Reklama

Moja siostra Julia w młodości była bardzo piękna! Od dziecka nazywano ją księżniczką i przepowiadano wspaniałą przyszłość, bo jak mówiono, z taką urodą kariera jest na wyciągnięcie ręki wszędzie, gdzie się ceni to, jak kobieta wygląda i czy jest reprezentacyjna. Julka była, i to bardzo! Miała gęste włosy, chabrowe oczy, kształtne usta, zgrabną figurę i dźwięczny, miły głos…

Reklama

Kiedy teraz, po latach, ktoś ogląda jej stare zdjęcia, mówi:
– Ale się zmieniłaś, nie do poznania. Tak, tak, czas dla nikogo nie jest łaskawy, choć ty nadal jesteś całkiem przystojna! Niczego ci nie brakuje.

Julka wtedy macha ręką, zbiera zdjęcia i albumy, zamyka pudełka i każe je chować na pawlaczu.
– Niech mnie nie kusi – mówi. – Po co te wypominki? Czasu się nie zawróci!

Julka mieszka tuż obok mnie. Po śmierci naszych rodziców zamieniłyśmy ich mieszkanie na dwa mniejsze i tak się szczęśliwie ułożyło, że oba były w sąsiednich blokach, więc nasz siostrzany kontakt nigdy się nie rozluźnił ani nie zerwał. Zresztą tak się nam ułożyło życie, że obie szłyśmy podobnymi drogami; obie się rozwiodłyśmy, ja nawet dwukrotnie, i obie po różnych przygodach jesteśmy same. Zasadnicza różnica polega na tym, że ja mam syna, a Julka jest bezdzietna, ale to też się prawie zatarło, bo mój syn Wojtek jest jakby trochę wspólny. Urodził się dzięki Julce, bo gdyby nie jej upór i trwanie przy mnie, może by go wcale nie było.

Nie chciałam tego dziecka

Zaszłam w ciążę po dziesięciu latach małżeństwa, akurat wtedy, gdy ono się sypało i dziecko niczego nie mogło uratować. Prosto od adwokata, któremu zleciłam prowadzenie mojej sprawy rozwodowej, pojechałam do lekarza, bo czułam się tak podle, że podejrzewałam u siebie jakąś ciężką chorobę. Tyle że on mnie skierował do ginekologa, a ten stwierdził, że jestem w drugim miesiącu. Wpadłam w rozpacz!

Miałam męża, który zdradzał mnie z każdą, która chciała, a chciało wiele, bo mój mąż był bardzo przystojny, miał gest i pieniądze. Ja już grubo po trzydziestce, zmagająca się z niewiarą w siebie i nerwicą, niepewną przyszłością i – jak uważałam – bez instynktu macierzyńskiego. I miałam nagle, na własne życzenie, jeszcze bardziej skomplikować sobie życie?! Nic dziwnego, że pomyślałam o aborcji, a nawet prawie się na nią zdecydowałam.

I pewnie by do tego doszło, gdyby nie moja siostra: wkroczyła twardo i równie zdecydowanie powiedziała „nie!”.

Muszę dodać, że mówiąc o podobieństwach między nami, nie wspomniałam o różnicach, a jedną z nich, i to zasadniczą, był stosunek do religii, w której się wychowałyśmy i którą ja szybko potraktowałam jak niepotrzebny balast, a Julka była i jest jej wierna.

Głównie to stało się powodem jej walki o życie mojego syna. Nie da się zliczyć, ile godzin i dni spędziła przy mnie, prosząc, błagając, tłumacząc, przekonując, że dziecko musi się urodzić i że jeśli ja nie będę chciała go wychowywać, znajdzie matkę w niej – najczulszą, najlepszą, najbardziej kochającą. Obiecywała, że mi we wszystkim pomoże, że nigdy nie będę sama i że odtąd swoje życie podporządkuje moim sprawom. Szczerze przyznaję, że dotrzymała słowa…

Kiedy urodził się Wojtek, to stał się dla Julki najważniejszy. Pokochała go natychmiast i bezgranicznie, a ja – jego prawdziwa matka – musiałam się tej miłości dopiero uczyć.

Dzięki Julce zrobiłam zaocznie drugie studia i parę kursów, które pomogły mi znaleźć dobrą, popłatną pracę. Dzięki niej mogłam się nie martwić o opiekę nad synem, gdy przechodził wszystkie choroby wieku dziecięcego, a ja akurat miałam konferencję lub wyjazd służbowy. Ona zawsze miała czas i cierpliwość, żeby się nim zająć.

Wszystko mu podporządkowała, nawet ten dobrze zapowiadający się romans, który się jej przytrafił z całkiem fajnym i zamożnym facetem.

Już myślałam, że po krótkim, burzliwym małżeństwie przynajmniej ona ułoży sobie życie, ale gdzie tam! Wystarczyło, że jej adorator skrzywił się na pomysł zabrania Wojtka na wspólny zagraniczny urlop, a było po wszystkim.
– Ja mam się wiązać z kimś, komu przeszkadza małe dziecko? – pytała z oburzeniem moja siostra, kiedy stwierdziłam, że popełnia błąd, zrywając z całkiem sensownym mężczyzną. – Po co mi taki egoista? Pogoniłam go na cztery wiatry i nie ma o czym mówić!

Była również przeciwna mojemu drugiemu małżeństwu, ale muszę przyznać, że tym razem miała rację. Jakimś nadprzyrodzonym zmysłem wyczuła coś, czego nikt inny nie dostrzegł, a mianowicie starannie maskowany alkoholizm i agresję mojego narzeczonego. Nie posłuchałam jej i słono za to zapłaciłam. Na szczęście Wojtek nie był świadkiem awantur, bo Julka zabrała go do siebie natychmiast, gdy tylko u nas w domu zaczęło być niespokojnie.

Znalazła mi dobrego prawnika i wspierała we wszystkim, dopóki się nie uwolniłam. Nigdy jej tego nie zapomnę.

Nie wiem, jak ona to robiła i robi nadal, ale na wszystko ma czas! To najbardziej oczytana osoba spośród mi znanych. Ma talenty manualne, pięknie robi na drutach i szydełkiem, potrafi upleść koszyk z wikliny i wykombinować artystyczną ramkę do fotografii. Wszystkiego, co umie, uczyła również Wojtka, więc nic dziwnego, że wybrał studia na ASP. Kto wie, czy nie będzie kiedyś znanym malarzem?

Jest uczciwy. Aż za bardzo…

W ogóle Julka ma na mojego syna wielki wpływ. Nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby nie religia, bo i w tym obszarze życia mój Wojtek słucha Julki jak wyroczni.

Ja nadal nie praktykuję. Nie umiałabym zdecydowanie powiedzieć, czy również nie wierzę w Boga, ale generalnie takich tematów unikam i gdyby nie chodziło o mojego syna, nigdy bym Julce nie zwróciła uwagi, że przesadza.

Oczywiście nie było mowy, żeby nie wychowała Wojtka w światopoglądzie, który sama uznaje za słuszny. Nauczyła go, że Dekalogu trzeba przestrzegać, a przynajmniej traktować przykazania poważnie i mieć świadomość, że łamanie ich jest grzechem.

Wojtek wyrósł na chłopaka prawdomównego, uczciwego, jak to się mówi – dobrego z kościami. Wszystko byłoby w najlepszym porządku, gdyby ten świat takich jak on nie obgryzał do tych kości i nie wypluwał przemielonych na mączkę. Ludzie w większości, widząc taką dobroduszną ofiarę, zmieniają się w stado piranii i nie ma zmiłuj… Los poczciwca jest przesądzony!

Ileż razy widziałam przykłady takiego obchodzenia się z uczciwymi wrażliwcami, których lekceważono i wykorzystywano, a potem wyrzucano na śmietnik. Nie chcę, aby mój syn był w ich gronie, dlatego wielokrotnie próbowałam tłumaczyć Julce, żeby dostosowywała swoją edukacyjną i religijną pasję do realiów współczesności, ale zawsze słyszałam tylko jedną odpowiedź:
– Do czego ty mnie namawiasz? Mam kłamać i uczyć kłamstwa?
– Nie kłamstwa, tylko pewnego relatywizmu, czyli dopasowania do sytuacji, w której się znajdujemy. To nic złego wiedzieć, że wszystko albo prawie wszystko jest względne. Wtedy się łatwiej i prościej żyje.
– Łatwiej może, ale czy lepiej? – odpowiadała. – Zobacz, co się dzieje dookoła; wycinamy drzewa, likwidujemy trawę i mech w ogrodach, bo łatwiejsze w utrzymaniu są betonowe płytki. A potem żyjemy w tym betonie, dusząc się w skwarze i spalinach. O to ci chodzi?

Wszystkie dyskusje kończyły się tak samo. Ja swoje, Julka swoje, i nie dochodziłyśmy do porozumienia. Wojtek był pod wpływem Julki i niedługo trzeba było czekać na rezultaty tej dydaktyki.

To był ostatni spokojny rok przed pandemią, kiedy jeszcze szkoły pracowały normalnie i odbywały się normalne zajęcia oraz matury. Dla Wojtka to był ostatni rok nauki w liceum…

Był dobrym uczniem. Nie miał żadnych kłopotów, egzamin dojrzałości w jego przypadku wydawał się formalnością, a jednak wydarzyło się coś, co pokrzyżowało wszystkie plany.

Wojtek miał zdawać rozszerzoną maturę z matematyki. Miał nauczycielkę, która go nie bardzo lubiła – może dlatego, że czasami wydawało się, że Wojtek umie więcej niż ona sama… Wszyscy w klasie wiedzieli, że Wojtek mimo tego, co potrafi, ma zaniżoną ocenę i że jest to wynik niechęci nauczyciela do ucznia.

W klasie była jeszcze jedna dziewczyna gnębiona przez tę nauczycielkę, ale ona marzyła tylko o tym, aby skończyć szkołę i zapomnieć o tym koszmarze, więc przyjmowała pokornie uwagi na swój temat, obraźliwe przytyki i żarty w rodzaju: „Ciebie uczyć to jak tyrać przy zbiorze kapusty. Tu i tam – głąb!”.

To w jej obronie stanął mój syn, kiedy wyjątkowo źle usposobiona nauczycielka pozwoliła sobie na paskudny i niewybredny żart ze swojej uczennicy i jej poziomu intelektualnego.

Wojtek wstał i głośno zwrócił matematyczce uwagę na niestosowność jej postępowania i na to, że osoby o takim stosunku do wykonywanej pracy nie powinny być nauczycielami.
– Oprócz tego, że pani niewiele umie i z tej przyczyny nie nadaje się do zawodu, to ma pani jeszcze paskudny charakter, ponieważ czerpie pani przyjemność z upokarzania innych, w dodatku tych, którzy od pani zależą. Tym się powinien zająć prokurator – dodał. – Ja bym nie miał dla pani litości.

Rozpętała się straszna awantura. Część klasy stanęła po stronie Wojtka, ale część, w tym jego obrażana koleżanka, opowiedziała się po stronie nauczycielki, mówiąc, że nie było powodu, dla którego Wojtek mógł tak ostro zaatakować nauczycielkę.

Dziewczyna robiła karierę w modelingu, była śliczna, często wyjeżdżała za granicę, szkoła była dla niej tylko uciążliwym balastem, więc bardzo jej zależało, aby po prostu ją skończyć i dlatego była gotowa do ofiar.
– Ja jednym uchem wpuszczam, co ta baba gada, drugim wypuszczam – śmiała się. – Niepotrzebnie się tak tym wszystkim przejąłeś – przekonywała Wojtka. – Wybacz, jestem ci wdzięczna, ale do ciebie nie dołączę. Za dużo by mnie to kosztowało!

Po co mu to wszystko było?!

Mój syn po wszystkim twierdził, że nie ma do nikogo żalu, ponieważ rozumie strach słabych uczniów przed trudnym egzaminem i to, że w obawie przed zemstą matematyczki są gotowi do największego świństwa.

– Nie wolno wymagać od nikogo odwagi na siłę. Albo się to ma, albo nie – powiedział. – Mnie ciocia Julia wyjaśniła, że jeśli się narażasz, to nie szukaj wtedy towarzystwa. To tylko twoja sprawa. Poza tym ta nauczycielka nic mi nie zrobi i o tym wie, bo ja umiem matmę, więc nie ma na mnie bata, ale nad tamtymi może się poznęcać i z tego skorzysta – tłumaczył.
– Są trzy albo nawet cztery warunkowe dopuszczenia do matury, jeśli ona się uprze, ludzie będą powtarzali rok. Nikomu się to nie opłaca. Tobie też się nie opłacało, a jednak się wyrwałeś z lojalnością – złościłam się. – Czemu od innych nie wymagasz tego samego?
– Bo byłbym taki sam? Bo nie chcę być taki sam? Bo tego mnie nauczyła ciocia Julia? Bo ona ma rację? Bo nie zawsze wszystko się musi opłacać?!

Wojtek zdał maturę bardzo dobrze, ale obniżono mu ocenę ze sprawowania. Oboje z Julią stwierdzili, że są z tego bardzo dumni i że sprawiło im to wielką radość.

W niczym mu to nie przeszkodziło, więc cały chory i nienawistny wysiłek tej nauczycielki poszedł na marne, ale ja nie czuję satysfakcji, a co więcej – nawet się martwię, bo mój syn udowodnił, jak bardzo potrafi być bezkompromisowy.

Przecież całe życie przed nim. Co będzie, jeśli następnym razem w grę wejdzie coś znacznie poważniejszego, jeśli na szali położy się jego cała kariera, a może nawet los?

Boję się myśleć, że znowu uzna wyższość racji Julki nad moimi i wybierze to, czego ona go nauczyła.
– Taka byłaś super dziewczyna – mówię do niej – mogłaś wszystko! Z wszystkiego zrezygnowałaś dla mnie i dla Wojtka. Nie żałujesz?
– Jak mogłabym żałować, kiedy mam takiego fantastycznego siostrzeńca – odpowiada. – Warto było!

Ewa

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama