„Majka nie płakała po śmierci mamy. W piątą noc po pogrzebie zrozumiałem, dlaczego. I poczułem, że tracę rozum”
Czy ja wariuję? Czy zwariowała moja córka? Niczego już nie wiem, nie jestem pewien…
- redakcja mamotoja.pl
Reakcja Majki na śmierć mamy niepokoiła mnie od samego początku. Cała rodzina chwaliła opanowaną sześciolatkę, a ja czułem, że byłoby lepiej, gdyby córka zareagowała silniejszymi emocjami. Gdyby wyrzuciła z siebie żal nagromadzony w związku z chorobą i śmiercią Gosi. Tłumaczyłem jej, w jaki sposób ludzie noszą żałobę. Wyjaśniałem, że smutek i płacz to naturalne reakcje po stracie bliskiej osoby, ale nie udało mi się do niej dotrzeć… O tym, że mamy poważny problem, przekonałem się dopiero w piątą noc po pogrzebie.
„Mama będzie zła”
Która to mogła być? Druga, trzecia może… Wstałem do toalety i usłyszałem jej głos. W pierwszej chwili odniosłem wrażenie, że Majka gada przez sen, ale gdy przysłuchałem się uważniej, dotarło do mnie, że z kimś rozmawia. Zakradłem się pod drzwi jej pokoju i nadstawiłem ucha:
– Babcia też płacze. Dlaczego jej nie powiesz? A czy ja mogę jej powiedzieć? Czemu nie? Chciałabym jej powiedzieć, bo ona bardzo dużo płacze. Tęskni za tobą. Tatuś też… Nie powiem. Dobrze… Ojej, nie krzycz!
Wszedłem do pokoju, Majka aż podskoczyła. Ale zaraz odzyskała panowanie nad sobą i zagadnęła, jakby to był środek dnia:
– Cześć, co chcesz?
– Z kim rozmawiałaś? – zapytałem.
– Z nikim.
– Jak to z nikim? Przecież słyszałem.
– Słyszałeś?
– No tak. Powiedz. Ktoś tu był? – zapytałem, przekonany, że najpewniej wymyśliła sobie przyjaciela.
– Nie mogę ci powiedzieć, bo to tajemnica – szepnęła, rozglądając się dookoła. – Byłaby na mnie zła…
– Kto, kochanie? Kto byłby zły?
– Nie mogę.
– Nie mamy przecież przed sobą tajemnic – naciskałem jeszcze chwilę, aż w końcu udało mi się ją przekonać.
– Mama… Mama byłaby zła. Zabroniła mi komukolwiek o sobie mówić – szepnęła córeczka.
– O sobie?
– Bo tu jest. Przychodzi ze szpitala…
– To ona żyje? – udawałem.
– No co ty, tato! Jest duchem. Ale ja ją widzę. I rozmawiam z nią też…
W pierwszym odruchu chciałem przekonać córkę, że to wymysły jej fantazji, ale zachowałem zimną krew i na spokojnie wypytałem o szczegóły tych wizyt. No i Majka mi wyjaśniła, że od dnia śmierci mama odwiedza ją regularnie. Przekonywała, że to dzięki tym spotkaniom jest taka spokojna. Nie tęskni i nie płacze, a zwyczajnie czeka, aż Gosia znów pojawi się w jej pokoju.
Nawet nie próbowałem mierzyć się z tym problemem i już następnego dnia zaprowadziłem Majkę do psychologa umówionego w trybie awaryjnym. W gabinecie dowiedziałem się, że dzieci różnie reagują na tego rodzaju tragedie, a wybujała wyobraźnia podsuwa im nawet tak skrajne sposoby jak wiara w duchy. Lekarka uspokajała, że to najpewniej kwestia kilku tygodni terapii, ale nie miała racji. Problem utrzymywał się miesiącami i przyjmował bardzo niepokojące oblicza. Na przykład któregoś razu znalazłem Maję zamkniętą w szafie. Nie chciała wyjść, bo bała się matki.
– Mama krzyczy. Jest bardzo zła!
– Ale dlaczego?
– Bo ci powiedziałam. Bo ją zdradziłam! Znowu to robi. Znowu! Nie słyszysz? Pomóż mi! – płakała i przerażona zakrywała uszy.
Epizody nawiedzenia przybierały więc najróżniejsze formy. Jednego dnia córka chowała się przed gniewem mojej urojonej żony, a innego chichotała z jej żartów na oczach zrozpaczonych dziadków. W szkole opowiadała o relacji ze zjawą i straszyła nią co bardziej wrażliwych rówieśników, a w domu, rozbudzała mnie nocnymi pogawędkami.
Zdarzało się też, że zastygała w miejscu z wzrokiem utkwionym w pustą przestrzeń, jakby właśnie dostrzegła tam Gosię. Jakby słuchała, co matka ma jej do powiedzenia…
Ciężko to wszystko znosiłem. Nie tylko martwiłem się o córkę, ale całkiem nierozsądnie ulegałem wywołanej przez jej zachowanie paranoi. Doszło już nawet do tego, że na noc zapalałem połowę świateł, a w ciągu dnia co chwila odwracałem się za siebie, żeby sprawdzić, czy Gośka nie stoi czasem za moimi plecami. Po czterech miesiącach od jej śmierci Majce niemal udało się mnie przekonać, że nasz dom regularnie odwiedza duch. Jakaś dwuznaczna, bo kapryśna i niestabilna wersja jej matki…
Wtedy też pojawiły się pierwsze efekty sesji terapeutycznych. Córka zaczęła zapominać o swoich urojeniach.
Jej wizje stały się bardziej subtelne i mniej niepokojące. Po pół roku skończyły się zupełnie, a ja nabrałem głębokiego przekonania, że ruszyliśmy do przodu i wreszcie możemy układać sobie życie na nowo. Niestety, cieszyliśmy się spokojem tylko przez dwa lata, bo dosłownie kilka tygodni temu koszmar powrócił.
– Co oglądasz? – zapytałem, gdy zobaczyłem, że Majka leży na kanapie i wpatruje się w telefon.
Święcie przekonany, że znów marnuje czas na przeglądanie internetu, zamierzałem zwyczajnie zachęcić ją do odłożenia komórki.
– Zdjęcia – odparła beztrosko.
– A czego?
– Nie czego, a kogo! – zaśmiała się.
– To kogo?
– Mamy… – odparła beztrosko.
Powiedziała to tak swobodnie, że pomyślałem o starych fotografiach Małgosi. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że na telefonie kupionym kilka miesięcy temu Maja nie powinna mieć zdjęć matki zmarłej przed niemalże trzema laty.
Czy terapia pomoże?
– Ale jakie to zdjęcia, kochanie? Kiedy zrobione?
– Ostatnio. W końcu mi pozwoliła! Chcesz zobaczyć?
– Maja… – jęknąłem przerażony.
– No, zobacz. Sam zobacz… – wyciągnęła telefon na długość ręki.
Podchodziłem do niego z nadzieją, że to może jakiś wygłup. Zwykły wkręt, jak mówią dziś dzieciaki. No i muszę przyznać, że tak te fotografie na pierwszy rzut oka wyglądały. Jak kiepski żart.
– No i gdzie ta mama? – dopytywałem, bo na każdym ze zdjęć zobaczyłem kawałek pustego mieszkania. Przedpokój, kącik do czytania w salonie, szafkę ze zlewem w kuchni. Ale nic poza tym. Żadnej postaci.
– No tu przecież. I tu. I tutaj jeszcze… – córka przewijała kolejne zdjęcia, a mnie wreszcie puściły nerwy.
– Majka! Tu nie mam żadnej mamy! Co ty mówisz, do cholery! – wrzasnąłem, a ona spojrzała na mnie zupełnie zdumiona.
– No jak nie! Jest! Tutaj, tato, w salonie, patrz! Nie poznajesz? – dziwiła się, wystraszona moją reakcją. – Tu jest kanapa, tu drzwi, a tu mama. O tu! – pokazywała palcem.
– Kłamiesz! – krzyknąłem. – Nic tu nie ma! Majka, kłamiesz, przestań!
– Tato…
– To nie jest mama! To jakieś bzdury. Co ty mi pokazujesz?! – ryczałem.
– To jest mama. To mama!
– Nieprawda, do cholery! – chwyciłem ją za ramiona.
– Mama, mama, mama… – piszczała coraz głośniej. – Mama, mama! Maaaaamaaa! – rozwrzeszczała się absurdalnie, a ja poczułem, że wszystko wokół wiruje i pion zamienia się w poziom. A potem oczy zasnuła mi czerń.
Gdy się ocknąłem, Majki nie było już w salonie. Znalazłem ją zamkniętą w szafie w jej pokoju. Znów powtarzała, że mama jest zła i uspokoiła się dopiero w moich ramionach. Tuliłem ją, ile sił, i zastanawiałem się, co takiego powaliło mnie na podłogę.
Dlaczego straciłem przytomność? Czy może z nerwów, które ogarnęły mnie na widok tych groteskowych zdjęć? Czy z przejęcia, że córka znów wraca do urojeń sprzed trzech lat? A może zrobił to ktoś lub coś… Jakaś siła broniąca jej prawa do wiary w duchy? Nic już nie wiem, niczego nie rozumiem… Mam tylko nadzieję, że tym razem terapia przyniesie stałe efekty i temat ducha Małgosi nigdy nie wróci do naszego domu.
Tymczasem żyjemy w jakimś koszmarnym zawieszeniu między dwoma światami. Majka przekonana, że mama została z nami. A ja… Boże drogi! Też powoli tracę rozum…
Tomek, 39 lat
Zobacz też:
- „Dopiero po jakimś czasie od adopcji zrozumiałam, jak straszne rzeczy przeszedł Kacper. Najgorsze traumy miał jednak przed sobą”
- „Karolinka odeszła, a lekarz powiedział, że więcej dzieci mieć nie będę. Byłam zrozpaczona, ale wtedy zdarzył się cud. Nie, nie zaszłam w ciążę…”
- "Mąż osiwiał w jedną noc, od tamtej pory nie mógł sobie wybaczyć. Aż Jaśminka przyniosła mu tę dziwną muszlę"