Reklama

Miłość matki to nie tylko gotowość do poświęceń, nocnego czuwania i pracy ponad siły. To także pokora i umiejętność wybaczania…

Reklama

Jestem najstarsza z czwórki rodzeństwa, a w naszej rodzinie nigdy się nie przelewało. Dlatego wybrałam technikum ekonomiczne i zaraz po jego ukończeniu zaczęłam rozglądać się za robotą. Poszczęściło mi się i dostałam przyzwoicie płatną pracę, ale w dużym mieście oddalonym od naszej mieściny o dwieście kilometrów.

Udało mi się jednak znaleźć niedrogi pokój z łazienką w czymś pośrednim między hostelem a pensjonatem. Stać mnie było na jego wynajęcie i jeszcze zostawało coś dla mnie. Mogłam też co miesiąc posyłać mamie niewielkie kwoty, co było dla niej pewnym wsparciem, bo trójka młodszych dzieci jeszcze się uczyła. Tęskniłam za domem, jednak miałam mnóstwo nowych obowiązków, którym musiałam sprostać.

Szybko wciągnęłam się w nowy tryb życia

Byłam strasznie naiwna, zwykła gęś z prowincji. Duże miasto fascynowało mnie, zakompleksioną prowincjuszkę. Miałam niewiele pieniędzy, ale lubiłam przechadzać się ulicami pełnymi eleganckich sklepów, spacerować po galerii handlowej, gdzie czasami pozwalałam sobie na kawę w jakimś niedrogim miejscu. I właśnie tam, w galerii, w taniej kafejce, którejś niedzieli poznałam Szymona.

Co taki elegancki, zamożny mężczyzna robił w miejscu, gdzie zachodzili tacy jak ja, nieśmierdzący groszem? Nie wiem. Zwrócił na mnie uwagę, przysiadł się do mojego stolika i jakoś udało mu się przełamać moją nieśmiałość i rezerwę. A potem historia potoczyła się banalnie.

Czarujący mężczyzna, moje zauroczenie, randki, obietnice, wyznania… „Jesteś taka śliczna, mogłabyś być modelką”, „Jesteś taki męski…”.

Niedługo po tym pierwszym spotkaniu poszłam z Szymonem do łóżka. Udawałam silną i wyzwoloną, pewnie dlatego nawet do głowy mu nie przyszło, że mogłabym nie zabezpieczyć się przed ciążą. Zresztą kochałam go, a on twierdził, że się ze mną ożeni.

I stało się – wpadłam

Jak na skrzydłach biegłam na spotkanie z ukochanym, podczas którego zamierzałam mu powiedzieć o naszym dziecku. A potem przeżyłam szok. Szymon wpadł we wściekłość.

– Ty durny wsioku! Co ty sobie wyobrażasz?! – wydarł się na mnie. – Że mnie na bachora złapiesz?! Niby co ja bym robił z takim prymitywem jak ty?! Nigdy bym nie pomyślał, że taki z ciebie tłumok i się nie zabezpieczysz! Rób teraz, co chcesz, jak ci się brzucha zachciało! Żegnaj!

I to był koniec wielkiej miłości. Zostałam sama, w ciąży z facetem, który okazał się kanalią. Nie płakałam. Cios był tak silny, że zabrakło mi łez. Ale kiedy ochłonęłam z pierwszego szoku, zrozumiałam, że jestem w tragicznej sytuacji. Do domu wrócić nie mogłam. Panna z brzuchem? Aż się trzęsłam na myśl o ludzkim gadaniu. Rodzice umarliby chyba ze wstydu! Tacy byli przecież ze mnie dumni…

Musiałam poradzić sobie sama

Tak, to będzie najlepsze wyjście. Dla niej i dla mnie. Aborcja nie wchodziła w grę. Nie mogłabym zabić swojego dziecka! Ale coś musiałam wymyślić. Rozwiązanie znalazło się samo. Któregoś dnia, kiedy błąkałam się bez celu po ulicach, zauważyłam budynek, a w nim „okno życia”. Już wiedziałam, co robić. Ciąży nie było jeszcze widać, pojechałam więc do domu, a tam naopowiadałam rodzicom, że mam bardzo dużo pracy, bo dostałam dodatkowe zlecenia bo przełożeni są ze mnie zadowoleni. A poza tym:

– No, sami rozumiecie, najmłodsza w firmie, to najwięcej na mnie zwalają. Ale może dostanę awans… Nie będę też na razie przyjeżdżać do domu, bo droga zabiera bardzo dużo czasu i nie będę miała go na podróże, zresztą nawet urlopu nie dostanę…
– Dbaj o siebie, córciu! – zatroskała się mama. – Taka jesteś bledziutka!
– To tylko parę miesięcy – uspokajałam ją. – Firma rozkręca dodatkową działalność, więc wszyscy hulamy jak na karuzeli! Potem się wszystko ułoży i będzie spokojniej.

Obiecałam, że na Boże Narodzenie na pewno przyjadę. Do tego czasu miało już być po wszystkim… Wróciłam do miasta, pracowałam, a maleństwo rosło w moim brzuchu. Starałam się o nim nie myśleć, żeby się nie przywiązywać. Ale i tak odczuwałam żal na myśl o tej kruszynce. Biedactwo! Ojciec go nie chciał, a matka będzie musiała oddać…

Wreszcie nadszedł mój czas

Rodziłam w pokoju, w samotności, z ręcznikiem wciśniętym w zęby, żeby nie krzyczeć. Urodziłam córeczkę. Nie mogłam tak od razu jej odnieść. Było jeszcze jasno, a ja strasznie osłabiona. Nakarmiłam ją więc, by nie płakała, i czekałam na zmrok. Serce mi pękało z bólu, ale nie wiedziałam, co innego miałabym zrobić.

Po ciemku, ukradkiem przemknęłam do „okna życia” i zostawiłam tam swoją córeczkę. Zapłakała żałośnie, kiedy położyłam ją na posłaniu. Czułam się jak zbrodniarka!

– Wybacz mi, aniołku, moje serce! – załkałam i uciekłam.

Zza rogu słyszałam alarm w oknie; zobaczyłam jeszcze, jak zakonnica zabiera moje maleństwo. Czułam się tak, jakby wydarto mi serce! Po tym wszystkim wpadłam w depresję. Nie mogłam jeść, spać, wciąż słyszałam płacz maleńkiej, kiedy odchodziłam od „okna życia”. W końcu wzięłam zwolnienie i pojechałam do rodzinnego domu, bo w mieście wszystko przypominało mi stracone dzieciątko.

– Co ci się stało, Agnisiu? – spytała mama, ledwo stanęłam na progu.

W tym momencie ryknęłam płaczem i opowiedziałam jej o wszystkim. Zrozumiałam, że muszę odzyskać córeczkę, bo zwariuję. Mama spojrzała na mnie.

– Kocham cię! Pomogę ci! – obiecała.

Wróciłam do miasta i poszłam prosto do zakonnic, które skierowały mnie do sądu rodzinnego

Tam dowiedziałam się, że moja córka ma już nową tożsamość, imię i nazwisko, ale nie adoptowano jej jeszcze, dostała tylko opiekuna prawnego. Na szczęście prawo dawało mi sześć tygodni na zmianę decyzji. Zdążyłam w ostatniej chwili!

Poddałam się badaniom genetycznym na dowód, że dziecko jest moje, i czekałam z drżeniem na decyzję sądu. Rodzice towarzyszyli mi i wspierali przez cały czas w batalii o córeczkę. Kiedy usłyszałam, że moja maleńka do mnie wróci, omal nie zemdlałam ze szczęścia! Dostałam wprawdzie kuratora, który miał nadzorować moją opiekę nad dzieckiem, ale oddano mi je! Moje ukochane słoneczko było ze mną!

Dziękowałam Bogu, że pozwolił mi naprawić mój błąd. Tamtego ranka, gdy znowu wzięłam Amelkę w ramiona, przysięgłam na wszystko, że już nigdy jej nie zostawię. A mama gładziła czule główkę swojej wnusi i płakała cichutko.

To maleństwo scaliło naszą rodzinę, dodało nam sił

Naturalnie bez ludzkiego gadania się nie obeszło, ale moja rodzina stanęła za mną murem. Niepotrzebnie się kiedyś obawiałam! Rodzice przechwalają się cudowną wnuczką, a ja robię wszystko, aby udowodnić, że jestem dobrą matką. W pracy dostałam urlop macierzyński, a potem będę mogła pracować dla swojego pracodawcy przez internet. Wszystko wspaniale się układa!

Ufnie patrzę w przyszłość, tym bardziej że córeczka chowa się zdrowo i nic nie wskazuje na to, by dramatyczne przeżycia z pierwszych dni wpłynęły na jej rozwój. Amelka rośnie jak na drożdżach i z dnia na dzień staje się mądrzejsza. Jest bystra i wesolutka. To oczko w głowie moich rodziców i rodzeństwa. Kiedyś pewnie zapyta o ojca, ale na razie cieszy się życiem, słońcem, kwiatkami i motylkami. A ja jestem szczęśliwa, że w decydującym momencie nie zabrakło mi odwagi, by odzyskać swój największy skarb.

Agnieszka, lat 25

Czytaj także:

Reklama
  • „Moja 17-letnia córka wpadła. Musieliśmy zająć się wnuczką, bo młoda mama wolała imprezy i alkohol"
  • „Urodziłam dziecko z gwałtu, bo rodzice nie zgodzili się na aborcję. Gdy patrzę na twarz Adrianka, widzę mojego oprawcę"
  • „Na kolanach błagają, by oddać im dzieci. A potem one znów lądują u nas we łzach i siniakach…”
Reklama
Reklama
Reklama