„Gdyby tylko pani K. wiedziała, co będzie dalej, nigdy nie zostawiłaby wózka z małą Basią pod sklepem”
Patrzyłem na to zdjęcie i nie mogłem uwierzyć. Czy to możliwe, że to jest ten sam miś, którego widziałem przed laty?
- redakcja mamotoja.pl
Ta sama zabawka? Przecież jego właścicielka dziś miałaby 28 lat... „Pijany kierowca spowodował karambol. Dwie osoby nie żyją. Kobieta i jej roczna córka trafiły do szpitala...”. Tekst w gazecie był opatrzony kolorowym zdjęciem wraku auta osobowego. Obok leżał dziecięcy fotelik. I ten miś... Sponiewierany pluszak uszyty z fragmentów szmatek. Ja już widziałem tę zabawkę. Na innym zdjęciu 28 lat temu.
Jak kamień w wodę
To była moja pierwsza poważna sprawa, którą prowadziłem samodzielnie. Pani K. z ośmiomiesięczną córeczką wybrała się na zakupy. Wózek ze śpiącym dzieckiem zostawiła na chwilę przed spożywczym. W tamtych czasach wszyscy tak robili. Nikt nie uważał, że to niebezpieczne. Gdy kilka minut później wyszła na ulicę, dziecka w wózku już nie było. Państwo K. byli znani w naszym mieście. Prywatna inicjatywa – tak się to wtedy nazywało. Czyli bogacze. Jan K. prowadził masarnię. Dlatego gdy przydzielono mi sprawę porwania, byłem pewien, że chodzi o okup.
– Proszę się nie martwić. Porywacze zaraz się odezwą. Gdy będą chcieli odebrać okup, złapiemy ich. Basi na pewno nic nie będzie – pocieszałem rodziców.
Pani K. pokazała mi fotografię Basi. Pucołowata buzia, blond loczki. Urocza dziewczynka.
Mijały godziny, a telefon nie dzwonił. Pani K. zasnęła na fotelu, nafaszerowana przez lekarza środkami uspokajającymi. Pan K. nerwowo chodził po pokoju, paląc jednego papierosa za drugim. Czekaliśmy do rana.
– Sierżancie, oni już nie zadzwonią. Co teraz? – zapytał ojciec Basi. – Po co komu moja córka, jeśli nie dla okupu? Czy pan coś z tego rozumie?
– Proszę się nie denerwować. Basi od wczoraj szukają wszyscy milicjanci w mieście. Znajdziemy ją. Przecież nie zapadła się pod ziemię. Dziś poprosimy telewizję, radio i gazety o nadanie komunikatu. Mogę wziąć to zdjęcie?
– Dam panu bardziej aktualne, byliśmy z Basią u fotografa tydzień temu – dobiegł mnie z fotela głos pani K. – O proszę, tutaj. Ze swoją ulubioną zabawką. Basia ma mnóstwo lalek, ale tego misia kocha najbardziej. Uszyła go moja mama dla mnie. Teraz dostała go Basia i się z nim nie rozstaje.
Pani K. podała mi dużą kolorową fotografię. Basia uśmiecha się na niej do obiektywu, tuląc do twarzy niedużego misia.
Stare śledztwo
Dziś widziałem tego samego misia w gazecie. Dla pewności poszedłem na strych. Gdy odchodziłem ze służby, zabrałem z komisariatu w tajemnicy zdjęcie Basi. Nie miałem wątpliwości, na obu zdjęciach zgadzał się każdy kawałek materiału. To był ten sam pluszak. Oczywiście, to jeszcze nic nie znaczyło – zacząłem sam siebie uspokajać, choć serce biło mi jak szalone. Kobieta z wypadku wcale nie musi być Basią. Dawno temu mogła zgubić misia, ktoś go podniósł, dał swojemu dziecku... Wiedziałem, że nie wolno mi jeszcze dzwonić do państwa K. Przez kilka lat po zniknięciu Basi tyle razy budziłem ich nadzieje. Nie miałem prawa robić tego po raz kolejny. 28 lat temu rozważałem różne scenariusze.
Przez chwilę podejrzewałem nawet, że może doszło do wypadku, dziecko uderzyło się w głowę, rodzice próbowali to ukryć i wymyślili porwanie sprzed sklepu. Sprzedawczyni była jednak pewna, że gdy pani K. weszła do sklepu, Basia była cała i zdrowa. Potwierdzili to też inni świadkowie. Rozważałem też porachunki, zemstę. Pan K. prowadził intratny biznes. Może to konkurent? Może komuś nadepnął na odcisk? Żadnej z tych teorii nie udało mi się jednak potwierdzić.
Szukałem też informacji o niemowlętach, które zmarły niedługo przed porwaniem Basi. Znalazłem jedno małżeństwo, które straciło synka kilka dni po narodzinach. Sprawdziłem ich dokładnie, nie było możliwości, by trzymali gdzieś Basię. Po kilku miesiącach prasa straciła zainteresowanie zniknięciem dziewczynki. Przełożeni kazali mi zamknąć śledztwo.
– Po cichu, sierżancie. Ta sprawa psuje nam opinię – grzmiał mój przełożony.
Oficjalnie sprawę zamknąłem, ale czasem przeglądałem akta na nowo. Może coś przeoczyłem?
Państwo K. sprzedali zakład i wyprowadzili się do innego miasta. Raz na rok, w rocznicę zniknięcia Basi, dzwonili z pytaniem, czy nie ma nowych informacji. Przestali, gdy przeszedłem na emeryturę.
Wyrwałem z gazety zdjęcie rozbitego auta. Poszedłem na komendę, gdzie jeszcze pracował policjant, który zaczynał służbę tuż przed moim odejściem.
– Potrzebuję informacji o kobiecie z tego samochodu. W gazecie piszą, że trafiła do szpitala. Ustal, do którego i jak się nazywa. To dla mnie bardzo ważne. Ale na razie nie mogę ci wyjaśnić dlaczego – powiedziałem koledze.
O nic nie zapytał. Wyszedł do sąsiedniego pokoju, słyszałem, że rozmawia przez telefon. W końcu podał mi kartkę. Imię, nazwisko, nazwa szpitala.
Ewa – przeczytałem. Przez chwilę byłem rozczarowany. „Idioto. Jeśli ktoś ją porwał, to na pewno zmienił jej imię” – uzmysłowiłem sobie po chwili.
W szpitalu wymruczałem, że jestem z policji, i pielęgniarka, nawet nie podnosząc wzroku znad klawiatury, podała mi numer sali. Na jedynym zajętym łóżku spała kobieta. Krótkie, ciemne włosy. W niczym nie przypominała Basi. Wtedy do sali weszła pielęgniarka z dziewczynką na rękach.
– Zobacz, Zosiu, mamusia śpi. Odpoczywa. Przyjdziemy do niej później, dobrze? – kobieta próbowała pocieszyć płaczące dziecko.
Spojrzałem na dziewczynkę i zobaczyłem kopię Basi. Jasne kręcone włoski, dołeczki w policzkach. Byłem już prawie pewien, że Ewa jest Basią. Tylko co dalej?
Wróciłem na komendę. Opowiedziałem koledze o moich podejrzeniach. Na szczęście mnie nie wyśmiał. Popatrzył na fotografię Basi i na chwilę mnie przeprosił.
Wrócił z zapakowanym w plastikową torebkę misiem. Popatrzył na zdjęcie i na zabawkę zabraną z miejsca wypadku.
– Masz rację, Tadek. To jest ten sam miś. To może być przypadek, ale warto to zbadać. Pogadam z szefem i się do ciebie odezwę.
Przyjechał wieczorem z plikiem dokumentów.
– Według metryki Ewa jest starsza od Basi o miesiąc. Nie ma żadnych śladów adopcji. Jej rodzice to Janina i Adam. Nie ma tu nic niepokojącego – kiwał głową Karol i przekładał kartki. – O, tu jest adres. Mieszkali na Mickiewicza. Janina zmarła dwadzieścia trzy lata temu. W szpitalu psychiatrycznym... Cierpiała na schizofrenię. Do szpitala trafiła, gdy Ewa miała dwa lata. Adam wychowywał córkę sam.
Zastanowiłem się. Sklep, sprzed którego zniknęła Basia, był przy Armii Ludowej. Dziś to Andersa. Mickiewicza jest tuż za rogiem.
– Może pojedziesz ze mną do pana Adama porozmawiać? – zapytałem. – Masz jego adres?
Karol zadzwonił za dwa dni. Okazało się, że pan Adam mieszka ciągle w tym samym mieszkaniu.
– Rozmawiałem z nim. Wiesz, powiedział mi coś dziwnego: „Czekałem na wasz telefon”. Pojechaliśmy z wizytą wieczorem. Karol zabrał ze sobą misia.
– Podkomisarz Nowicki, a to mój emerytowany kolega – przedstawił nas Karol. Pan Adam poszedł do kuchni zaparzyć kawę.
Gdy wszedł do pokoju, taca o mało nie wypadła mu z rąk. Wziął ze stołu pluszowego misia, przytulił go do twarzy i zaczął płakać.
– Gdy zobaczyłem w gazecie to zdjęcie z wypadku, czułem, że to koniec. Łudziłem się, że nikt tego nie zauważy, że to było dawno temu. Przecież tamci ludzie się wyprowadzili. Ale tak naprawdę wiedziałem, że przyjdziecie. I w sumie się cieszę. Sam nie miałbym odwagi powiedzieć Ewuni prawdy. Ale chyba powinna ją poznać.
Starszy pan usiadł na fotelu i ciężko oddychał. Karol podał mu szklankę wody z tacy. Zapadła cisza.
– Panie Adamie, czy ja dobrze rozumiem? Czy pan przyznaje, że Ewa to naprawdę Basia? Że nie jest pana biologiczną córką?
Pan Adam powoli pokiwał głową. Wziął głęboki oddech i zaczął mówić. Nie przerywaliśmy mu. Czasem ocierał łzy, czasem łapał oddech, kasłał.
– Janka zawsze była inna. Miała wahania nastroju, ataki wściekłości. Gdy na świat przyszła Ewa, uspokoiła się. Byłem pewien, że teraz już będzie dobrze. Kochała córkę bardzo. Czasem myślałem, że może jest w tej miłości zbyt zaborcza. Prawie nie pozwalała mi się zbliżać do małej. Sama ją kąpała, przewijała. Zrywała się w nocy, gdy Ewa tylko zakwiliła. W końcu zaczęła spać w jej pokoju. Zacząłem się czuć jak piąte koło u wozu. Dlatego gdy Ewa miała sześć miesięcy, zgodziłem się przyjąć roczny kontrakt na budowie w Rumunii. Janka i tak mnie nie potrzebowała, a płacili tam bardzo dobrze. Do domu wróciłem na święta, trzy miesiące później. Janka była wyraźnie zmęczona, wychudzona. Miała podkrążone oczy. I zachowywała się znowu tak jak przed narodzinami Ewy. A córka? Wyrosła, zmieniła się, włoski zaczęły jej się kręcić. Nie poznała mnie, ale wcale mnie to nie zdziwiło... Czy naprawdę byłem tak złym ojcem, że nic nie zauważyłem? Nie wiem…
Nasz gospodarz przerwał na chwilę i zniknął w głębi mieszkania. Po powrocie wręczył nam fotografię. – Ostatnie zdjęcie Ewy, zrobione tuż przed moim wyjazdem. Widzicie, jaka była podobna? Blond włoski, niebieskie oczka. Nic nie zauważyłem. Nie zorientowałem się, że w łóżeczku mojej Ewy śpi obca dziewczynka.
Tajemnicza sprawa
Pan Adam zaczął bardzo gwałtownie płakać. Karol wstał i poklepał go po plecach. Nalał do kieliszka koniaku. Adam posłusznie wypił. Po chwili trochę się uspokoił.
– Gdyby nie przypadek, pewnie nigdy nie poznałbym prawdy. Nie czytałem o sprawie Basi, nie było mnie wtedy w Polsce. Nie miałem żadnych podejrzeń. To było w sylwestra rano. Przypomniałem sobie, że gdzieś w piwnicy mam sztuczne ognie z zeszłego roku. Zawsze odpalaliśmy je w ogródku szwagra. Zszedłem na dół. Wszystko było poprzestawiane. Trochę się zdziwiłem, bo Janka nigdy nie schodziła do piwnicy. Zacząłem przesuwać skrzynki na swoje miejsce. Nagle noga zapadła mi się w dziurę, deski były w tym miejscu wyłamane. Pod podłogą zobaczyłem zawiniątko. Proszę mi darować, nie umiem o tym mówić. To było zmumifikowane ciało dziecka. Ewy. Mojej córki. Na początku nawet mi to nie przyszło do głowy, byłem pewien, że to zwłoki jeszcze z wojny...
Obok, w torebce, leżała zabawka. Miś pozszywany z kawałków szmatek. Pobiegłem na górę. Powiedziałem Jance, że znalazłem coś dziwnego w piwnicy i muszę iść na milicję. Tego, co się stało, nie mogłem przewidzieć. Janka zaczęła wyć. Złapała córkę na ręce i stanęła na parapecie. „Zabiję nas obie, zabiję!” – krzyczała. „Ona jest moja i nikt mi jej nie zabierze, rozumiesz?! Nikt!”. Nie rozumiałem, ale przekonałem żonę, żeby zeszła na ziemię. Dostała strasznego ataku. Musiałem wezwać pogotowie.
Gdy odjechali, wziąłem Ewę na ręce. Uśmiechnęła się do mnie słodko. Takich dołeczków w policzkach nie miała trzy miesiące temu – pomyślałem. Zaczęła we mnie kiełkować przerażająca myśl. Zamiast na milicję zadzwoniłem do siostry. Przyjechała i zabrała Ewę do siebie. Pojechałem do szpitala. Po drodze była biblioteka. Coś mnie tknęło i wszedłem. Poprosiłem o gazety z ostatnich trzech miesięcy. Były pełne doniesień o tajemniczym zniknięciu małej Basi. Sprzed sklepu, tego tuż obok nas. Zobaczyłem zdjęcie dziecka. I tego misia. Nie miałem już wątpliwości, że Janka porwała Basię. Wiem, prosto z biblioteki powinienem pójść na milicję. Nie zrobiłem tego. Pojechałem do szpitala i pytałem śpiącej żony: „Coś ty narobiła, Janka? Co?”.
Żona wróciła do domu po tygodniu. Była na mocnych lekach. Beznamiętnie opowiedziała mi swoją wersję zdarzeń. Że nie zabiła Ewy, że po prostu któregoś ranka obudziła się, a mała nie oddychała. Dziś na to mówią śmierć łóżeczkowa, na pewno panowie słyszeli. Janka nie chciała uwierzyć, że Ewa nie żyje. Do nikogo nie zadzwoniła. Rodzinie powiedziała, że obie z małą chorują. Po trzech dniach musiała wyjść z domu po jedzenie. Przed sklepem zobaczyła wózek. Panowie, moja żona już wtedy miała zaawansowaną schizofrenię, tylko nikt o tym nie wiedział. Zobaczyła Basię i uwierzyła, że to jej Ewa, że Bóg jej ją oddał. Złapała dziecko razem z misiem, wrzuciła do siatki na zakupy i pognała do domu. Nikt niczego nie zauważył. W domu ubrała Basię w ubranka Ewy. Zwłoki naszej córki zawinęła w prześcieradło i ukryła w piwnicy. Tam schowała też misia. Przez następnych kilka tygodni zawsze spacerowała z córką okutaną po sam nos. Mówiła, że mała jest chora. Obcięła jej włoski na krótko. „Ludzie mówili, że w nowej fryzurze inaczej wygląda” – powiedziała mi Janka.
To był odpowiedni moment, żeby pójść na milicję. Nie zrobiłem tego. Wiedziałem, że ponowna strata córki zabije Jankę. Wybrałem moją rodzinę. Nie wiedziałem, że nie będę się nią cieszyć długo. Choroba Janki zaczęła postępować coraz szybciej. Gdy Ewa miała dwa latka, Janka na stałe trafiła do szpitala. Trzy lata później powiesiła się na prześcieradle. Ewa w ogóle jej nie pamięta... To wszystko. To znaczy jest jeszcze miś. Schowałem go w komodzie. Janka znalazła go kilka tygodni przed tym, jak trafiła do szpitala. Nie dała go sobie odebrać. Spała z nim, nosiła cały czas w kieszeni. Po kilkunastu dniach był już tak brudny, że przestałem się bać, że ktoś go rozpozna. Janka zabrała go ze sobą do szpitala. Dała go Ewie, gdy odwiedziliśmy ją po raz ostatni przed śmiercią. Ewa nie chciała mi oddać misia. Płakała i tuliła go do siebie.
Po śmierci Janki nie miałem sumienia jej go odebrać. Wyprałem misia i zawarłem z córką pakt, że to będzie taka nasza tajemnica. Moja, jej i mamy. Że nie może go nikomu pokazywać ani wynosić z domu. Dzieci lubią tajemnice, więc przez lata wszystko się udawało. W końcu Ewa wyrosła z zabawek, a miś wrócił do komody. Ewa znalazła go jakiś czas temu. „O, mój sekretny miś… Zapomniałam o nim zupełnie. Tato, o co z nim chodziło? Miał być naszą tajemnicą, ale nie pamiętam dlaczego. Wezmę go dla Zosi. Spodoba jej się”. Nie zdążyłem zaprotestować. Zresztą co miałem powiedzieć? Miś trafił do mojej wnuczki. A ja zacząłem się czuć, jakbym mieszkał na wulkanie... Starszy pan zamilkł. Siedział ze spuszczoną głową. Chyba myślał, że zaraz zostanie aresztowany.
– Panie Adamie, pan nie zabił córki ani nie porwał Basi. Jedyne pana wykroczenie to niepowiadomienie o przestępstwie. Minęło tyle lat, to już się przedawniło. Ze strony wymiaru sprawiedliwości nic panu nie grozi. Ale pana córka i rodzice Basi powinni poznać prawdę. Zgoda?
Pokiwał smutno głową.
Jeszcze tego samego dnia do piwnicy na Mickiewicza wkroczyli technicy. Znaleźli zwłoki dziecka. Badania genetyczne wykazały, że to Ewa. Sekcja potwierdziła, że zmarła śmiercią naturalną.
Z córką Adam porozmawiał sam. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak trudna była ta rozmowa. Ewa zadzwoniła do mnie tydzień później.
– Chciałabym poznać rodziców. Tata mówi, że pan wie, gdzie ich szukać. Wszystko mi opowiedział. Ale on jest bardzo chory. Lekarze dają mu tylko kilka miesięcy…
Państwo K. jeszcze nic nie wiedzieli. Nie chciałem im robić nadziei. Przecież nie mogłem zmusić Ewy, żeby się z nimi spotkała. W policyjnym laboratorium były ich próbki DNA. Przekazali je, gdy tylko badania genetyczne stały się powszechne. Testy nie pozostawiły żadnych wątpliwości: Ewa była biologiczną córką państwa K.
Adam zmarł po trzech miesiącach.
– Jestem gotowa – usłyszałem dwa tygodnie później od Ewy.
Do miasteczka, w którym teraz mieszkali państwo K., pojechaliśmy we czwórkę: ja oraz Ewa z mężem i Zosią. Najpierw do rodziców Basi poszedłem sam.
– Powiem wprost. Znaleźliśmy Basię. Nie mam żadnych wątpliwości, że to ona. Zna prawdę i bardzo chce państwa poznać. Jeśli tylko macie na to siłę.
Pani K. opadła na fotel i zaczęła płakać. Mąż ściskał ją za ramię.
– Nie płacz, kochanie – prosił, ale sam co chwila ocierał łzy.
– Kiedy możemy ją zobaczyć? – zapytała pani K.
– Nawet za chwilę. Jest tutaj z mężem i córeczką. Czekają w kawiarni za rogiem.
Pani K. zakryła usta dłonią. Nie była w stanie nic powiedzieć. Popatrzyła na męża i oboje pokiwali głowami.
Za kwadrans wróciłem z ich córką, zięciem i wnuczką. Zauważyłem, że pani K. najpierw spojrzała na Zosię. To w niej zobaczyła córkę. Gdy zauważyła, że przestraszona dziewczynka tuli misia, nie wytrzymała i wybiegła z pokoju.
– To ja? – Ewa zobaczyła na stoliku fotografię. Tę ostatnią, z misiem. – I ten miś…
Teraz to ona zaczęła płakać. Wyszła z pokoju, nie było jej dobrych kilka minut. Wróciła, prowadząc panią K. za rękę.
– To jest pani wnuczka, Zosia. Mama mojego męża nie żyje, więc Zosia nigdy nie miała babci. Teraz będzie ją miała.
Od tamtego spotkania minęły dwa miesiące. Państwo K. z powrotem sprowadzili się do miasta. Powoli nawiązują relację z córką i jej rodziną.
– Ja wiem, że to Basia, moja córka. Kocham ją. Ale to jest dorosła kobieta. Mam nadzieję, że dzięki Zosi nadrobię to, co zabrano mi 28 lat temu – powiedziała mi pani K. – Dziękuję panu, że nigdy pan o nas nie zapomniał.
Tadeusz
Zobacz też: