Troje dzieci trafiło do rodziny zastępczej. Czwarte, najmłodsze dziecko do szpitala. Chodzi o dziewczynkę, którą matka według urzędniczki dusiła, gdy akurat zaglądała przez okno. Córkę zawiozła do szpitala sama matka. Badania i szpitalna obserwacja ma wykazać, czy dziewczynka rzeczywiście jest ofiarą przemocy.

Reklama

Ciasnota, brak lodówki i brud. Ale dzieci… lgnęły do matki

Kiedy tylko ruszyła procedura "zabezpieczania dzieci", ich matka, pani Paulina, skontaktowała się z Tatianą Duraj Ferent, działaczką społeczną.

Społeczniczka nie ma wątpliwości, że maluchom nigdy nie działa się żadna krzywda. Choć przyznaje, że rodzina żyła w złych warunkach. Aż sześć osób musiało zmieścić się na kilkunastu metrach kwadratowych, gdzie było tylko jedno łóżko (i cztery nowe materace do spania).

„Matka dzieci prosiła prezydenta miasta Marcina Bazylaka i pracowników MOPS o pomoc i przyznanie lokalu socjalnego o większym metrażu. Pomocy w tym zakresie nie otrzymała" – pisze na Facebooku Tatiana Duraj-Fert.

Mimo braku lodówki nie brakowało jednak jedzenia. Mimo bałaganu, w mieszkaniu nie brakowało środków czystości i upranych ubranek. Według społeczniczki, dzieci z ufnością lgnęły do matki… Zdaniem Duraj Ferent, pani Paulina zapewniała im to, co najważniejsze: miłość i troskę.

Zobacz także

Matka usłyszała zarzuty, zabrali jej dzieci

Matka usłyszała zarzuty znęcania się nad dziećmi. Urzędnicy ani policja nie przyjęli do wiadomości jej wyjaśnień, że wcale nie dusiła córki. Według matki pracownica MOPS miała widzieć przez okno, jak kładzie córkę na łóżku i tuląc, klepie po plecach, by ją uspokoić.

Podczas interwencji policji i urzędników MOPS przyszedł partner pani Pauliny. Dzieci ucieszyły się na jego widok. Mężczyzna był jednak pod wpływem alkoholu. Fakt ten prawdopodobnie nie uspokoił ani pracowników socjalnych, ani policjantów.

Rozbawione pracownice MOPS nawet nie chciały rozmawiać z dziećmi?

O ile Tatiana Duraj-Fert nie ma wątpliwości, że policjanci wspaniale wykonywali swoje obowiązki służbowe, to… zachowanie pracowniczek MOPS budzi jej poważne obawy.

„Dwie pracownice MOPS natomiast świetnie bawiły się w towarzystwie trzech policjantów. Było im do śmiechu i można było odnieść wrażenie, że sprawa ich bawi. Trwało to kilka godzin” – opisuje.

„Pracownicy MOPS byli opryskliwi, bez przygotowania, bez zaangażowania w sprawę, nawet nie zainteresowali się, czy dzieci mają co jeść i pić. Nie zechcieli porozmawiać z dziećmi. Odmówili tej rozmowy. Brak psychologa. Czas trwania zabezpieczenia dzieci ponad 8 godzin. Rodzina wymagała pomocy i wcześniejszej interwencji, zawiedli urzędnicy” – wylicza działaczka.

Po dramacie Kamila jest presja na MOPSY?

Zdaniem Tatiany Duraj Ferent, do interwencji 15 maja prawdopodobnie nie doszłoby, gdyby nie „presja na MOPSY”.

„Powiem szczerze, że gdyby nie sytuacja z Kamilkiem z Częstochowy, podejrzewam, że ta sprawa tak by się nie potoczyła. Jest teraz presja na MOPS-y. Czy jest potrzeba, czy jej nie ma, to oni będą jeździć i zabezpieczać te dzieci. Taka jest moja ocena. Myślę, że w tej sprawie właśnie to się zadziało. Aczkolwiek uważam, że zabezpieczenie tych dzieci powinno nastąpić wcześniej — ze względu między innymi na warunki lokalowe”.

Źródło: Fb/Tatiana Duraj Ferent, eska.pl

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama