Reklama

Śniło mi się, że umarłem. To był długi sen, w którym umierałem, zwijając się z bólu. Obudziłem się zlany potem i przerażony. Gosia gładziła moje ramię kojącym gestem.

Reklama

– Znowu? – spytała.

– Teraz naprawdę było koszmarnie.

– Zastanawiałeś się, co to znaczy?

– Proszę cię… – burknąłem i odwróciłem się do niej plecami. – Jeszcze senniki będę studiował.

– Zwiastuje zmiany w życiu…

Cholera, czyżby zaglądała do szuflady w moim biurku?

Po pierwszym śnie o umieraniu oczywiście sięgnąłem do internetu. Teoretycznie nie było się czym martwić. Snom o własnej śmierci przypisuje się umieranie w sensie symbolicznym, nie dosłownym. Oznaczają uwolnienie się blokujących nas złych wspomnień i emocji, są zapowiedzią wielkich zmian życiowych.

Pięknie? Zależy jak dla kogo. Ja nie chciałem zmian.

A gdy takie sny się powtarzają? Koszmar o umieraniu budził mnie już szósty raz w ciągu ostatnich tygodni.

Wujek Google sugerował, że to może się wiązać z pragnieniem ucieczki. Jeśli na jawie zmagamy się z problemami, we śnie chcemy od nich uciec. Śmierć we śnie może być także symbolem radykalnej decyzji w realnym życiu, której boimy się podjąć.

Już bliżej…

Gosia wstała i poszła do kuchni, słyszałem, jak nalewa sobie wody. Potem poczłapała do łazienki. Czy to od niej chciałem uciec? Czy od decyzji, do której podjęcia namawiała mnie matka?

Miesiąc temu moja mama dała mi swój pierścionek zaręczynowy.

– Jest w naszej rodzinie już od czterech pokoleń – powiedziała. – Mam nadzieję, że przetrwa jeszcze kilka. – Spojrzała na mnie znacząco i jakoś karcąco.

A przecież nie zrobiłem nic złego. To taki wielki grzech, że nie chciałem tego całego cyrku zwanego ślubem? Pierścionek wziąłem i schowałem do szuflady w biurku. Matce dla świętego spokoju obiecałem, że się zastanowię. Nie zamierzałem, ale ziarno zostało posiane i obrodziło w snach o umieraniu. Bo właśnie wtedy się pojawiły. A teraz na dokładkę bolały. To też miało ukryte znaczenie. Sen o długim umieraniu w męczarniach sugerował, że nie chcę się pożegnać z dawanym „ja”. Skupiam się na przeszłości, zamiast patrzeć w przyszłość. Powinienem wreszcie pogodzić się z faktem, że czas płynie, bo mogę utracić coś bezcennego. Pora sięgnąć po szczęście będące w zasięgu ręki. Chrzanienie. Przecież ja byłem szczęśliwy!

Miałem swoją pracę, którą lubiłem i dzięki której nieźle zarabiałem. Miałem Gosię i mamę, i obie kochałem. Miałem swój motocykl, którym jeździłem nie tylko do pracy, ale również na wakacyjne wypady z Gosią. Czułem się ze sobą i ze swoim życiem dobrze, wygodnie. Po co to psuć formalizowaniem związku? Czy to zbrodnia mieszkać w wynajętym lokum? Kredyt brać na własny dom? Przy obecnej inflacji?! Poza tym ślub nie chroni przed rozwodem, a nawet – jak mawiali bardziej doświadczeni koledzy – jest pierwszym krokiem do niego. Po co kusić licho?

Byłem zdołowany, ale dziwnie zdeterminowany

Takie myśli towarzyszyły mi w drodze do pracy, kiedy ciąłem motocyklem mocno powyżej limitów prędkości. Jakbym chciał te myśli, nie dające mi spokoju, zostawić daleko za sobą. Czyżbym… uciekał? Rozproszyłem się i przy zjeździe z ronda machnęło mną mocno na prawo, a potem na lewo. Najechałem na jakiś kawałek plastiku i przerażająco długą chwilę łapałem równowagę, unikając aut i słupów. Wreszcie wyhamowałem z piskiem opon tuż przy krawężniku na przystanku autobusowym. Zdjąłem kask i oddychałem głęboko. Serce waliło mi jak szalone, krew huczała w uszach jak wodospad. Nie słyszałem niczego więcej, tylko łup, łup, łup.

Z zatoczki wygoniło mnie trąbienie autobusu. Jechałem jak emeryt, nie przekraczając prędkości ani o kilometr i starając się o niczym nie myśleć. Zwłaszcza o życiowych zmianach sugerowanych przez moje sny, w których wciąż umierałem…

Byłem skołowany, zdołowany i dziwnie zdeterminowany. Poszedłem do szefa i poprosiłem o tydzień urlopu, pod groźbą rzucenia roboty. Dostałem nawet dwa, bo i tak nie było nowych zleceń; mogliśmy trochę zwolnić tempo, zanim znów trzeba będzie spiąć poślady i przysiąść do roboty.

Pod koniec dnia zadzwonił Łukasz i poprosił, żebyśmy się spotkali w kafejce na parterze biurowca. Miał do mnie ważną sprawę.

– Gelu – wzrok przyjaciela był niemalże błagalny – pożycz motocykl. Na dwa tygodnie. Poderwałem super dziewczynę, a ona marzy o tripie przez Europę. Mój jest w warsztacie. W zamian oczywiście zostawię ci moją furę – potrząsnął mi kluczykami przed nosem.

Miał suva, pełen wypas, skórzana tapicerka i te rzeczy. Czyżby ktoś tam na górze uparł się zrobić ze mnie nudziarza na czterech kółkach? Z drugiej strony, po dzisiejszym nie zaszkodzi, jak odpocznę od motocykla.

Do domu wróciłem autem, ciesząc się klimą, wygodnymi siedzeniami i muzyką. Nie przeszkadzały mi korki, nie spieszyło mi się do domu.

Przy kolacji Gosia też nie miała humoru ani apetytu. Siedzieliśmy jak dwie sowy obudzone w południe. Gosia otwierała usta i… wzdychała.

– Chcesz mi coś powiedzieć?

– A ty?

– Może wyskoczymy nad morze? Dostałem dwa tygodnie urlopu.

– Nie mogę.

– Bo? Jakąś zieloną szkołę organizujecie czy co?

– Nie. Nie wsiądę na twój motocykl. Jestem w ciąży.

– Aha.

Nagle wszystkie moje lęki i opory przestały istnieć

Trochę trwało, nim dotarła do mnie waga tej informacji. Znowu w uszach huczał mi wodospad, a serce waliło jak szalone. Wstałem i wyszedłem z kuchni. Gdy wróciłem, położyłem przed Gosią pierścionek i kluczyki od auta.

– Pierścionek to pamiątka rodzinna, przekazywana z pokolenia na pokolenie córce albo przyszłej synowej. Suv jest nasz przez dwa tygodnie. Zamieniłem się z Łukaszem za motocykl.

Gosia popatrzyła na mnie ze łzami w oczach.

– Jeśli robisz to, bo mama ci kazała… Nie masz pojęcia, jaka to będzie rewolucja w naszym życiu. Nie chcę, byśmy się znienawidzili. Nie wyjdę za ciebie, bo się poczuwasz!

Widziałem po jej minie, że gotowa naprawdę mnie odrzucić. I nagle wszystkie lęki, opory, wątpliwości prysły, jakby nigdy nie istniały.

– Owszem, wyjdziesz. Kobieta, którą kocham, nosi moje dziecko. Inna opcja nie wchodzi w grę.

Grzegorz

Zobacz także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama