Reklama

Wracałam z pracy, ciesząc się na myśl o pierwszym wolnym popołudniu od dawna. Wstęga szosy lśniła od deszczu, zza chmur wyłoniło się słońce, malując na horyzoncie ledwie widoczną tęczę. W drodze do domu minęłam zakręt, który prowadził do sąsiedniej miejscowości. Nie umiałam sobie tego wytłumaczyć, ale poczułam ukłucie niepokoju. Chciałam nawet zawrócić i pojechać tamtą drogą, ale pomyślałam, że w domu czeka na mnie mąż. Tymczasem gdzieś tam, za ścianą gęstego lasu, na skraju niewielkiej, zacisznej miejscowości, stał dom mojego taty. Dzieliło nas zaledwie kilkanaście kilometrów, ale widywaliśmy się tak rzadko, jakby dzielił nas ocean. Uświadomiłam sobie, że nie miałam kontaktu z ojcem od dobrych dwóch miesięcy. Byłam zapracowana, ponieważ musiałam łączyć życie zawodowe z nauką. Postanowiłam w końcu zrobić doktorat, co okazało się bardziej czasochłonne, niż przypuszczałam. Tata z kolei prowadził praktykę lekarską, a kiedy nie siedział w swoim gabinecie, to pędził na dyżur do szpitala… Tak, mieliśmy oboje konkretne wytłumaczenie dla braku kontaktu, choć mieszkaliśmy tak blisko siebie.

Reklama

Ale sprawa była głębsza, trudniejsza, jak cierń, którego nie widać. W moim przypadku w grę wchodziły zadawnione żale, pewien rodzaj pielęgnowanego mimo woli – jak pojenie wodą chwastów przy okazji podlewania ogrodu – emocjonalnego chłodu, dystansu. A w przypadku mojego ojca…

– Pewnie nie ma czasu dla Anki i Piotrusia, a co dopiero dla ciebie – podsumował Wiktor, gdy powiedziałam mu o dziwnym uczuciu niepokoju, które mną owładnęło na myśl o tacie.

Spuściłam wzrok ze smutkiem. Dotknęły mnie słowa męża, choć doskonale wiedziałam, że ma rację. Od kilku lat przyglądałam się życiu mojego ojca, jakby to był film, remake starego obrazu. Klatka po klatce powtarzał się ten sam scenariusz, który znałam z własnego dzieciństwa. Anka była drugą żoną mojego taty, a Piotruś owocem tego związku. Mimo że małżeństwo moich rodziców zakończyło się rozwodem po blisko dwudziestu latach, to pozostali ze sobą w dobrych stosunkach. Wtedy tego nie rozumiałam, buntowałam się, chciałem spektakularnych awantur, scen, może nawet zemsty, za mnie, za mamę. Byłam zranioną nastolatką. Teraz, jako dorosła kobieta, wiem, że rozstanie było pokojowe, bo rodzice nie mieli się już o co spierać. Rozwód tylko formalnie potwierdził stan faktyczny.

Gdybym zachorowała, tata wreszcie by się mną zajął

Ojciec był cenionym i uwielbianym przez pacjentów pediatrą. Wyjątkowy człowiek, który poświęcał całe życie swojej pracy. Dosłownie całe. Nieraz przyjmował pacjentów bez pobierania zapłaty, kiedy sytuacja tego wymagała. I bez względu na porę. Nieważne, czy była niedziela, trwały święta, czy właśnie rozpoczynał urlop. Był dostępny dla pacjentów zawsze i wszędzie. Mama, jako nauczycielka w pobliskiej szkole, starała się być wyrozumiała i cierpliwa. Mali pacjenci, nierzadko jej uczniowie, byli bliscy także jej sercu. Niestety, na dłuższą metę życie z wiecznie nieobecnym mężem i ojcem okazało się nie do wytrzymania. Ze wszystkim zostawiał nas same.

Praktycznie nie znałam własnego ojca. Jakby był marynarzem, który nawet gdy schodzi na ląd i wraca do domu, duszą i sercem nadal jest na morzu.

Siedząc nad talerzem risotta, które przygotował Wiktor, wracałam myślami do wydarzeń sprzed wielu lat. Pamiętam, jak pewnego dnia wybrałyśmy się z mamą na spacer. Dzień był wietrzny, ścieżki pokrywał dywan kolorowych liści. Zdjęłam czapkę i wcisnęłam ją do kieszeni kurtki.

– Co ty wyprawiasz? Jest zimno! – zdenerwowała się mama, widząc, jak rozsupłuję też szalik.

Dłonie miałam czerwone z zimna, ponieważ celowo zgubiłam rękawiczki.

– Jak będę chora, to tata na pewno się mną zajmie – odparłam, wypuszczając z ust obłoczki pary.

– Boże, kochanie, co ty opowiadasz… Mama kucnęła i objęła mnie ramionami, a potem wyjęła moją czapkę i nasunęła mi na głowę. Poprawiła mi szalik, pochuchała w moje dłonie i założyła na nie swoje rękawiczki.

Dobrze pamiętam jej zatroskane spojrzenie, pełne żalu i bezradności. Całe dzieciństwo upłynęło mi na kombinowaniu, co zrobić, by tata w końcu mnie zauważył. Z perspektywy osoby dorosłej wydaje się to irracjonalne, nawet niebezpieczne, ale jako dziecko bardzo chciałam zachorować. Najlepiej tak na poważnie, bo wtedy na dłużej przykułabym uwagę taty. Stałabym się dla niego najważniejsza, choć na jakiś czas. Wspomnienia były bolesne. Po moim policzku spłynęła łza…

– Hej, wszystko dobrze? – zmartwił się Wiktor. – Nie ruszyłaś jedzenia…

– Przepraszam, chyba coś mnie bierze, nie jestem głodna.

Wstałam od stołu. Nie wiedziałam, co ze sobą począć, jak się uporać z tą nieszczelną puszką Pandory. Niepotrzebnie otwarłam w mojej głowie zapadkę, która prowadziła prosto do niełatwych, słodko-gorzkich wspomnień z dzieciństwa. Ojciec był wspaniałym człowiekiem, mama cudowną mamą. Rodzice nigdy się nie kłócili, zawsze tylko rozmawiali. Z klasą i na poziomie, jak dwoje inteligentnych, wykształconych ludzi. W domu nie było wrzasków ani wyzwisk, co najwyżej ciche dni. Ale to wcale nie pomagało. Takie wyważenie i dobre maniery w związku, one tylko pogłębiały chłód. Gdy emocje są gorące, a wyrażające je słowa brutalne i wulgarne, to znak, że wciąż nam zależy. Im już nie zależało.

Z biegiem lat między moimi rodzicami narastała coraz większa obojętność.

Mama skupiła się na wychowaniu mnie, a tata na swojej pracy. Wydawało się, że oboje zaakceptowali taki podział ról i obowiązków. Czy raczej mama ustąpiła i odpuściła, zdawszy sobie sprawę, że niczego nie jest w stanie zmienić. Ojciec żył dla innych, dla świata miał serce na dłoni, ale nie dla swojej rodziny, jakby o nas dbać nie musiał. Jak duch pojawiał się i znikał, kiedy miał na to ochotę.

Dziwiłam się, że mama nie jest na niego zła

Decyzja o rozwodzie zapadła, gdy zdałam maturę, choć podejrzewam, że rodzice ustalili to między sobą dużo wcześniej. Mama chciała, żebym miała namiastkę rodziny. Poczekali więc do momentu, aż dorosnę. Patrzyłam, jak spokojnie podchodzą do całej tej sprawy, i byłam w szoku. Rozwód kojarzył mi się wyłącznie z negatywnymi emocjami. A mama po wyjściu z sądu cmoknęła tatę w policzek na pożegnanie, życzyła mu wszystkiego dobrego i prosiła, by czasem do niej zadzwonił.

Nie rozumiałam jej postawy.

– Powinnaś mu przygadać. Zatruć mu to wspaniałe życie wielkiego pana doktora! Nowego zbawiciela ludzkości, a przynajmniej najbliższej okolicy – drwiłam.

– Kochanie, to nie ma sensu. Nie wiedziałam, że moje małżeństwo będzie tak wyglądać. Gdybym wiedziała… – urwała i uśmiechnęła się. – Mam ciebie, więc niczego nie żałuję.

Uściskałam ją, chłonąc zapach jej waniliowych perfum i matczyne ciepło, którego mi nigdy nie żałowała.

Wiedziałam, że tylko dzięki niej w moim dzieciństwie były słodkie, dobre i szczęśliwe momenty.

Wkrótce tata poznał Ankę, zakochał się i postanowił znowu się ożenić. Paradoksalnie to właśnie wtedy się do niego zbliżyłam. Poprosił, żebym była świadkiem na jego ślubie. Z jednej strony, wciąż drzemały we mnie żal, złość, poczucie odrzucenie i bycia niewidzialną dla własnego ojca. Z drugiej zaś strony, kilka długich i szczerych rozmów wystarczyło, bym zaczęła podziwiać go za etos pracy i empatię.

Tata roztaczał wokół siebie czar, któremu trudno było się oprzeć. Zaczynałam rozumieć mamę, dlaczego tak długo znosiła to „marynarskie” małżeństwo. Poza tym polubiłam Ankę. Była młodsza od ojca o dziesięć lat, ładna, pogodna i miła. Zrozumiałam, że nie mogę tego wszystkiego zepsuć przez wzgląd na dawne urazy. Jako osoba dorosła miałam szansę na nowo zbudować relację z ojcem, a Anka mogła mi w tym pomóc. Usamodzielniłam się, ale to nie znaczyło, że nie potrzebowałam obecności taty w moim życiu. Przeciwnie.

To on poprowadził mnie do ołtarza, kiedy wychodziłam za Wiktora. Pamiętam zapłakaną twarz mamy, gdy szłam z podniesioną głową przez środek kościoła, trzymając pod rękę równie wzruszonego ojca. Wierzyłam, że ten nasz rodzinny patchwork da się ładnie i bezboleśnie pozszywać.

Anka szybko zaszła w ciążę i urodziła synka. Było to dla mnie fascynujące i wprost niepojęte, że doczekałam się braciszka. Początkowo tata też był zachwycony; jak każdy mężczyzna marzył o synu. Wystarczyło jednak kilka sielankowych miesięcy, by znowu zwyciężyła miłość do pracy, która była jego posłannictwem i obsesją. Anka zajęła się opieką nad synkiem i nie miałyśmy zbyt wielu okazji, by się widywać. Czasem odwiedzałam ją jednak pod nieobecność ojca.

– Znów ma dyżur? – pytałam, rozglądając się po ich pięknym domu.

– Pojechał na wizytę domową, pilny przypadek – Anka przewracała oczami, bujając w ramionach marudzącego Piotrusia. – Wiesz, jaki on jest…

– Aż za dobrze.

Wzruszałam ramionami, podchodząc do braciszka i starając się go rozbawić głupimi minami. Kiedy udało mi się przykuć jego uwagę, na chwilę zapadała błoga cisza.

– Gdyby coś było nie tak, proszę, powiedz mi o tym…

– Jasne – Anka wydawała się zaskoczona moją prośbą. – Ale wszystko jest okej, naprawdę, układa nam się.

Ta rozmowa miała miejsce, kiedy Piotruś był gaworzącym niemowlęciem. Teraz chodził już do przedszkola, a ja czułam niepokój na samą myśl, że miałby przeżywać to samo co ja kiedyś. Kochałam tego malca i martwiłam się o niego… Miotałam się po kuchni, polerując wszystko, co wpadło mi w ręce, aby nie zanurzać się wciąż we wspomnieniach i nie przenosić ich na mojego małego braciszka.

– Skończ już i po prostu tam pojedź – odezwał się nagle Wiktor.

– Gdzie?

– No do Anki, do taty – odparł. – Czasem przeczucia to tylko przeczucia, a czasem…

– Co masz na myśli?

Wzruszył ramionami.

– Sam nie wiem. Ale skoro tak cię to dręczy, jedź i sprawdź, czy wszystko u nich w porządku.

Musicie go utemperować – powiedział lekarz

Wahałam się. Znów odezwał się ten mimowolnie pielęgnowany chłód, ale Wiktor już sięgał po kluczyki do auta.

– Jedź. Pogadaj z Anką, to ci dobrze zrobi. Jej pewnie też.

Tego właśnie potrzebowałam: impulsu do działania.

Kwadrans później parkowałam pod domem taty. Zgasiłam silnik i zawiesiłam wzrok na budynku. Wydawał się taki cichy, jakby opuszczony. Przeszłam przez ogródek, podnosząc po drodze leżącą na ścieżce zabawkę Piotrusia. Zadzwoniłam i czekałam. Dwa długie, jeden krótki. Znak, że to ja. Po kilku sekundach za drzwiami rozległ się energiczny tupot chłopięcych nóżek. Piotruś rzucił się na mnie z radosnymi okrzykami i zawisł u mojego pasa, uczepiony mojej nogi, jak małpka na drzewie. Pogłaskałam go po głowie.

Z głębi domu, wyłoniła się Anka. Wyglądała na zdenerwowaną.

– Dzwonię do niego od godziny, ale nie odbiera – rzuciła w moją stronę.

– Mam spotkanie w firmie, miał wrócić i zająć się małym.

Zwykle pomyślałabym: nic nowego, widziały gały, co brały. Ale tym razem miałam to moje złe przeczucie. Kłucie niepokoju nasiliło się.

– Dobrze, że jesteś.

Anka uśmiechnęła się do mnie i przytuliła się. Objęłam ją jedną ręką, drugą przygarnęłam Piotrusia i tak trwaliśmy dłuższą chwilę.

Kiedy odsunęła się, pociągając nosem, zobaczyłam, jak zeszczuplała. Cerę miała bladą i zmęczoną. Wiedziałam, że w ich związku się psuje, że Anka siedzi w tym domu sama, samotna, pogrążona we własnych myślach, żalach, rozterkach, usiłując je zgłuszać opieką na dzieckiem. Wezbrała we mnie złość na ojca. Przesadzał. Niczego się nie uczył na własnych błędach. Jedna rodzina się rozpadła, i to z jego winy.

Jak śmiał teraz niszczyć drugą? Jak śmiał unieszczęśliwiać mojego brata i jego zagubioną mamę?! Doktor zbawiciel? Drań, i tyle!

– Załatwię to – powiedziałam do Anki. – Mam zabrać Piotrusia? Mówiłaś, że jedziesz do firmy, Wiktor może się nim zająć.

– Tak, tak… Zawieźmy go do Wiktora, ale potem pojadę z tobą, martwię się.

– Okej – odparłam, zaciskając palce na kluczykach do auta. – Powinien być na dyżurze, prawda?

– Mhm…

Anka szybko zarzuciła płaszcz, a potem drżącymi rękami zapięła kurtkę Piotrusia i pomogła mu włożyć buty.

Pół godziny później byłyśmy już pod gmachem szpitala. Nawet nie myślałam, co robię. Niepokój był silniejszy niż złość. I narastał całą drogę.

Biegłam przed siebie, zostawiając w tyle Ankę. Jej obcasy wystukiwały rytm o lśniące płytki szpitalnego holu. Zapytałam o tatę jedną z pielęgniarek oddziału pediatrycznego.

– Jest na kardiologii – spojrzała na mnie zmieszana. – Ale…

Nie czekałam, aż dokończy, pędziłam dalej. Wpadłam zdyszana na oddział kardiologii. Przeszklone drzwi odsunęły się, ukazując długi korytarz, oświetlony ostrym światłem. W jednym z członków personelu rozpoznałam znajomego lekarza.

– Podobno jest tu tata – zagadnęłam.

Mężczyzna potrzebował chwili, by mnie skojarzyć. No tak, należałam do przeszłości ojca.

Dopiero na widok Anki uśmiechnął się szerzej, serdeczniej, i to do niej zwrócił się z wyjaśnieniem:

– Zbadaliśmy go, ale wszystko jest okej. Tak między nami mówiąc, musicie go jakoś utemperować – teraz przeniósł wzrok na mnie, a ja poczułam, jak na policzki wypełzają mi rumieńce.

– Jakie badania? – burknęłam, niemal urażona tym zaleceniem. – Co się wydarzyło? Utemperować? Niby jak?

Westchnął ciężko.

– Jakoś. Bo jest wyraźnie przemęczony, serce nie wytrzymuje. Już teraz był o krok od zawału, zasłabł w gabinecie, za biurkiem, podczas wywiadu z pacjentem… Musi odpocząć. Przekonajcie go jakoś, zaszantażujcie, przywiążcie – zażartował, ale minę miał poważną, gdy wskazał dyżurkę, gdzie ojciec siedział na krześle i popijał wodę z plastikowego kubeczka.

Wyglądał, jakby zobaczył ducha, kiedy stanęłyśmy z Anką na progu.

– Koniec tego chojrakowania – zarządziłam, wchodząc do środka i opierając się o krawędź biurka.

Anka podeszła i położyła tacie dłoń na ramieniu. Przykrył ją swoją dłonią. Ten czuły, choć drobny, gest poruszył mnie do głębi. Gdzieś w środku poczułam zazdrość, bo ja takich scen z rodzicami nie pamiętałam. Szybko jednak ją stłumiłam, postanawiając raz na zawsze oddzielić przeszłość grubą kreską. Anka i ojciec jeszcze się kochali, jeszcze mieli szansę.

– Pojedziesz z nami do domu, tak? – ni to spytała, nie stwierdziła Anka.

Tata milczał. Plastikowy kubek, który trzymał, lekko drżał, a on sam wyglądał, jakby miał się rozpłakać. Nigdy nie widziałam go w takim stanie.

Podeszłam i kucnęłam obok jego krzesła. Wyjęłam mu kubeczek z dłoni i odstawiłam na bok.

– Tato, musisz zwolnić. To nie prośba, zalecenia ani rada. To nakaz zdrowego rozsądku – powiedziałam surowym tonem. – Piotruś jest jeszcze mały, potrzebuje ciebie.

– Córeczko… – odezwał się w końcu zachrypłym głosem.

Wydawało mi się, że chciał coś jeszcze dodać, lecz nie umiał tego ubrać w słowa. Trudno w sekundę pokonać hodowany latami chłód i dystans.

Zabrałyśmy go z Anką do domu.

Po drodze wstąpiłyśmy po Piotrusia.

Tata postanowił wejść do środka, by przywitać się z Wiktorem.

Mój mąż miał dziwny wyraz twarzy, kiedy otwierał nam drzwi.

– Mama tu jest – szepnął do mnie.

Przytuliłam się do niego pierwszy raz od wielu lat

Mama nie chowała żadnej urazy do Anki. Tata poznał ją już po rozwodzie. Mimo wszystko sytuacja była dziwna.

Kiedy weszliśmy do salonu, zobaczyliśmy nietypowy obrazek. Mama siedziała przy stole, na którym rozłożone były puzzle, a na jej kolanach umościł się zadowolony Piotruś.

– Zmówiliście się przeciwko mnie! – jęknął tata, widząc minę mamy.

Anka była trochę zmieszana.

Podeszła i wzięła syna na ręce, ale mały, zobaczywszy ojca, wyrwał się natychmiast i rzucił w jego objęcia.

– Uważaj, tata źle się czuje – ostrzegłam malca.

– Marek, nie popełniaj drugi raz tego samego błędu – odezwała się mama, wprawiając nas wszystkich w konsternację. – Masz wspaniałe dziecko…

– Dwoje dzieci – sprostowała Anka, a po moim ciele rozlało się wzruszenia.

– Tak, dwoje dzieci – mama uśmiechnęła się przez łzy. – Nie spieprz tego, jeszcze nie jest za późno.

– Nie jesteś jedynym lekarzem na świecie – wtrąciłam. – Poradzą sobie w szpitalu, jeśli nie weźmiesz dodatkowego dyżuru.

– Albo skrócisz godziny przyjęć w gabinecie – dodała Anka.

– Nie chcemy, żebyś zszedł nam na zawał! Z kim będę łowił ryby? – dorzucił swoje Wiktor. – Twoja córka nie umie milczeć. Cały czas gada i płoszy nawet stare, głuche rybska!

Tą uwagą wzbudził rozluźniający atmosferę śmiech, ale i tak dałam mu kuksańca w bok.

– Przepraszam – bąknął tata, głaszcząc synka po głowie. – Zwłaszcza was… wybaczycie mi?

Spojrzałyśmy z mamą na siebie. Ona pewnie wybaczyła mu już dawno, inaczej by jej tu nie było. A ja…

Pomyślałam, że faktycznie mamy jeszcze czas, by naprawić to, co zostało nadszarpnięte, poczynając od zdrowia taty. Był niezwykłym człowiekiem

– choć moje dzieciństwo pozostawiało wiele do życzenia – i chciałam, żeby był z nami jak najdłużej. By mógł zadośćuczynić nam nie tylko słowami.

– Przemęczony nikomu nie pomożesz – powiedziałam, a potem podeszłam i mocno się do niego przytuliłam.

Po raz pierwszy od wielu, wielu lat.

Bianka

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama