zniknął.

Kolejnego dnia robiliśmy większe zakupy. Oboje z mężem wnosiliśmy torby do domu, Hania sobie biegała. Wystarczyła chwila. Wychodząc po Hanię, zobaczyłam, że Leszek znów stoi na tym stołku przy płocie i mówi do niej: „Daj ucho, no nie bój się, daj ucho”. Dziecko stało na szczęście w bezpiecznej odległości, ale patrzyło, co on ma w ręku. Potem córka powiedziała mi, że to był bardzo piękny kolczyk.

Co by zrobił, gdyby podeszła?

Co on zamierzał zrobić z tym kolczykiem, gdyby Hania podeszła bliżej? Wbić jej go w ucho?

To się działo 5 dni temu. I od tych 5 dni zastanawiam się: dlaczego nie wezwałam policji? Żeby sąsiedzi spokojnie mogli dalej spędzać swój urlop w Egipcie? Żeby zastanawiać się, czy ten Leszek w ogóle bierze proszki, które ma brać? I zastanawiać się, co mu jeszcze przyjdzie do głowy? Żeby czekać na coś, co stanie się w domu obok albo na naszym podwórku? Mam tego dość!

Dzwoniłam do sąsiadów. Nie odbierają telefonów.

Marta

Od Redakcji: Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama