Reklama

Ulubioną porą roku Zbyszka jest późne lato, wtedy jest najwięcej pracy w ogrodzie, a ogród to jego pasja. Wiedziałam o tym od pierwszej chwili, bo spotkałam go w centrum ogrodniczym, kiedy usiłował zapakować do samochodu kilkanaście skrzynek z hortensjami i pięć drzewek owocowych. Ja miałam tylko jeden krzak pnącej róży, który odłożyłam, żeby złapać wypadającą mu spod pachy jabłonkę. Zaczęliśmy rozmawiać, on zaproponował, że mnie podwiezie do stacji kolejki, i tak jakoś się złożyło, że dałam mu swój numer telefonu.

Reklama

Oboje byliśmy rozwodnikami z dorosłymi dziećmi, oboje lubiliśmy kwiaty i „grzebanie w ziemi”, do tego mieliśmy podobny światopogląd i gust. Zaczęliśmy się spotykać, coraz częściej zostawałam na noc w domu Zbyszka, aż w końcu się tam przeprowadziłam.

Moje córki szybko przeszły do porządku dziennego nad moim nowym związkiem. Starsza, kiedy poznała Zbyszka, stwierdziła, że „na szczęście jest zupełnie inny niż ojciec, więc może wreszcie będzie do mnie pasował”, a młodsza, mieszkająca za granicą, zapewniła, że wierzy w mój dobry gust i cieszy się, że mam kogoś, z kim dobrze się czuję. Jeśli chodzi o dzieci mojego ukochanego, to z Wojtkiem – rozsądnym, nieco introwertycznym studentem medycyny ostatniego roku, szybko się polubiłam, natomiast zagadką była dla mnie Iza.

– Nie mogę rozgryźć twojej córki. Myślisz, że mnie lubi? – zapytałam kiedyś.

Zbyszek nie jest mężczyzną, który powie wszystko, byle tylko zadowolić swoją kobietę, więc przez chwilę milczał.

– Iza jest mocno związana z matką – odezwał się w końcu. – Niestety, Sławka bardzo ją wciągnęła w nasz rozwód. Iza była wtedy już dorosła, ale i tak uważała, że to mama była tą pokrzywdzoną. Więc daj jej trochę czasu. Na pewno cię polubi, ale teraz chyba rzeczywiście jest trochę jeszcze zdystansowana.

Przyznam, że nie walczyłam o sympatię Izy jakoś bardzo intensywnie. Dziewczyna miała prawie trzydzieści lat, męża i była w ciąży, kiedy jej ojciec brał drugi ślub. Uznałam, że nie musimy być przyjaciółkami, po prostu powinnyśmy się szanować.

Czułam się jak intruz

Okazało się, że była to skuteczna strategia, bo Iza z czasem się do mnie przekonała. Zaufała mi do tego stopnia, że prosiła o opiekę nad synkiem, kiedy gdzieś z mężem wychodzili. Bardzo chętnie zajmowałam się Teosiem, szybko zaczęłam go traktować jak własnego wnuka.

To były jego pierwsze urodziny, kiedy po raz pierwszy spotkałam Sławę. Oczywiście wiedziałam, że pierwsza żona Zbyszka będzie na przyjęciu, jakie wyprawiła Iza, ale nie spodziewałam się problemów. Ostatecznie poznałam jej eksmęża długo po tym, jak się z nią rozstał, nie miałam nic wspólnego z kryzysem w ich małżeństwie. Dlaczego miałaby mieć coś przeciwko mnie?

Na przyjęcie przyjechałam przed wszystkimi, żeby pomóc Izie. Miała pełne ręce roboty, jej mąż załatwiał ostatnie zakupy, a ja zajmowałam się Teosiem siedzącym mi na kolanach i równocześnie przecierałam szkło stołowe. Kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi, poprawiłam tylko wnuka, który usiłował ściągnąć serwetę i dalej polerowałam szklanki do soków z motywem ptaków.

– Gdzie on jest? Gdzie mój śliczny wnusio? – usłyszałam z przedpokoju i po chwili zobaczyłam w drzwiach wysoką, świetnie ubraną kobietę, która patrzyła na mnie jak na coś, co przykleiło jej się do buta.

– Cześć, Kinga – przedstawiłam się.

– Wiem – ucięła, nawet nie patrząc mi w twarz, a potem spojrzała karcąco na Izę.

Dziewczyna momentalnie do mnie doskoczyła, wyjęła mi Teosia z ramion i wręczyła matce. Ja zostałam ze ścierką w ręce i głupim uczuciem upokorzenia.

– O, widzę, że używasz moich szklanek!

– Sławka wskazała na szkło w ptaki.

Przez następne pół godziny siedziałam sama w dużym pokoju. Matka i córka zajmowały się Teosiem i szczebiotały w kuchni, a ja miałam ochotę stamtąd wyjść.

Kiedy zeszli się goście, wciąż czułam się jak piąte koło u wozu. Sławka okazała się duszą towarzystwa. Przez cały czas była przy głosie, wspominała roczek Izy i jej brata, potem zabawne sytuacje z ich dzieciństwa. W kółko pytała ją albo jego, czy pamiętają tę czy tamtą sytuacje, wyjazd, wakacje, wizytę w cyrku albo jak ich pies, o którego istnieniu nawet nie wiedziałam, przynosił im ciastka, kiedy byli mali.

– Robiła to specjalnie – powiedziałam do Zbyszka, kiedy wreszcie wyszliśmy.

– Całkowicie mnie wyizolowała z rozmowy. Wszystko było na temat przeszłości waszej rodziny…

– Rzeczywiście, przesadziła – przyznał mi rację. – Następnym razem ją zmityguję.

– Oby następny raz nie nastąpił zbyt prędko – mruknęłam pod nosem.

Niestety, nie minął miesiąc, a Zbyszek oznajmił, że z okazji zdanego egzaminu lekarskiego Wojtka zaprasza całą rodzinę do restauracji, by to uczcić. Lubiłam pasierba i byłam dumna z jego osiągnięć, jednak na samą myśl, że mam siedzieć przy stole i znowu być niemym widzem rodzinnego teatrzyku, który reżyserowała Sławka, zrobiło mi się nieprzyjemnie.

– Obiecuję, że nie dam jej się rządzić – zapewnił mnie mąż. – To także twoja rodzina i musisz się czuć jej częścią.

Wiem, że miał dobre intencje. Raz nawet przerwał Sławce, kiedy wciągnęła gości w ożywioną dyskusję o jakichś zdarzeniach z przeszłości. Nawiązywał do moich sukcesów w pracy z dziećmi z niepełnosprawnościami, ale Sława była po prostu lepszym zawodnikiem. Za każdym razem umiała tak pokierować rozmową przy stole, że w ciągu kilku sekund wszyscy zapominali, że coś powiedziałam, i zachowywali się tak, jakby to ona wciąż była żoną Zbyszka. Musiałam znosić zabawne anegdotki byłego szwagra męża z ich wyprawy kajakami we czwórkę, czy to, że kuzynka Wojtka wzniosła toast i pogratulowała najpierw jemu, a potem jego „wspaniałym rodzicom: cioci i wujkowi”. Moje istnienie zostało zignorowane, chociaż to ja robiłam Wojtkowi obiady i pakowałam do słoików, kiedy był na ostatnim roku, ja wybierałam z nim garnitur i ja woziłam mu leki, kiedy się rozchorował.

Jestem z natury nieśmiała i nie potrafię reagować asertywnie

Tym razem było mi nie tylko smutno po wspólnym wieczorze z rodziną. Byłam też rozzłoszczona i powiedziałam stanowczo, że to był ostatni raz.

– To nie ma sensu – oznajmiłam, tłumiąc gryzący żal. – Sławka robi wszystko, żeby mnie zepchnąć na margines. To są wasze imprezy rodzinne, wszyscy znacie się całe życie, ja jestem „ta obca”… Nie będę więcej chodzić tam, gdzie ona będzie. Dwie żony ojca i dziadka to o jedną za dużo!

Oczywiście Zbyszek starał się mnie przekonać do zmiany zdania. Zapewniał, że nieważne, co myśli Sławka, to ja jestem teraz jego jedyną żoną.

Sądziłam, że nie zmienię zdania, ale zupełnie nieoczekiwanie Wojtek oznajmił, że się żeni. Jego dziewczyna zaszła w ciążę i podjęli decyzję o szybkim ślubie. Oczywiście cieszyłam się jego szczęściem, ale jednocześnie zjadał mnie stres. Wesele to nie domowa impreza ani obiad w restauracji. Wiedziałam, że Sławka nie odpuści i będzie grała tam pierwsze skrzypce.

– Będziemy siedzieć we troje w ławce dla rodziców? – zapytałam męża. – Ty między nami czy jak?

Próbował udawać, że wszystko gra, ale widziałam, że też był tym zestresowany. Nie było jednak wyjścia, nawet jeśli czułam się niekomfortowo, musiałam robić dobrą minę do złej gry.

Bardzo starannie wybrałam strój na wesele pasierba. Wydawało mi się, że prezentowałam się elegancko i z klasą w srebrnoszarej sukni, ciemnozielonych szpilkach i naszyjniku ze szmaragdami, który dostałam od męża.

Byłam zadowolona ze swojego wyglądu dopóki nie zobaczyłam pod kościołem Sławy. Miała bordową, obcisłą suknię, złote szpilki i kapelusz. A do tego…

– Pamiętasz te kolczyki i bransoletkę? – zapytała słodko mojego męża, bawiąc się złotymi trójkątami z dużymi diamentami w uszach; brylantowa bransoleta migotała na jej nadgarstku.

– Pamiętam – sucho odpowiedział Zbyszek, a ja mimo woli zastanowiłam się, ile też mógł kosztować ten jej komplet.

Byłam całkowicie pewna, że przynajmniej kilka razy tyle, ile mój naszyjnik…

Ale to nie był koniec jej dominacji. Podczas mszy podeszła do ołtarza i miała pierwsze czytanie, przy zdjęciach ustawiła się w taki sposób, że jej wielki kapelusz przyćmiewał wszystkich łącznie z młodymi, do tego oczywiście witała wszystkich krewnych i przyjaciół, podczas gdy ja uśmiechałam się tylko, kiedy mąż przedstawiał mnie kolejnym osobom, które widziałam pierwszy raz w życiu.

Ale najgorsze było, kiedy Iza wręczyła mi Teosia, żeby móc pomóc w czymś bratu, a Sławka podeszła z jakimś starszym jegomościem i zaczęła mu przedstawiać wnuka.

– To nasz Teodor – szczebiotała. – Popatrz, jaki podobny do dziadka Jurka, prawda? I tak samo marszczy brwi, jak coś mu się nie podoba. Teosiu, to jest wujek Andrzej. Pokaż kosi, kosi łapci.

Przez cały ten monolog stałam z dzieckiem na rękach, jakbym była jego nianią. Sława nawet nie przedstawiła mnie owemu Andrzejowi, rozmawiała z nim i świergotała do Teosia, jakby mnie tam nie było.

Jestem z natury nieśmiała i nie umiem reagować asertywnie. Czułam, że powinnam coś zrobić, jakoś pokazać Sławce, że przesadza, ale po prostu stałam tam i tylko czułam, jak w gardle rośnie mi okropna, piekąca gula upokorzenia i rozżalenia.

Kiedy Sławka i jej kuzyn odeszli, poszukałam wzrokiem męża, ale był zajęty wsadzaniem kwiatów od gości do samochodu. Czułam, że zaraz się rozpłaczę i chciałam jak najszybciej oddać Teosia jego mamie, żeby móc uciec gdzieś w ciche miejsce, żeby nikt mnie nie widział.

Niestety, Izy nigdzie nie było widać, a kiedy wyjęłam telefon, żeby do niej zadzwonić, odkryłam, że mam od niej kilka połączeń oraz wiadomość: „Musiałam pojechać z do sali weselnej. Spotkamy się na miejscu. Fotelik dałam do samochodu taty. Dzięki za opiekę nad Teosiem!” – napisała.

Kiedy w końcu dopadłam męża, miałam już wszystkiego dość. Chciałam tylko zawieźć wnuka i wracać do domu. To wesele zapowiadało się na jeden wielki koszmar. Spodziewałam się, że Sławka zrobi wszystko, żebym czuła się tam persona non grata. To był w końcu ślub jej syna i zamierzała podkreślać to na każdym kroku.

A kim byłam ja? Miałam wrażenie, że dla większości gości – po prostu nikim.

– Kochanie, wiem, że ona jest trudna, ale proszę cię, przetrwajmy to dla Wojtka, dobrze? – prosił Zbyszek, kiedy połykając łzy, opowiadałam mu, jak Sława mnie traktuje.

Zrozumiałam, że nie mogę uciec z tej okropnej imprezy i czeka mnie cała noc znoszenia afrontów. Kiedy wyciągałam Teosia z fotelika pod domem weselnym, popatrzył na mnie swoimi granatowymi oczami, uśmiechnął się i powiedział:

– Baba!

Nigdy bym się nie spodziewała, że słowo „teściowa” może mieć taką moc

I nagle poczułam, że to nie może tak być. Nie powinnam się poddawać. Teoś mówił do mnie „baba” od kilku miesięcy, Wojtek i Iza mnie akceptowali i chyba lubili. To była moja nowa rodzina, czy Sławce się to podobało, czy nie!

Na schodach budynku wpadłam na Izę.

– Och, Kinga! Jak dobrze, że się nim zajęłaś! – wykrzyknęła, biorąc ode mnie syna. – Tutaj mamy małe zamieszanie… Jak było z babcią? – zwróciła się do synka. – Graliście w kosi, kosi łapki?

Odeszła, a ja zostałam z rozlewającym się po klatce piersiowej cieple.

Iza nawet nie miała pojęcia, że nazywając mnie „babcią”, dodała mi siły do walki o swoje miejsce w rodzinie.

Do odśpiewania „Sto lat!” myślałam gorączkowo, co zrobić, jak porozmawiać ze Sławką, żeby załatwić tę sprawę, ale potem zdarzyło się coś, co zmieniło moje nastawienie.

Do stołu podeszła Natalia, świeżo poślubiona małżonka mojego pasierba, a z nią jakiś młody człowiek.

– Pani Kingo, to mój brat Jarek – przedstawiła mi młodzieńca. – Jarek, to moja teściowa.

Nigdy bym się nie spodziewała, że słowo „teściowa” może mieć taką moc. Ale wtedy miałam ochotę wyściskać tę dziewczynę. Dla niej nie byłam obca. To było naturalne, że przedstawiała mnie jako swoją teściową, bo przecież… właśnie nią byłam. Dotarło do mnie, że w rodzinie pojawiła się kolejna osoba, która nie była w niej od zawsze, i odtąd będę miała towarzystwo podczas rodzinnych wspominek, z których nie tylko ja będę wykluczona. I że niedługo Natalia urodzi dziecko, które też będzie do mnie mówiło „baba”.

Nagle zachowanie Sławki stało mi się zupełnie obojętne. Mogła próbować mnie lekceważyć, robić mi afronty i być wobec mnie niegrzeczna, ale to świadczyło tylko o niej. Poczułam, że sobie poradzę, cokolwiek by sobie wymyśliła. W końcu jestem teściową i babcią, prawda? A to nie byle jakie tytuły!

Kinga, lat 59

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama