„Dużo pracowałam i mało czasu poświęcałam Kasi. Była taka samotna… Nie wytrzymała tego. Córeczko, czy mi kiedyś wybaczysz?”
Od koleżanek słyszałam, że ich dzieci się buntują, pyskują, wagarują… Cieszyłam się, że Kasia nie jest taka, że mam święty spokój.
- redakcja mamotoja.pl
Ludzie myślą, że już się pozbierałam. Że najgorsze mam za sobą. Nie wyprowadzam ich z błędu, bo chcę, żeby tak myśleli. Wolę już to, niż wysłuchiwanie dobrych rad w stylu: „czasu nie cofniesz, zapomnij, życie toczy się dalej”. Gdy więc spotykam się z rodziną czy znajomymi, przywołuję na twarz uśmiech i udaję, że wszystko jest w porządku. Ale to nieprawda. Kiedy jestem sama, moje myśli wciąż krążą wokół Kasi. Szczególnie jedna z nich jest wyjątkowo natrętna: „To przez ciebie odebrała sobie życie, przez ciebie”.
Jaka była moja córka? Cicha i spokojna. Dobrze się uczyła, nie sprawiała żadnych kłopotów. Trochę mnie to martwiło, bo w dzisiejszym świecie dobrze radzą sobie głównie ci, którzy potrafią rozpychać się łokciami, ale wszyscy wokół uspokajali mnie. Nieraz słyszałam od koleżanek z pracy, że powinnam się cieszyć z takiego grzecznego dziecka, że ich pociechy pyskują, buntują się, stawiają żądania, wagarują, podkradają pieniądze… I że one przez to spać nie mogą i siwych włosów im przybywa. No to się cieszyłam. Myślałam nawet, że to nagroda za moje nieudane małżeństwo.
Harowałam, by dać Kasi wszystko
Marek opuścił mnie rok po narodzinach Kasi. Nie spodobała mu się rola ojca. Wkrótce potem wyjechał za granicę i ślad po nim zaginął. Przepłakałam wiele nocy. Gdy się już jednak otrząsnęłam, przyrzekłam sobie, że mimo to zapewnię córce wygodne i dostatnie życie.
I dotrzymywałam słowa. Zostawiałam Kasię pod opieką niani i biegłam do pracy. Harowałam od świtu do nocy. Widywałam się z córką właściwie tylko w weekendy i święta. Gdzieś tam podświadomie czułam, że to nie w porządku, że powinnam jej poświęcać więcej uwagi, ale szybko odpędzałam tę myśl. Tłumaczyłam sobie, że muszę pracować, bo przecież samą miłością jej nie nakarmię. I obiecywałam, że jak już stanę na nogi, to zwolnię tempo i nadrobimy stracony czas. Ale mijały kolejne lata, a w moim zawodowym życiu nic się nie zmieniało. Wracałam zmęczona z pracy i marzyłam tylko o tym, żeby odpocząć. Nie miałam siły ani ochoty na długie pogawędki z dorastającą córką. Chyba to czuła, bo schodziła mi z drogi. Jeszcze gdy była mała, przybiegała do mnie, pokazywała rysunki, próbowała opowiedzieć, co przydarzyło się jej w przedszkolu… Ale im była starsza, tym bardziej się ode mnie odsuwała. Nasze rozmowy ograniczały się zazwyczaj do kilku zdań o szkole, lekcjach, bieżących potrzebach. A potem każda z nas szła do swojego pokoju.
Myślałam, że Kasia po prostu taka jest
Znowu czułam, że robię źle i powinnam bardziej interesować się życiem Kasi, ale odpędzałam tę myśl. Wmawiałam sobie, że gdyby chciała ze mną porozmawiać, zwierzyć mi się ze swoich problemów, to pewnie by do mnie przyszła. A skoro nie przychodzi, to świetnie sobie radzi, nie potrzebuje mojej pomocy i wsparcia.
W tym przekonaniu utwierdzały mnie jeszcze niezawodne koleżanki z pracy. Nieraz skarżyły się, że dzieciaki traktują je jak powietrze, że wolą godzinami gadać przez internet z rówieśnikami, niż zamienić dwa słowa z matką lub ojcem. Dziś wiem, że byłam głupia, ale wtedy podobało mi się takie wytłumaczenie. Byłam szczęśliwa, że Kasia nie zawraca mi głowy, że mogę odpocząć.
Pamiętam, że tamtego dnia wróciłam do domu wyjątkowo późno, bo spotkanie z klientami bardzo się przedłużyło. Zajrzałam do pokoju Kasi. Leżała w łóżku. – Zjadłaś kolację? – zapytałam.
– Zjadłam – skinęła głową.
– W szkole w porządku?
– W porządku. Jutro mam klasówkę z matmy, więc muszę się porządnie wyspać – powiedziała i odwróciła się do ściany, dając mi do zrozumienia, że chce, bym wyszła.
Zamierzałam jeszcze zapytać, co by chciała dostać na czternaste urodziny, ale zrezygnowałam. Pomyślałam, że pogadam z nią o tym w weekend. Może nawet pojedziemy razem do centrum handlowego i sobie coś wybierze? Zamknęłam za sobą drzwi i poszłam do siebie. Byłam tak zmęczona, że niemal od razu usnęłam.
Obudziło mnie walenie do drzwi wejściowych. Odruchowo zerknęłam na zegar. Pokazywał trzecią. Zwlokłam się z łóżka, poczłapałam do przedpokoju i zerknęłam przez wizjer. Na korytarzu stała sąsiadka z parteru. – Co się stało? Pali się? – krzyknęłam, gdy otworzyłam. – Nie… Kasia… Leży tam… Pod moim oknem.
– Co pani mówi? Kasia śpi u siebie – odparłam i weszłam do pokoju córki.
Był pusty. W otwartym oknie trzepotała firanka… W świetle nocnej lampki dostrzegłam na łóżku kartkę zapisaną równym pismem córki. Chwyciłam ją. „Przepraszam, mamo, ale nie podoba mi się na tym świecie. Nie wytrzymam dłużej. Nie gniewaj się” – przeczytałam. Jak szalona wybiegłam z mieszkania.
Omal się nie przewróciłam, pędząc po schodach. Po drodze modliłam się tylko o jedno: żeby to był koszmarny sen lub chociaż pomyłka. Niestety… Na dole, na chodniku, leżała moja Kasia.
Nie znałam własnej córki
Nie wiem dokładnie, co działo się potem. Zapadłam w jakąś czarną otchłań. Wróciłam do rzeczywistości dopiero po zastrzyku, który zrobił mi lekarz pogotowia.
Kasia ciągle leżała na chodniku, ale jej ciało było zasłonięte parawanem. Kilka metrów dalej zebrali się gapie. Patrzyli na mnie i coś tam szeptali między sobą.
– Kolejne dziecko, dla którego rodzice nie mieli czasu – dobiegł mnie nagle z tłumu męski głos.
Ogarnęła mnie wściekłość.
– To nieprawda! Zajmowałam się córką najlepiej, jak umiałam! – odkrzyknęłam.
Byłam wściekła, że ten mężczyzna mnie oskarża, zamiast mi współczuć. Przecież byłam dobrą matką…
Kiedy dotarło do mnie, że ten mężczyzna może mieć rację, że to moja wina, bo nie poświęcałam Kasi wystarczająco dużo uwagi? Gdy policja zakończyła śledztwo. Zaczęli jeszcze tego samego dnia. Dwóch zabrało się za zabezpieczanie śladów w pokoju córki, a trzeci usiadł ze mną w salonie i zadawał pytania na temat Kasi. Chciał wiedzieć, czy była nieszczęśliwa zakochana, z kimś się kłóciła, miała kłopoty w szkole… Im dłużej to trwało, tym większy wstyd mnie ogarniał, bo na większość pytań nie potrafiłam odpowiedzieć. Złapałam się na tym, że nie znam nawet imion koleżanek Kasi.
– Niewiele pani wie o życiu córki – powiedział w pewnym momencie.
– Byłyśmy same, ja dużo pracuję, późno wracam… Takie czasy… – jąkałam się. – No cóż, może jak porozmawiamy z jej znajomymi ze szkoły, przejrzymy telefon i komputer, to dowiemy się, dlaczego zdecydowała się na taki krok. I czy ktoś jej do tego na przykład nie namówił – odparł.
Chwyciłam się tych ostatnich słów jak tonący brzytwy.
Sprawdzanie maili i wiadomości na portalach społecznościowych nic nowego nie wniosło. Podobnie jak rozmowy z koleżankami i kolegami ze szkoły. Nikt z nich nie wiedział, dlaczego zdecydowała się na taki krok. Jedyne, co udało się ustalić, to to, że Kasia była raczej samotnikiem i trzymała się na uboczu.
Z nikim się blisko nie przyjaźniła, nikomu się nie zwierzała, nie opowiadała o żadnych kłopotach czy przykrościach, które ją spotkały. Nie zamieszczała też w sieci żadnych alarmujących wiadomości lub próśb o pomoc. Ot, kilka zdjęć z wycieczki lub apel o pomoc jakiemuś choremu dziecku lub bezdomnym psiakom w schronisku. Nic więcej.
Jeśli ją coś trapiło – a na pewno tak było, bo przecież sama napisała w pożegnalnym liście, że nie podoba jej się na tym świecie – trzymała to w tajemnicy, którą zabrała ze sobą do grobu. No bo komu miała ją zdradzić? Bliskich przyjaciół nie miała. A ja? Ja byłam wiecznie zajęta i zbyt zmęczona, żeby jej wysłuchać, zapytać o jej sprawy. I dawałam jej to jasno do zrozumienia. Zawiodłam swoje dziecko, zawiodłam na całej linii… Może byłoby mi trochę łatwiej, gdybym mogła to naprawić. Ale na to było już za późno.
Od tamtego tragicznego wydarzenia minęło ponad pięć lat, a ja wciąż nie potrafię otrząsnąć się po stracie córki. Ludzie myślą, że już się pozbierałam, bo udaję, że tak właśnie jest. Ale to tylko pozory. Ciągle męczą mnie potworne wyrzuty sumienia i nie przestaną dręczyć do końca moich dni. Jestem pewna, że gdybym była bliżej córki, to udałoby mi się zapobiec nieszczęściu. Ale nie byłam. Szukałam rozgrzeszenia, wymówek: że muszę pracować, że takie czasy, że jestem sama. I zbyt łatwo mi to przychodziło. Mam tylko nadzieję, że kiedy już przeniosę się na tamten świat, to uda mi się odnaleźć Kasię. Usiądziemy wtedy gdzieś z boku i wreszcie porozmawiamy o jej życiu…
Ewa
Zobacz także:
- „Nikt nie wiedział, dlaczego Monika została karnie przeniesiona do innej szkoły. I ten brak wiedzy nieomal doprowadził do tragedii”
- „Mama przestała mnie kochać, gdy miałam 10 lat. Długo trwało, nim zrozumiałam, że to nie ja zawiniłam. Pomogła mi ciąża, która najpierw wydała się przekleństwem”
- „Synek powiedział mi, że nocą krzyczy chłopiec z ziemi. Wydawało mi się, że to tylko dziecięca wyobraźnia. A jednak Damian miał rację…”