Taylor Johnston była siatkarką. Pełną życia i pogody ducha młodą kobietą, która nigdy się nie poddawała. Do pełni szczęścia brakowało jej tylko dziecka. Po latach starań wraz z mężem zdecydowali się na zabieg in vitro. A gdy się nie powiódł – na kolejny. I wtedy wydawało się, że już wszystko będzie dobrze.

Reklama

Straciła prawie 2 litry krwi

Poród trwał bardzo długo, pojawiły się komplikacje. Po dobie zmagań lekarze podjęli decyzję o cesarskim cięciu. Kobieta straciła wtedy blisko 2 litry krwi. Kiedy zobaczyła wreszcie swoje dziecko, była wykończona, ale szczęśliwa jak nigdy dotąd.

Podczas porodu położne zauważyły niepokojące zmiany w macicy kobiety. Podejrzewano, że to rak szyjki macicy. Wyniki badań nie pozostawiały jednak wątpliwości, że to rak szpiku kostnego. Młoda mama poznała diagnozę 10 dni po urodzeniu córeczki.

Jej nie było dane wstawać w nocy do dziecka

Niemal natychmiast kobieta została poddana chemioterapii. Lekarze nie kryli, że rak jest śmiertelnie groźny i że 29-latka ma przed sobą najwyżej kilka miesięcy życia.

Mąż, który dotąd pracował jako stolarz, rzucił pracę i całkowicie poświęcił się opiece nad niemowlęciem. Ona miała coraz mniej sił…

Zobacz także

Chemię przyjmowała nocami, myślami będąc przy ukochanym dziecku.

Jej koleżanki zwróciły wtedy uwagę, że podczas gdy tak wiele mam narzeka na nocne wstawanie do dziecka – Tylor oddałaby wiele, by móc koić płacz córki, nosić ją na rękach…

„TO jest prawdziwy koszmar. Że nie może nocą przytulić dziecka, upewnić się, że wszystko z maleństwem w porządku” – zauważyła jedna z bliskich znajomych 29-latki.

Tyler zmarła 18 września.

Źródło: Daily Mail

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama