Reklama

To prawdziwa okazja! – ekscytował się Igor. – Fakt, okoliczności trochę nieprzyjemne, ale przecież to nie nasza wina.
– Masz na myśli to, że ci ludzie sprzedają samochód, żeby zdobyć pieniądze na prywatnego detektywa, który znajdzie ich córkę? – zapytałam sceptycznie. – Nieprzyjemne to mało powiedziane, to dość tragiczne…
– Ale spójrz na to tak: nasze pieniądze być może pomogą im odnaleźć małą. A my zyskamy samochód w niezłej cenie. Co w tym złego?

Reklama

Tydzień wcześniej zaginęła ich 4-letnia córeczka

Ostatecznie zgodziłam się obejrzeć tę skodę octavię. Faktycznie, była w świetnym stanie, miała zaskakująco niski przebieg i gdyby wstawić ją do komisu, właściciele pewnie dostaliby dużo wyższą cenę. Im jednak bardzo się spieszyło. Sprawa rzeczywiście była bardzo trudna, bo tydzień wcześniej zaginęła ich czteroletnia córeczka. Zakrojone na szeroką skalę poszukiwania przez policję, ochotników i praktycznie całą lokalną społeczność nie przyniosły rezultatu. Dziewczynka zniknęła sprzed domu praktycznie bez śladu, nawet psy tropiące kręciły się w kółko, bezsensownie biegając od drzwi do furtki i z powrotem. Zdesperowani rodzice zatrudnili prywatnego detektywa, który zabrał się za poszukiwania z całą ekipą i drogim sprzętem. To jednak kosztowało. Właśnie dlatego zależało im na błyskawicznej sprzedaży samochodu.

– Nieźle się prowadzi, prawda? – Igor nie miał nawet cienia wątpliwości, że powinniśmy skorzystać z tej okazji. Właśnie siedział na siedzeniu pasażera i z zadowoleniem rozglądał się po wnętrzu auta. Ja prowadziłam.

– Całkiem przyzwoicie – przyznałam. Ja również pozbyłam się resztek rozterek, gdy zobaczyłam pełną wdzięczności minę ojca zaginionej dziewczynki na widok pliku banknotów. Dla niego liczył się czas, nie pieniądze. Matki dziecka nie spotkałam, przeżywała załamanie nerwowe i nie wychodziła z pokoju małej. Miałam szczerą nadzieję, że zapłata za skodę pozwoli tym ludziom jak najszybciej odnaleźć córkę… Ta sprawa bardzo mnie poruszyła.

Dwa tygodnie później niby życie toczyło się swoim torem, ale wciąż nie mogłam zapomnieć o tej małej, prawdopodobnie porwanej dziewczynce. Fakt, miałam bardzo dużo na głowie, bo jako przedstawicielka handlowa praktycznie non stop byłam w trasie, więc troski innych ludzi w sposób naturalny przesunęły się na dalszy plan, ale codziennie sprawdzałam w internecie, czy w sprawie Nikoli jest jakiś postęp. Niestety dziecka wciąż nie odnaleziono.

Tamtymi czasy miałam sporo spotkań po całej Polsce. Raz szef wysłał mnie aż na Pomorze. To była długa droga, więc walczyłam z ogarniającą mnie sennością i zmęczeniem wzroku. „I am a Woman in Love…” – śpiewała Barbra Streisand w radiu, a ja razem z nią, gdy zauważyłam we wstecznym lusterku jakiś ruch. Przyjrzałam się lepiej. Nic tam nie było. Droga za mną była pusta.

Potworny hałas wypełnił kabinę. To był mój własny krzyk

Powinnam zrobić sobie przerwę, bo wzrok płata mi figle – pomyślałam, rozglądając się za jakąś stacją benzynową. Rzuciłam okiem na ekran nawigacji GPS, potem znowu w lusterko i omal nie skręciłam gwałtownie pod jadącą z naprzeciwka ciężarówkę. Jakiś potworny hałas wypełniał całą kabinę samochodu. Dopiero po chwili zrozumiałam, to mój krzyk!

W lusterku wyraźnie bowiem zobaczyłam, że na tylnym siedzeniu siedzi dziecko. Dziewczynka, mniej więcej czteroletnia. Jasne włoski, okrągła twarzyczka, wielkie, łagodne oczy, różowa opaska z kwiatem we włosach…

Wciąż krzycząc, zdołałam opanować rozhuśtaną kierownicę i wyrównać tor jazdy. Cała dygotałam, ale przy prędkości sto dziesięć kilometrów na godzinę nie mogłam sobie pozwolić na odwracanie głowy. Kiedy wreszcie zwolniłam i obróciłam się, tylna kanapa była pusta.

Kompletnie roztrzęsiona zatrzymałam się na poboczu i włączyłam światła awaryjne. Co to było?! – pytałam samą siebie na głos, siedząc bez ruchu. Gdy troszeczkę doszłam do siebie, zadzwoniłam do Igora. Trochę się bałam, że weźmie mnie za wariatkę, ale musiałam usłyszeć jego głos!

– Kochanie, ile czasu prowadziłaś bez przerwy? – zapytał z troską.

– Cztery i pół godziny – zeznałam zgodnie z prawdą.

– Co? Przecież powinno się robić przerwy co dwie godziny! – zganił mnie. – Jesteś znużona, zmęczona i wysiada ci koncentracja. Twój mózg zaczyna wymyślać sobie zabawy na skutek monotonii bodźców. Musisz teraz wysiąść z samochodu i pooddychać głęboko, a potem powoli dojedź do najbliższej stacji i odpocznij przez minimum pół godziny. Obiecujesz, że to zrobisz?

Obiecałam. Miałam szczęście, że Igor, jako lekarz, zawsze mnie słuchał i nie zbywał, nawet gdy dzwoniłam do niego z wiadomością, że widziałam w lusterku dziecko uśmiechające się z tylnego siedzenia. Po prostu znalazł medyczne wyjaśnienie tej sprawy i zaproponował rozwiązanie.

Zgodnie z obietnicą, znalazłam przydrożny bar i spędziłam w nim czterdzieści minut. Faktycznie, po kawie i porcji domowej szarlotki czułam się zupełnie inaczej. Wsiadłam do auta, śmiejąc się w duchu z tego, co mnie tak przestraszyło. W istocie, nie wolno dopuścić, by znużony monotonią mózg zaczął produkować nieistniejące obrazy. W trasie to może być bardzo niebezpieczne.

Przez kolejny tydzień jeździłam mniej i nie miałam żadnych halucynacji. Którejś nocy jednak obudził mnie autoalarm. Mamy dość charakterystyczny sygnał i wiedziałam, że to wyje nasza skoda. Igor akurat miał dyżur, więc musiałam wsunąć stopy w buty, narzucić płaszcz na piżamę i wyjść przed blok wyłączyć wycie, nim sąsiedzi obrzucą mi samochód jajkami.

Odskoczyłam od samochodu i pognałam jak szalona do domu

Była druga dwadzieścia, więc szłam zaspana, z przymkniętymi oczami. Jeszcze z klatki pstryknęłam pilotem i alarm ucichł.

Już zawracałam, gdy włączył się znowu. Ponownie go zdalnie wyłączyłam i ponownie po kilku sekundach zaczął wyć.

– Cholera, coś z elektryką nie tak – mruknęłam niezadowolona i sennym krokiem podeszłam do auta. Stanęłam obok i chwytając za klamkę, rzuciłam okiem na tylne siedzenie.

Mała, jasnowłosa dziewczynka patrzyła na mnie z zainteresowaniem przez szybę samochodu…

Przez długi chwilę stałam, próbując wmówić sobie, że to co widzę, to ciągle sen. Ale okrągła twarz zza szyby nie znikała. Jej jasne włoski były wyraźnie widoczne na brązowej tapicerce. Kiedy mi pomachała pluszowym króliczkiem, odzyskałam możliwość ruchu, odskoczyłam do tyłu i jak szalona pognałam do mieszkania. Ścigał mnie rozrywający ciemność nocy dźwięk alarmu…

– Kochanie, jest środek nocy, twój mózg jeszcze nie do końca się przebudził – wyjaśniał mi chwilę później Igor przez telefon. – Wiem, że strasznie się przejęłaś zaginięciem tego dziecka, więc nic dziwnego, że podświadomość tak cię prześladuje. Może rzeczywiście kupno tego samochodu to był błąd… Ale teraz musisz iść i wyłączyć syrenę, zanim sąsiedzi wezwą straż miejską. Pod maską masz taki czerwony przycisk… – cierpliwie tłumaczył.

Policja niczego nie ustaliła, sąsiedzi niczego nie widzieli

Wysłuchałam instrukcji ręcznego wyłączania alarmu, ale na szczęście przestał wyć, gdy tylko skończyłam rozmawiać.

Przez następne dni byłam zupełnie wytrącona z równowagi. Wciąż myślałam o dziewczynce, która w ciepły majowy dzień zniknęła sprzed domu, kiedy jej mama poszła na chwilę do domu po coś do picia. Zastanawiałam się, czy sama otworzyła furtkę i wyszła, czy może ktoś ją porwał. Policja niczego nie ustaliła, sąsiedzi niczego nie widzieli, okolica była przeczesana. Co tam się stało? Może Igor miał rację, że zaczęłam popadać w obsesję na punkcie tej sprawy.

– To wygląda na zepchnięte do podświadomości poczucie winy – powiedział. – Od początku uważałaś, że wykorzystujemy cudzą krzywdę, choć to nieprawda… Może powinnaś iść do psychologa?

Bardzo nie chciałam po raz kolejny mieć halucynacji związanych z zaginionym dzieckiem, więc umówiłam się na wizytę z renomowanym psychoterapeutą.

– Rzeczywiście, wygląda na to, że pani psychika nie poradziła sobie z takim obciążeniem – przyznał, kiedy streściłam mu historię kupna samochodu. – Jest pani wrażliwą osobą, stąd takie obiekcje. Oczywiście wygląd dziecka i jego ubranie było podane do publicznej wiadomości podczas poszukiwań, więc to, że ma pani tak szczegółowe wizje nie jest niczym dziwnym. Proszę przyjść do mnie jeszcze kilka razy, poradzimy sobie z tym.

Po powrocie do domu usiadłam do internetu i po raz setny przejrzałam artykuły o zaginięciu małej Nikoli. Faktycznie, pisano w nich, w co była ubrana w chwili zaginięcia, było też jej zdjęcie. Wyglądała identycznie jak ukazujące mi się dziecko. Tylko o pluszowym króliczku nie było ani słowa, to już musiał być wytwór mojej udręczonej wyobraźni.

Terapeuta jakoś nie potrafił mi pomóc, bo od czasu historii z alarmem jeszcze dwa razy widziałam ruch w lusterku wstecznym. Przysięgłabym też, że mignęły mi blond loczki i mała rączka wymachująca długouchą maskotką. Spałam coraz gorzej, nie mogłam się skupić podczas spotkań z klientami. Zaczęłam też namawiać Igora na sprzedaż skody.

– To bez sensu – zaprotestował. – W życiu nie kupimy nic w takiej cenie, a ty musisz mieć dobry, bezpieczny samochód na dalekie trasy.

Wtedy właśnie po raz kolejny obejrzałam film „Szósty zmysł”. Bohaterowi, małemu chłopcu, ukazywały się duchy. Początkowo się ich bał, ale potem zrozumiał, że one potrzebują pomocy. Przyszło mi do głowy, że może ja także powinnam zrobić coś, by pomóc Nikoli. Ale co? Wyjaśnić jej zaginięcie? Nagle zrozumiałam, że tu nie chodzi o zaginięcie… Jeśli naprawdę ukazuje mi się jej duch, to oznacza, że Nikola… nie żyje. I że prawdopodobnie umarła w moim samochodzie…

Tym razem nie powiedziałam Igorowi, co zamierzam zrobić.

W 9 przypadkach na 10 za zaginięciem dziecka stoi któreś z rodziców…

Czułam, że ma już dość mojego „karmienia się poczuciem winy z powodu niezłej okazji”, jak to raz ujął, gdy wrócił wyczerpany po dyżurze, a ja znowu zanudzałam go tym tematem. Na komisariat pojechałam więc sama.

– Chcę porozmawiać o sprawie zaginięcia Nikoli S. – powiedziałam na komendzie i po krótkim oczekiwaniu przestawiono mnie właściwej funkcjonariuszce.

– Czy ma pani jakieś informacje? – zapytała.

– Nie wiem – przyznałam. – Ale kupiłam od jej rodziców samochód, którym na pewno ją wożono. Nie sprzątałam wnętrza od tamtego czasu, więc możliwe, że w środku są jakieś ślady.

– Sugeruje pani, że to ktoś z rodziny jest odpowiedzialny za jej zniknięcie? – zmrużyła oczy.

– Czytałam statystyki – odpowiedziałam ze smutkiem. – W dziewięciu przypadkach na dziesięć za zaginięciem dziecka stoi któreś z rodziców…

– To akurat prawda – westchnęła. – Możemy zatrzymać samochód do badań kryminalistycznych?

– Oczywiście.

To niesamowite, jak wielką ulgę poczułam, wracając do domu autobusem. Zdałam sobie sprawę, że sama myśl o prowadzeniu skody mnie stresowała. Nie miałam pojęcia, czy naprawdę widywałam ducha dziecka czy rzeczywiście dręczyła mnie podświadomość, ale nie chciałam więcej wsiadać do tego feralnego samochodu. Podjęłam decyzję, że – czy Igor tego chce, czy nie – sprzedam auto pierwszej osobie, która zechce je kupić. Sądziłam, że policja zwróci mi je za kilka dni.

Tydzień później z komendy wciąż nie było informacji, kiedy mogę odebrać samochód, więc postanowiłam pojechać i zapytać o to osobiście.

– Cóż, musimy zatrzymać wóz na dłużej – poinformowano mnie. – Stanowi dowód w sprawie.

– W jakiej sprawie? – przełknęłam gwałtownie ślinę.

– Dzięki zabezpieczeniu śladów w wozie mieliśmy przełom w śledztwie. Dzisiaj będzie konferencja prasowa w tej sprawie. Może pani przyjść.

Jeszcze raz postanowiono przesłuchać rodziców dziecka

Poszłam tam. W małej, dusznej salce zebrało się kilkunastu dziennikarzy, po chwili wyszedł do nich rzecznik prasowy policji. Podał do wiadomości, że w samochodzie należącym w dniu zaginięcia do rodziców dziecka znaleziono duże ilości śliny Nikoli, co samo w sobie nie było niczym dziwnym. Ważniejszym tropem był duży, szklany koralik znaleziony pod dywanikiem, również całkowicie pokryty śliną dziecka. To pozwoliło na przypuszczenie, że dziewczynka się nim zadławiła. W tym momencie po raz kolejny przesłuchano jej rodziców, tym razem nieco ostrzej niż poprzednio. Ojciec był oburzony, ale matka w końcu się załamała…

– Tamtego dnia Grażyna S. pojechała z córką do sklepu, ale nim tam dojechała, zadzwonił jej telefon – kontynuował rzecznik. – Dziecko spało w foteliku, więc matka zatrzymała samochód i wysiadła, by spokojnie porozmawiać, nie budząc go. Rozmowa się przeciągnęła do dwudziestu minut. W tym czasie Nikola się obudziła i sięgnęła po torebkę matki leżącą na tylnym siedzeniu. W środku była rozerwana bransoletka ze szklanych koralików. Dziecko najwyraźniej uznało je za cukierki i włożyło sobie do ust. Kiedy matka wróciła do samochodu, dziewczynka już nie żyła. Zmarła na skutek udławienia.

Po sali przebiegł szmer zgrozy. Ja wciągnęłam gwałtownie powietrze, czując, że musze usiąść. Matka od początku wiedziała, co stało się z Nikolą! Jak powiedział rzecznik, wpadła w panikę i pojechała zakopać zwłoki dziecka do lasu… Żeby jednak odsunąć od siebie podejrzenia, wymyśliła wersję o zaginięciu. Podała ją mężowi, policji i całemu społeczeństwu, a sama zaczęła popadać w obłęd. Niestety i tym razem tragiczne statystyki się potwierdziły…

Policja podziękowała mi za pomoc w wyjaśnieniu sprawy. W końcu odzyskałam też samochód, który natychmiast wstawiłam do komisu.

– Dlaczego chce go pani sprzedać tak tanio? – zdziwił się właściciel komisu.

– Może pani spokojnie dostać kilka tysięcy więcej.

– Za tyle go kupiłam – odparłam krótko, nie wdając się w wyjaśnienia, że nie chcę zarabiać na śmierci dziecka, które w nim umarło.

Matka wskazała miejsce, gdzie zakopała maleńkie ciałko…

Nabywca znalazł się błyskawicznie. Wierzę, że mała Nikola nie ukazuje się kolejnemu kierowcy. W końcu pomogłam wyjaśnić jej smutny los i dzięki temu mogła zaznać spokoju w poświęconej ziemi. Matka bowiem wskazała miejsce gdzie, zakopała maleńkie ciałko.

Przez długi czas nie chciałam wracać do tej sprawy i unikałam czytania na temat sprawy Nikoli. Zbyt wiele kosztowała mnie ta obsesja, jak wciąż tłumaczył moje wizje racjonalny do bólu Igor.

– To wszystko da się wyjaśnić naukowo – powtarzał mi. – Przejęłaś się sprawą, z mediów znałaś opis dziewczynki, do tego byłaś zmęczona, niewyspana i zestresowana pracą. Najważniejsze, że to już za tobą.

Któregoś dnia jednak kliknęłam w artykuł o pogrzebie Nikoli. Była tam wzmianka o tym, jak znaleziono jej wykopany przez matkę grób. Podano wiele informacji, w tym jedną, która mnie zmroziła… Z zaschniętym gardłem przejrzałam wszystkie wcześniejsze artykuły, ale tego szczegółu nie było w żadnym z nich.

Postanowiłam nie mówić o tym Igorowi, bo wiedziałam, że nie znajdzie racjonalnego wytłumaczenia. Ja również go nie miałam. Musiałam nauczyć się żyć z myślą, że przydarzyło mi się coś z pogranicza światów i nie miało to nic wspólnego ze zmęczeniem i stresem.

Bo w żaden sposób nie mogłam sobie wytłumaczyć faktu, że Nikolę zakopano wraz z ulubioną maskotką, o której nikt nigdy wcześniej nie pisał. Matka złożyła ją do tymczasowego grobu z pluszowym króliczkiem w dłoni…

Kamila

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama